Starcie powstańców z Rosjanami pod Kowalem na Wołyniu, 1863 r.
Gdy na ziemiach Królestwa Polskiego już od przeszło trzech miesięcy trwało powstanie, na Litwie dopiero się zaczynało. W tym też czasie kierujący walką Tymczasowy Rząd Narodowy w Warszawie zaczął domagać się od komitetu Rusi, by podniósł sztandar powstańczy na Ukrainie w województwach: kijowskim, wołyńskim i podolskim.
W dniu 8 kwietnia 1863 r., podczas narady pułkowników Edmunda Różyckiego i Zygmunta Miłkowskiego z gen. Józefem Wysockim, wyznaczono termin rozpoczęcia walki na Ukrainie na miesiąc później. Ustalono też, że z chwilą wybuchu powstanie otrzyma wsparcie oddziałów formowanych w zaborze austriackim pod komendą Wysockiego.
Przeciwnikom powstania, zwłaszcza w województwie kijowskim, gdzie Polacy stanowili zdecydowaną mniejszość w morzu ukraińskich chłopów, zwolennicy walki rzucali kpiąco w twarz, że nie wierzą we własne siły, i powtarzali słowa cesarza Francuzów Napoleona III, że Polacy powinni krwią zakreślić granice odrodzonego państwa. Frazes ten traktowano poważnie. Dlatego jeden z przeciwników insurekcji Tadeusz Bobrowski, mimo że jego brat był członkiem komitetu, który rozpoczął powstanie styczniowe, uważał, iż niezależnie od polityki rosyjskiej wobec Polaków, głównym powodem podjęcia decyzji o rozpoczęciu walki był "zapalny temperament narodu, znanego ze swej łatwowierności, lekkomyślności i niestałości". Źródłem przekonania o powodzeniu była wiara, że powstanie poprą ukraińscy chłopi. Liczono na to, że stanie się to z chwilą, kiedy zostanie im ogłoszony manifest powstańczy, nazwany "Złotą hramotą", ponieważ wydrukowano go złotymi czcionkami.
Sformułowany w języku ukraińskim zapowiadał nadanie chłopom podstawowych wolności i praw obywatelskich, swobodę religii oraz przekazanie na własność uprawianej przez nich ziemi bez odszkodowania (to miało wziąć na siebie państwo, spłacając dotychczasowych właścicieli). Wbrew przekonaniu spiskowców, opartym na całkowicie fałszywych przesłankach i lekceważeniu wszelkich głosów sprzeciwiających się patriotycznej egzaltacji, nastroje chłopów były całkowicie odmienne. Decydujący wpływ miały na nie wieści, szerzone przez rosyjskich urzędników i popów, jakoby celem powstania było odebranie chłopom praw i korzyści danych lub obiecanych im przez cara. Władze rosyjskie utworzyły we wsiach straże włościańskie, którym nakazano chwytanie "buntowników", co też po wybuchu powstania gorliwie czyniły. Łącznie w zwalczanie powstańców zaangażowano kilkadziesiąt tysięcy chłopów.
Bez karabinów
Przywódcy ruchu nie dostrzegali też, że liczba ochotników deklarujących udział w powstaniu oraz stan uzbrojenia nie mają żadnego pokrycia w rzeczywistości. Część osób ujętych w ewidencji organizacyjnej nie przystąpiła do walki, poza tym niektórzy występowali w spisach kilku oddziałów naraz.
Znawca tematyki Andrzej Wroński podaje, że jeden z setników w powiecie żytomierskim na miejscu koncentracji swojego oddziału nie spotkał żadnej osoby, jego ludzie byli bowiem równocześnie przypisani do innych partii. W województwie kijowskim przewidywana liczba powstańców zebrała się tylko w samym Kijowie i okolicach, w pozostałych - średnio jedna czwarta spodziewanej liczby, czasem (tak jak w powiecie taraszczańskim) mniej, gdyż ze spodziewanych 600 było zaledwie stu.
W polskim środowisku ziemiańskim przygotowania te odbywały się na wpół jawnie, dlatego przeciwnicy ruchu, na czele z Bobrowskim, mieli możliwość przemówić do rozumu entuzjastom wszczęcia walki. Na próżno jednak. "Co panowie robicie, sił własnych nawet obrachować nie potrafiliście albo nie chcecie, oszukujecie się wzajemnie, ja na uboczu stojąc, wiem dobrze, że jedne i te same osoby w spisach waszych figurują [...], że nie macie broni, którą powprawiane w drzewca dłuta mają zastąpić" - mówił Bobrowski Władysławowi Henszlowi, jednemu z najbardziej ofiarnych działaczy przedstyczniowej konspiracji na Ukrainie. Na pewność wyrażaną przez Władysława Padlewskiego i innych, że usposobili włościan jak najlepiej, Bobrowski zaś dopowiedział: "co im nie przeszkodzi przy pierwszym poruszeniu waszym wiązać was i oddawać w ręce władzy". Nawet jednak on nie spodziewał się zapewne, że przeważająca większość powstańców w województwie kijowskim zginie z rąk nie carskich żołnierzy, lecz ukraińskich chłopów.
