DEZYDERY ADAM CHŁAPOWSKI herbu Dryja (1788-1879) - polski generał, wybitny działacz gospodarczy, prekursor pracy organicznej w Wielkopolsce. W młodości był oficerem napoleońskim odznaczonym Krzyżem Virtuti Militari i Legią Honorową. Odbył kampanię moskiewską (1812) i saską (1813).
Ojciec, utracjusz i libertyn, wszystko stracił. Syn wyrzucił ojcowe stoliki do kart, zlikwidował oranżerie i powozownie, zamknął piwnice na wina i tak długo pracował, aż majątki Chłapowskich odzyskały dawny blask.
Każ, proszę Cię, gospodyni nasadzić kury na jaja od tych dużych, żeby ich po kraju namnożyć, a kury każ dobrze paść pszenicą - pisał do syna Chłapowski wiosną 1863 r. Nawet będąc w Wersalu, kontrolował drób w swoich wielkopolskich majątkach. Pamiętał też, że w Rąbiniu trzeba pomalować płot na żółto i dosadzić dwa drzewka przy ogrodzie księdza, bo bydło szkody tam wyrządziło.
Był prekursorem nowoczesnego rolnictwa w Polsce, ale uważał się przede wszystkim za zawodowego żołnierza. Bił się w armii napoleońskiej do 1813 r., przystąpił do powstania listopadowego i poznańskiego w 1848 r. A w międzyczasie walczył na froncie najdłuższej wojny nowoczesnej Europy, i tu odnosił największe sukcesy.
Gospodarka, wojna i miłość, oto były trzy prządki jego żywota - pisał o pułkowniku Michale Wołodyjowskim Henryk Sienkiewicz. To samo mógłby powiedzieć o generale Dezyderym Chłapowskim.
Mleko grzane dla oficera
Wojna była pierwsza, ale Chłapowski nie był typem żołnierza ślepo posłusznego wodzowi, o czym przekonał się Napoleon.
W 1806 r. w Poznaniu cesarz zaprosił 18-letniego porucznika z pruskiego pułku dragonów gen. Breisewitza na obiad. Młody i przystojny oficer robił znakomite wrażenie. Cieszył się na dworze względami i grał rolę cherubina - zapisał ambasador saski hr. Pilsach. Brylował na balach, grywał w karty z cesarzową, zaręczył się z siostrą francuskiego przyjaciela panną Caraman.
W 1809 r. Napoleon obdarzył "drogiego i kochanego" oficera ordynansowego tytułem barona cesarstwa, a rok później awansował na podpułkownika. Nie za darmo, Chłapowski pokazał, że umie walczyć - za bitwę pod Tczewem w 1807 r. dostał Virtuti Militari i Legię Honorową.
Jako oficer ordynansowy przejechał z Hiszpanii do Warszawy w ciągu 19 dni i nocy. Nie zatrzymywał się dłużej niż kilka godzin u każdego panującego. Musiałem im oprócz zleceń opowiadać wypadki hiszpańskie. Za radą doświadczonego podróżnika nie jadłem, tylko mleko grzane z chlebem dwa lub trzy razy na dzień na poczcie, kiedy mi się jeść zachciało - wspominał.
Nie znosił amatorszczyzny, wojskowego rzemiosła nie uczył się na tekstach starożytnych wodzów, lecz oglądając żołnierskie pięty i przetrząsając worki z obrokiem dla koni. Nie wypinał piersi po ordery, nie robił z siebie męczennika. Piekło odwrotu spod Moskwy w 1812 r. nazywał "rejteradą" (sic!). Sam znosił odwrót z olimpijskim spokojem - najbardziej martwił się skutkami rozprzężenia wojska - rabunkami, gwałtami i mordami.
Był propagatorem systemu płodozmiennego oraz uprawy ziemniaków. Pełnił funkcję profesora uniwersytetu w Berlinie.
Ale jego spokój w końcu się wyczerpał. W czasie kampanii saskiej dowiedział się, że Księstwo Warszawskie Napoleon oddaje carowi Aleksandrowi. Natychmiast poprosił o dymisję. I za nic miał obelgi kolegów, że jest zdrajcą, który plami honor Polaków, bo Polak musi być wierny po grób, jak książę Józef Poniatowski.
Chłapowski uznał po prostu, że Napoleon Polskę sprzedał.
Baron rozrzuca gnój
Jak 25-latek udźwignął taką decyzję, skoro Napoleonowi wszystko zawdzięczał, a poza armią perspektywy miał marne? Jego ojciec, starosta kościański, typ XVIII-wiecznego utracjusza i libertyna, był bankrutem.
Dezydery był twardy, ascetyczny, pracowity, traktował życie jak kampanię wojenną i nie oddawał pola bez walki. Kupił od ojca Turew i Rąbiń, zadłużone majątki, i zaczął gospodarować.
Z frontu pałacu w Turwi usunął piękną tarczę herbową i kazał wstawić zegar - symbol pracy organicznej - wyrzucił stoliki do kart, zlikwidował oranżerie i powozownie, zamknął piwnice na wina. „Żyje jak mnich, pości w piątki, a dawniej w Boga nie wierzył” - notował zdumiony kolega Adam Turno.
Ale ani oszczędności, ani ascetyczny tryb życia nie pozwoliłyby Chłapowskiemu spłacić długów ojca (szacowano je na milion złotych), gdyby nie pomysł na gospodarczą rewolucję, do której starannie się przygotował. Czyta literaturę rolniczą, odwiedza w Möglinie Albrechta Daniela Thaera, papieża nowoczesnego rolnictwa niemieckiego, a potem - za jego namową - uczy się w Anglii.
