Kiedy odwiedza nas gość z Polski, tu na wyspie, wtedy wywieszamy 2 flagi polską i estońską (dom państwa Pullatów na wyspie Hiiumaa)
Rozmowa z tamtejszym historykiem, prof. Raimo Pullatem, wielkim przyjacielem Polski
- Znamy się już bardzo długo. Pańskie kontakty z Polską i Polakami sięgają także odległych lat...
- Wszystko zaczęło się w roku 1961, kiedy z grupą młodzieży estońskiej pojechałem do Czechosłowacji na studencki obóz sportowy, na którym było dużo młodych ludzi z Ukrainy, Francji i Polski. Tam właśnie poznałem moją przyszłą żonę Wiesławę, w której się zakochałem od pierwszego wejrzenia. Moje kontakty z Polską i Polakami zaczęły się więc w Czechosłowacji.
- A Wasz ślub odbył się dopiero kilka lat później. Dlaczego?
- Tak, pięć lat później w Tallinnie. Mieliśmy sporo różnych problemów z nim związanych. Początkowo nie dano mi zgody na wcześniejsze odwiedziny narzeczonej. Były wreszcie kłopoty z legalizacją jej lekarskiego dyplomu. Potrzebna była na to zgoda samej Moskwy. Dopiero po jej uzyskaniu mogła podjąć pracę zawodową w Estonii.
- Co było dalej?
- Nasze pierwsze mieszkanie było bardzo skromne. Tak zaczynało wówczas wielu młodych ludzi. Czas szybko mijał. Byłem absolwentem historii na uniwersytecie w Tartu. Zajmowałem się wówczas historią miast: urbanistyką i demografią historyczną. Spotkałem się tam również, w bibliotece uniwersyteckiej, z wieloma pamiętniki polskich dorpatczyków.
Wiemy, że w czasie rozbiorów zamknięte były przez cara wszystkie uniwersytety w Polsce. Wasi studenci szukali więc nowych miejsc, aby kontynuować naukę. Wielu z nich (ponad 2 tys.) trafiło w XIX wieku do Tartu, ówczesnego Dorpatu, położonego w południowo-wschodniej Estonii. Możliwość kontynuacji nauki na uniwersytecie dorpackim skończyła się w roku 1917, w czasie wybuchu Rewolucji Październikowej.
Wykłady prowadzone tam były po niemiecku, a niektóre po łacinie. Wśród polskich absolwentów byli m.in. sławni badacze Syberii: Benedykt Dybowski i Aleksander Czekanowski, światowej sławy etnograf Bronisław Malinowski, odkrywca Zakopanego dr Tytus Chałubiński, badacz języków słowiańskich Ignacy Baudouin de Curtenay, powieściopisarz Józef Weyssenhoff, czy wreszcie historyk, socjolog, polityk i działacz niepodległościowy Bronisław Limanowski.
- W okresie międzywojennym można było studiować w Tartu polonistykę...
- Zajęcia z tego kierunku prowadzone były wówczas na bardzo wysokim poziomie. Lektorat języka polskiego stworzono na koszt państwa polskiego. Wykładowcą został dr Jerzy Kapliński. który błyskawicznie nauczył się języka estońskiego. Po zajęciu Estonii przez ZSRR, w roku 1940, pracował jako nauczyciel języka rosyjskiego w tamtejszych szkołach. W czerwcu 1941 roku został aresztowany. Według akt NKWD, Kapliński trafił za kratki za ewentualną możliwość rozsiewania wrogiej propagandy. Ślad po nim zaginał w łagrach rejonu Kirowskiego.
- Państwa syn urodził się w Polsce...
- Zna dobrze język ojczysty matki. Jest doktorem prawa. Ma sporo publikacji w Polsce. Wspólnie z nim wydaliśmy książkę pt. „Morze wódki. Przemyt spirytusu na Bałtyku w okresie międzywojennym”. Polskojęzyczne omówienie nielegalnego przemytu spirytusu w latach międzywojennych wypełnia lukę w historii kontrabandy alkoholu z Estonii, Rosji i państw Europy Środkowej za pośrednictwem portów w Gdańsku, Kłajpedzie oraz wielu innych portów bałtyckich.
Prof. Raimo Pullat z żoną Wiesławą
W tym przestępczym procederze uczestniczyły wszystkie warstwy społeczne. Szerzyła się korupcja. Handel nielegalnym alkoholem „napędzały” wysokie akcyzy i liczne ograniczenia wprowadzone przez państwa położone nad Bałtykiem.
Nasza książka jest pracą badawczą i jej temat stał się aktualny również dlatego, że jest bezpośrednio związany ze zorganizowaną przestępczością, która jest dziś jednym z najbardziej złożonych problemów globalnych.
- Pracował Pan w wielu archiwach Europy...
-Byłem m.in. w archiwach: Estonii , Polski , Finlandii , Londynie i krótko w Nowym Yorku. Na tej podstawie napisałem książkę pt. Od Wersalu do Westerplatte. Stosunki estońsko-polskie w okresie międzywojennym. W mojej książce jest wszystko - i polityka zagraniczna, i handel zagraniczny, i stosunki kulturalne czy wojskowe. Dzisiejsze stosunki polsko-estońskie są równie dobre jak przed II wojną światową.
I wreszcie ostatnia moja książka, która ukazała się po polsku, w roku 2018 to: Świat rzeczy mieszkańca Tallinna w dobie Oświecenia. Napisałem ją korzystając ze źródeł pochodzących z Archiwum Miejskiego w Tallinnie, zajmująco opisujących kulturę materialną, czyli świat rzeczy otaczających mieszkańców Tallina w dobie Oświecenia.