Kijowska tragedia
Oddziały powstańcze miały skoncentrować się we wszystkich powiatach województw ukraińskich i rozpocząć walkę w nocy z 8 na 9 maja 1863 r. Wobec odmowy przystąpienia do niej komitetu powstańczego na Podolu, powstanie wybuchło jedynie w dwóch pozostałych województwach (kijowskim i wołyńskim). W kijowskim większość oddziałów została rozbita w ciągu dwóch dni, nieliczne przetrwały około tygodnia. W Borodziance (na północny zachód od Kijowa) przeszło stuosobowa partia Romualda Olszańskiego została otoczona i mimo rozpaczliwego oporu, w części spalona żywcem w zabudowaniach tej wsi, w części wzięta do niewoli rosyjskiej. Dwa oddziały, które wystąpiły w powiecie wasilkowskim, następnego dnia wymordowali chłopi. Więcej szczęścia mieli powstańcy w powiecie taraszczańskim, dowodzeni przez Adama Zielińskiego, pseudonim Wola, czyli - przekładając na polski - Wolność, byłego oficera carskich saperów. Otoczeni przez chłopów, których zamiary wyglądały groźnie, lecz do których strzelać nie chcieli, złożyli broń i zostali wydani żołnierzom rosyjskim, ci zaś powiedli ich do twierdzy kijowskiej.
Część młodzieży, która wyruszyła z Kijowa na miejsce koncentracji, nigdy tam nie dotarła. Tę eskapadę wspominał Franciszek Rawita-Gawroński. Kilka godzin przed rozpoczęciem powstania zjawił się u niego kolega gimnazjalny, oświadczając, że wyruszają już dziś. Gawroński wyraził chęć udziału w walce, lecz zauważył, że nie ma odpowiedniego ubrania i broni, na co otrzymał zapewnienie, że wszystko dostanie na punkcie zbornym. „Jak można nie wierzyć koledze, kiedy się ma szesnaście lat i żyje się w codziennej gorącej atmosferze podniecenia” – tłumaczył. Podczas nocnego marszu tej około stuosobowej grupy gimnazjalistów i studentów, zbrojnych w kilka noży kuchennych i dwa pistolety, deszczową, zimną porą, większość się pogubiła. Rankiem się okazało, że błądząc w kółko, uszli zaledwie kilka kilometrów od Kijowa, i to w przeciwnym kierunku niż zamierzali. Z brzaskiem niektórzy wrócili do miasta, część została zagarnięta przez kozaków, zamknięta w twierdzy kijowskiej, a później zesłana na Syberię.
Niezależnie od działań militarnych z Kijowa wyruszyła na wieś jeszcze inna grupa młodzieży inteligenckiej, złożona głównie ze studentów tamtejszego uniwersytetu, której przewodził Antoni Jurjewicz. Oddziałek był bardzo dobrze uzbrojony w porównaniu z innymi, lecz jego zadaniem była nie walka, ale odczytywanie chłopom, z którymi dotychczas nigdy się nie zetknęli, „Złotej hramoty”. Tak też uczynili w dwóch pierwszych wsiach, spotykając się z obojętnością. Wieczorem, kiedy dotarli do Sołowijówki, zostali otoczeni przez wrogo nastawiony tłum. Mimo zagrożenia życia Jurjewicz odrzucił możliwość obrony – nie chciał strzelać do ludu, któremu z kolegami niósł wolność, prawa obywatelskie i prawa do ziemi. „Zginiemy, ale przynajmniej pozostanie po nas pamięć” – miał powiedzieć. Powstańcy zgodzili się złożyć broń i zamknąć w jednej z chat w oczekiwaniu na wojsko rosyjskie. Kiedy jednak oddawali broń, padł strzał – nie z ich strony – wówczas chłopi rzucili się na nich, mordując 12 kłonicami, siekierami, nożami i dłutami, a dziewięciu ciężko raniąc – tych wojsko rosyjskie zabrało do Kijowa.
Natychmiast po stłumieniu powstania przystąpiono do rozprawy ze schwytanymi dowódcami, więzionymi w twierdzy kijowskiej. Pierwszy został rozstrzelany Adam Zieliński, którego ze smutkiem wspominał Rawita-Gawroński jako młodego, przystojnego oficera, lubianego przez Polaków i Rosjan, ozdobę balów karnawałowych 1863 r. w pałacu gubernatora kijowskiego. Zieliński miał szansę ocaleć, gdyż został wzięty do niewoli pod innym nazwiskiem, a jego rosyjscy koledzy z garnizonu udali, że go nie poznają. Wydał go Polak w służbie rosyjskiej – oficer o nazwisku Skarżyński. 30 maja Zielińskiego wyprowadzono pod mur twierdzy, przywiązano do słupa egzekucyjnego i rozstrzelano. Ponieważ żył mimo to, został dobity strzałem z rewolweru przez swojego kolegę Slesarewskiego, któremu tego dnia przypadła służba.
Po Zielińskim przyszła kolej na Platona Krzyżanowskiego, którego ostatnie chwile opisał nieznany pamiętnikarz: „Ponieważ był prawosławnym, więc mu pop towarzyszył do słupa, a że nie chciał przyjmować i słuchać jego pociech i nauk duchownych, ale spokojnie palił sobie papierosa i szedł na śmierć jak gdyby na zabawę, pop rozjątrzony przed samym wykonaniem wyroku głośno go napominał, aby chociaż w ostatniej chwili swego życia żałował za zbrodnię, że śmiał powstać przeciw samemu monarsze, albowiem powstać przeciw carowi to powstać przeciw Bogu. Krzyżanowski zniecierpliwiony odparł mu również głośno: »Batiuszka, wy durak, wy niczewo nie ponimajetie«. Ta ostra odpowiedź zdziwiła i oburzyła Moskali”. W listopadzie rozstrzelano Tadeusza Rakowskiego i Władysława Padlewskiego z oddziału Krzyżanowskiego, zginęli też Maurycy Drużbacki i Romuald Olszański – ten ostatni w styczniu 1864 r.
Marek Gałęzowski