Pułkownik i francuski baron oporządza bydło, układa stogi, orze pola. Zagląda w każdy kąt, żeby w wielkopolskich majątkach angielskie porządki zaprowadzić.
A łatwo nie było. Chłopi z Turwi nie chcą orać tak głęboko pługami szkockimi (choć to podwajało plony przy małym wzroście kosztów), więc pułkownik sprowadza chłopów z galicyjskiego majątku matki. W ciągu 15 lat spłaca długi, potem zaczyna skupować okoliczne majątki, kształci praktykantów, wspiera każdą inicjatywę, która pomaga Polakom umacniać swoją pozycję gospodarczą.
Choć surowy i ultrakatolicki, nie narzuca poglądów ani klasztornego stylu życia. Współpracuje z wojującym ateistą Maciejem Mielżyńskim, deistą Karolem Marcinkowskim, agnostykiem Edwardem Raczyńskim i pobożnym kalwinem Gustawem Potworskim.
Szwagier księcia Konstantego
Co innego najbliższa rodzina, ta żyje w wojskowym rygorze. Bo "mnich", którego z takim zdumieniem oglądał Adam Turno, ożenił się. I to kierując się uczuciem, a nie rozsądkiem. Jego wybór padł na Antoninę Grudzińską, 26-letnią pannę z rodziny, która Chłapowskiemu podobać się nie mogła. Przyszli teściowie byli rozwiedzeni, każde znalazło już nowego towarzysza życia. Poza tym matka przyszłej pani Chłapowskiej ani cnotą, ani mądrością się nie odznaczała i co usta otworzyła, to głupstwo powiedziała.
Zdobycie Tczewa przez Legiony Dąbrowskiego w 1807 roku, mal. J. Kossak.
Ale Dezydery wiedział, że dzieci nie muszą być kopią rodziców, a trzy siostry Grudzińskie cieszyły się nienaganną opinią. Niestety, dwie miały już mężów, i to z dużo gorszą reputacją. Dezydery ma być m.in. szwagrem wielkiego księcia Konstantego, męża uroczej Jeanettki Grudzińskiej. Oczywiście pod warunkiem, że wielki książę zaakceptuje matrymonialne plany Chłapowskiego.
Konstanty pułkownika nie znał, ale jako bratu dwóch carów nie podobało mu się, że Chłapowski służył w armii napoleońskiej, a jako wojskowemu, że Napoleona opuścił.
W zasadzie z całej rodziny tylko panna Antonina była skłonna powiedzieć "tak", bo - jak pisała w liście do siostry - wszystkie moje obserwacje skłaniają mnie do bardzo dobrego o nim mniemania i bardzo dobrego sądu. Mam nadzieję, że się nie mylę.
Ani ona się nie pomyliła się, ani on. Małżeństwo okazało się szczęśliwe. Antonina urodziła pięcioro dzieci, okazała się niezwykle skrzętną gospodynią - żyła z ołówkiem w ręku, co było konieczne, bo przy ciągłych inwestycjach w budżecie domowym nigdy nie było pieniędzy. A kiedy Dezydery szedł wojować, potrafiła poprowadzić rodzinną firmę.
Przyślij skórzane spodnie
Dezydery wykorzystywał każdą okazję, żeby pług na szablę zamienić. Był przeciwnikiem konspiracji, ale powstanie to co innego.
Powstanie Listopadowe było dla niego wielką tragedią. Nie mógł dogadać się z głównodowodzącym gen. Józefem Chłopickim i dopiero po jego odsunięciu dostał dowództwo brygady (a potem awans na generała). Odznaczył się w bitwie o Olszynkę Grochowską, jednak wysłany na Litwę pod komendą nieudolnego generała Antoniego Giełguda (starego napoleońskiego wojskowego) nie miał wpływu na dowodzenie. Oddział został zmuszony do przekroczenia granicy z Prusami, a Chłapowski jako pruski poddany trafił na rok do szczecińskiej twierdzy.
W liście do żony pisał załamany, że oficerowie i żołnierze wściekli byli na Giełguda za jego niedołęstwo, długo mu grozili i jeden oficer już na terytorium pruskim strzelił mu z pistoletu prosto w serce. Nie chybił. Rodacy martwego Giełguda rozgrzeszyli, a całą winą obarczyli Chłapowskiego.
Wrócił z twierdzy ciężko chory. W niewoli napisał książkę „O rolnictwie”, znów wrócił za pług i czekał z bronią u nogi. Aż do 1848 r., do powstania poznańskiego. W liście wysłanym do córki przebywającej w Berlinie pisał: „Każ zapakować Leopoldowi moje spodnie wojskowe, skórzane, i książkę, o której ci w zeszłym liście pisałem, ''Jahrbuch der Artillerie'', bo mi do mojego przyszłego zawodu koniecznie potrzebna, a tutaj jej dostać nie mogę”.
Miał 60 lat, ale energii tyle co za napoleońskich czasów. Starczyło jej jeszcze na 31 lat. A gdy umarł, „nie owinięto go rycerskim obyczajem w sztandar na Moskalach zdobyty, nie przybrano w świetny mundur generalski", tylko, jak relacjonował „Kurier Poznański”, pochowano w skromnym czarnym surducie. Jak rolnika.
Beata MACIEJEWSKA