Bolesław Kulczycki. Lata 50. XX wieku. Flota Bałtycka. Kadet Szkoły Młodszych Specjalistów Lotnictwa Marynarki Wojennej
Niedawno świat ujrzała druga książka z cyklu „Listy do siebie”, autorem której jest Borys (Bolesław) Kulczycki - znany działacz społeczny, Ukrainiec polskiego pochodzenia, aktywnie uczestniczący we współczesnym życiu Polaków na Ukrainie.
Autor urodził się 20 lutego 1930 r. na Podolu. Ojciec - kowal Jan - został stracony przez bolszewików w 1937 roku. Wraz z matką i siostrą w dzieciństwie i w latach młodzieńczych, w obawie przed prześladowaniami, często przenosili się z miejsca na miejsce w obwodzie winnickim. Po wojnie Borys Kulczycki ukończył szkołę średnią, a następnie Uniwersytet Kijowski (filologia). Pracował na różnych stanowiskach, był dyrektorem jednej z szkół w Kijowie.
Wspomnienia - specyficzny gatunek literacki, który pozwala prawdziwemu talentowi na wnoszenie istotnych zmian, nawet we wszystkim wiadome już realia. Tak też stało się z tematem wyzwolenia miasta Chmelnyk spod okupacji hitlerowskiej wiosną 1944 roku. Powszechnie znana jest statystyka, opis przebiegu bitwy, obliczone są straty po obu stronach. Nasi „zwyciężyli z minimalnymi stratami”. Ale dajmy słowo naocznemu świadkowi, Borysowi Kulczyckiemu. Nie może zapomnieć tych marcowych dni 1944 roku i pragnie się z nami podzielić, tym co widział na brzegach Południowego Bugu, w Chmielniku.
Wojna i powojenne życie widziane oczami Borysa Kulczyckiego, nastoletniego chłopca, który utrwalił w pamięci całą epokę i przelał ją na papier, dzięki czemu możemy dziś lepiej zrozumieć tragedię osoby, która znalazła się w strefie działań wojennych. Żadne statystyki nie pomogą nam opisać, jak żyje się człowiekowi w czasie wojny, jak wojna wpływa na kształtowanie charakteru, na codzienny byt, na obcowanie z otoczeniem. Tylko świadkowie wydarzeń pomagają w nakreśleniu obiektywnego obrazu, który nazywamy prawdą.
„Ile tych „obrotów” zostało zrobionych - nie liczyło się. Noszono na przełaj, w ciemnościach mała latarka nie tylko nie pomagała, lecz nawet przeszkadzała, ponieważ właśnie w musujące jeziorka kałuż trafiały nasze stopy.
Czy zastanawiałem się nad tym, co widziałem? Nie pamiętam. W ciągu każdego dnia okupacji napatrzyliśmy się na taką ilość zgonów, którym towarzyszyły tak brutalne katusze, że natura musiała utworzyć jakiś fizjologiczny mechanizm, aby uchronić mózg tych, którzy zostali jeszcze przy życiu. A jeśli jednak myślałem, to tylko o tym żeby się nie potknąć, nie stracić równowagi, nie wypuścić ciężaru z rąk. Problem powodowały zwisające ciałami zabitych"....
Taką jest prawda o zwycięskich bitwach. I o stratach. I o emocjonalnym zamęcie nastolatka, który spotkał się ze śmiercią i musiał znaleźć jakieś duchowe wsparcie, aby nie utracić wiary w życie.
Znany na Podolu historyk, Honorowy Etnograf Ukrainy - Mykoła Dorosz wyklarował osobliwość wspomnień Borysa Kulczyckiego. W szczególności zaznaczył on: „Historycznych faktów w książce jest niemało. Zgromadzić je, zestawić, uogólnić i przekazać czytelnikom mógł jedynie człowiek, który był bezpośrednim uczestnikiem tych wydarzeń. Jego opowieść nie jest hiperbolizowana, nie jest przypudrowana wymysłami i przypuszczeniami. Jego opowieść jest prawdziwym, obiektywnym odzwierciedleniem przeszłości... Każdy rozdział książki robi wrażenie, przyciąga, zaciekawia, nie daje ochłonąć”.
Dramatyczne dla kraju i każdego konkretnego człowieka wydarzenia, autor opisuje, zdawałoby się bezstronnie, nie dając emocjonalnych ocen. Jest to cecha stylu pierwszej części „Listów do siebie” i jej kontynuacji. Bez gniewu, złości i zniewagi wobec wszystkich, którzy być może na to zasłużyli; z chrześcijańską wielkodusznością i filozoficznym spokojem, który udało mu się wykształcić w sobie w ciągu minionych lat. Poważne doświadczenie życiowe Pana Borysa daje mu przewagę nad każdym z autorów wspomnień. Niewielu przecież może pochwalić się tym, że Bóg pozwolił mu tak aktywnie i długo żyć, pozostawiając dobre wspomnienia o sobie i o osobach, z którymi związał go los.
Mimo to, że Borys Kulczycki opisuje przeważnie wydarzenia, nie wprowadzając czytelnika w swój własny świat emocji, odczuwamy jego wielki duchowy rozwój. Sprzyjało temu otoczenie, a przede wszystkim matka autora. Chłopiec zawsze odczuwał jej opiekę, szczególnie w chwilach, gdy modliła się przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, o czym niejednokrotnie pisze. A zatem, czy mógłby wyrosnąć na niewdzięcznego syna?
Podzielić się z mamą ostatnim ziemniakiem, kiedy niemiłosiernie chce się jeść. Wymurować piec w chacie, zrobić to jedyny raz w życiu - dla mamy! Przynieś matce pieniądze zarobione harówką ładowacza, aby mogła zapłacić komorne. Zmontować pod oknem ogrodzenie dla dalii - aby nie smuciła się matczyna dusza. I jeszcze, i jeszcze znajdzie uważny czytelnik na stronach książki, wiele wzorców miłości syna.
Wdzięcznym synem swojego rodu staje przed nami autor, gdy opisuje perypetie związane z przywróceniem dobrego imienia wuja Jana z rodziny Wyhowskich. Wymagało to wielu lat starań i poszukiwań, aczkolwiek udało mu się potem wykarbować jego nazwisko na steli w Żdanówce (Wijtiwcach) obok nazwisk krajanów, poległych w bojach. Zadajmy sobie pytanie, czy każda osoba ma siłę i taką odpowiedzialność moralną przed swoją rodziną i narodem. Takie samozaparcie warte jest naśladowania.
Autor wspomnień nie bał się ujawnić przed czytelnikiem własnego wieloletniego strachu i bolu. Syn „wroga ludu” odpowiadając na pytania o ojcu był zawsze czujny, aby nie wywołać podejrzeń. Ta okoliczność doprowadziła do mentalnej udręki i zmieniła jego życie. I kto wie czy Borys Kulczycki nie zrobiłby by kariery wojskowej, gdyby nie ten strach.
Jednak w końcu wszystko dobrze się ułożyło i dziś nie narzeka na szczęście. Chyba, że gdzie, kiedyś... Najważniejsze, że udało mu się przezwyciężyć strach, pokonać przeszkody, które władze postawiły dzieciom represjonowanych. Myślę, że wśród czytelników znajdą się tacy, którzy powiedzą, że podobne uczucie strachu również ich gnębiło. Ponieważ książka nie dotyczy tylko losu Borysa Kulczyckiego, tutaj zgromadzone jest doświadczenie pokolenia.
Wiera STEPANIUK
(Etnograf)
(Tłumaczenie St. Panteluk)