Zofia Stryjeńska. Była jak fajerwerk na tle szarej rzeczywistości międzywojennej Polski. Eksplodowała kolorem, energią i słowiańskim szaleństwem. Gdyby żyła dziś, nosiłaby glany, czerwone usta i miała własny kanał na YouTubie. Ale Zofia Stryjeńska urodziła się za wcześnie – i może właśnie dlatego została legendą.
Urodziła się w 1891 roku w Krakowie, w zamożnej mieszczańskiej rodzinie. Już jako dziecko przejawiała wyjątkowy talent plastyczny – malowała, rysowała, ilustrowała zeszyty i książki. Uczęszczała do prywatnej szkoły malarskiej Marii Niedzielskiej, potem studiowała w Monachium – przebrana za mężczyznę, bo kobiet nie przyjmowano. Zofia ścięła włosy, założyła surdut, przyjęła tożsamość „Tadeusza Grzymały Lubańskiego” i przez rok studiowała incognito. Jej talent był tak wielki, że nawet odkrycie prawdy nie mogło go zatrzymać.
Art déco w wersji słowiańskiej
Stryjeńska była jak nikt inny. Zamiast kopiować francuskie wzorce art déco, stworzyła ich słowiańską wersję – pełną rytuałów, pogańskich bóstw, ludowych tańców, przesądów i legend. Malowała wielkimi płaszczyznami koloru, ekspresyjnie, geometrycznie. Jej styl był rozpoznawalny na pierwszy rzut oka – jak krzyk z wnętrza duszy.
Tworzyła monumentalne cykle malarskie, ilustracje książkowe, scenografie, kostiumy, polichromie. Była artystką totalną – jakby dziś powiedzieć: „multidyscyplinarną instytucją kultury w jednej osobie”.
Życie prywatne: więcej dramatu niż w telenoweli
Zofia zakochała się w Karolu Stryjeńskim, architekcie i rzeźbiarzu. Pobrali się, mieli troje dzieci, ale to nie była bajka – raczej burzliwa epopeja. Karol nie radził sobie z jej niezależnością i popularnością. Ona z kolei nie chciała być tylko „żoną artysty” – była artystką równą, jeśli nie większą. Ich małżeństwo rozpadło się, a dzieci Zofia przez lata samotnie wychowywała, mimo że musiała nieustannie walczyć o przetrwanie.
Pisała w listach: „Dzieci, kredki i chleb – oto moje święta trójca”. Była matką, która nocami malowała przy świecy, bo nie miała pieniędzy na światło. A potem wstawała rano, by zrobić dzieciom śniadanie.
Kobieta, która nie pasowała do swojej epoki
Zofia miała cięty język, bezwstydne poczucie humoru i nieskończony zapas odwagi. Kiedy kobiety miały być ciche i pokorne, ona mówiła o seksie, duchach i mitologii. Potrafiła śmiać się z duchowieństwa i polityków. Ludzie ją albo kochali, albo nienawidzili – ale nikt nie pozostawał obojętny. Mimo to nigdy nie weszła do żadnego środowiska „na stałe”. Trudno było ją zaszufladkować – nie pasowała do artystów lewicowych, bo była zbyt mistyczna; nie pasowała do narodowców, bo była zbyt niezależna; nie pasowała do kobiet jej czasów, bo była zbyt wolna.
Bożki, chłopi i cały świat w kolorach
– „Bożki słowiańskie” – pogańska mitologia w wersji malarskiej. Dzikie bóstwa, rytuały i magia zaklęta w rytmie i kolorze.
– „Rok polski w obrzędach i zwyczajach ludu” – ludowe święta, prace, dożynki i kolędowanie. Płótna jak żywe, pachnące sianem i święconką.
– Ilustracje do „Pana Tadeusza” i baśni braci Grimm – dzikie, nienaiwne, pełne emocji.
– Dekoracje Pawilonu Polskiego w Paryżu – międzynarodowy triumf na Wystawie Światowej w 1925. Polska dzięki niej dostała złoty medal. A ona? Wróciła z zagranicy z pustymi kieszeniami – ale z dumą.
Królowa II RP – i wygnańczyni bez korony
W latach 20. była rozchwytywana: ilustracje, scenografie, albumy, dekoracje wnętrz, korespondencje z elitą. Była „Zofią”, którą znali wszyscy. Ale po wojnie przyszło zapomnienie. Jej styl nie pasował do socrealizmu. Zbyt mistyczny, zbyt polski, zbyt kobiecy.
Wyemigrowała do Genewy. Tam żyła w biedzie. Malowała pocztówki, sprzedawała ilustracje do niemieckich kalendarzy. Nikt jej nie pytał o „Bożki słowiańskie”. Ale ona nie przestała tworzyć. Do końca.
Powrót należnej chwały
Dziś wraca do nas jak ikona. Muzea organizują wystawy, książki o niej znów się sprzedają, Instagram zna jej obrazy lepiej niż katalogi z sieciówek. Bo Zofia Stryjeńska to nie tylko malarka. To wolność w spódnicy. To kobieta, która nie prosiła o miejsce przy stole – tylko własnoręcznie ten stół zbudowała i pomalowała go w kolorowe wzory.
Niepokorna. Bezkompromisowa. Nieśmiertelna.
Zofia Stryjeńska nie pasowała do świata, który próbował ją ujarzmić. Ale to świat się mylił, nie ona. Jej sztuka przypomina nam, że kobiecość może być siłą, że tradycja może być rewolucyjna, a wolność – najpiękniejszym ornamentem.
Karolina Jermak