- Odkrył Pan także wiele nieznanych nikomu faktów z najnowszej historii...
- Jednym z nich była postać pana Norberta Żaby (1907-1994) polskiego dyplomaty i działacza emigracyjnego, współpracownika paryskiej „Kultury”, który był synem Polaka i Estonki pochodzenia szwedzkiego, absolwenta Wyższej Szkole Handlowej w Wiedniu.
Kolejna ciekawa sprawa związana jest z Armią Czerwoną, która walczyła z Finami w czasie wojny radziecko-fińskiej w latach 1939-1940. W wojnie trwającej 104 dni uczestniczyło wielu Polaków ze wschodniej Polski. Szukałem informacji na ich temat w kilku archiwach. Nic nie znalazłem, poza faktem, że Polacy służyli w Armii Czerwonej. O nich to rozmawiałem z Norbertem Żabą w Sztokholmie na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Opowiadał mi o ich losach po dostaniu się do fińskiej niewoli, skąd wyjechali do Danii.
I wreszcie nieznana sprawa w Polsce - obóz sportowy wojskowy w Ruukki, Finlandia. Jest położony ok. 40 km na południowy zachód od Oulu, 500 km na północny zachód od Helsinek. Tam w okresie II wojny światowej znajdował się obóz, do którego trafiło kilkudziesięciu polskich żołnierzy zmuszonych do ewakuacji z krajów bałtyckich, po zajęciu tych państw przez Związek Radziecki w 1940 r. Polacy przebywali w Ruukki przez rok i w tym czasie cieszyli się dość dużą swobodą oraz życzliwym nastawieniem władz fińskich i miejscowej ludności. Po zmianie sytuacji politycznej w 1941 r. Polacy zmuszeni zostali do opuszczenia Finlandii. Większość z nich udała się do neutralnej Szwecji.
Najwyższa latarnia morska na Hiiumaa
Dowiedziałem się także od naszego estońskiego dyplomaty, którego spotkałem w Londynie, że w organizowanej w ZSRR polskiej armii gen. Władysława Andersa, wśród tamtejszych lotników, było pięciu Estończyków. Oni jeszcze przed wybuchem wojny nauczyli się latać w Polsce.
- Skąd u Pana taka dobra znajomość j. polskiego?
- Nie sądzę, że mój polski jest aż tak dobry. Mam na szczęście kochaną żonę, które nie jest językoznawcą, ale lekarzem. Ona była moją nauczycielką i moją znajomość języka polskiego zawdzięczam właśnie jej. Pół wieku temu sam zgłębiłem trochę waszą gramatykę. Wiesia jest działaczem w przyjaźni polsko-estońskiej. Kiedy odwiedza nas gość z Polski, tu na wyspie, wtedy wywieszamy 2 flagi polską i estońską. Mówi się nawet, że w naszym mieszkaniu na wyspie Hiiumaa znajduje się nieoficjalny konsulat polski. Nieoficjalny, bo nikt z nas nie jest przecież dyplomatą.
Urodziłem się w roku 1935. Moja matka pochodzi z wyspy Hiiumaa, drugiej pod względem wielkości wysp estońskich położonych na morzu Bałtyckim. Moi rodzice spotkali się w Tallinnie. Ojciec był marynarzem. 9 marca 1944 roku, w czasie silnych bombardowań naszej stolicy rodzice stracili wszystko, co mieli. Żyliśmy więc bardzo skromnie. Na wyspie mieszkała moja babcia. Za swoją pracowitość bardzo wysoko cenione są tutejsze wyspiarskie kobiety. Każdy Estończyk chce mieć żonę z wysp. Ludzie zajmują są tu tradycyjnie hodowlą owiec i rybołówstwem. Od lat tutejsi mieszkańcy walczą z plagą wilków. Państwo im w tym pomaga. Nie ma natomiast zbyt wielu ofert pracy. Bezrobocie jest tu większe niż np. w stolicy. Tu natomiast ludzie się nie spieszą, na wszystko mają czas. Dlatego Hiiumaa nazywana jest śpiącą wyspą
Ocalało natomiast kilka przetwórni wełny, których było tu wcześniej zdecydowanie więcej. Do jednej z tutejszych fabryk wełny, które nadal tu funkcjonują, sprowadzono całą aparaturę do tkania z Białegostoku. Tu wszyscy mówią sobie per ty, nawet w szkole dzieci razem z nauczycielem. W sobotę wszyscy idą do sauny. I nikt wtedy nie zajmuje się innymi sprawami. To jest święte prawo tutejszych mieszkańców.
Nasza wyspiarska kuchnia to ryby w każdej postaci, także i grzyby: solone, marynowane, suszone. I wreszcie soki - z porzeczek czy czarnych jagód. Zbierając leśne owoce ludzie je następnie sprzedają i w ten sposób dorabiają finansowo.
Moja żona Wiesława leczyła tu mieszkańców przez 10 lat. Tu miała gabinet okulistyczny. Potem przyszedł kapitalizm i pojawiła się spora konkurencja. Doinwestowanie gabinetu nowym sprzętem było dla nas zbyt drogie. Tak to jest.
- Bardzo dziękuję za rozmowę i czas, który wspólnie spędziliśmy na Hiiumaa.
rozmawiał Leszek WĄTRÓBSKI