Dziś wtorek, 26.08.2025
Pismo społeczne, ekonomiczne i literackie
Dziennik Kijowski

Czasopismo tradycyjnie poświęcane jest życiu organizacji polonijnych, ważniejszym wydarzeniom politycznym w Polsce i na Ukrainie, wspólnym Polsce i Ukrainie aktualnym zagadnieniom, problematyce religijnej, historii Polski.

Dziennik Kijowski

HISTORIA MOJEGO PRADZIADKA MICHAŁA ŻOŁĄDKA

Reportaż konkursowy laureata Oleksandry Herasikovej, uczennicy Polskiego Centrum Oświatowo-Kulturalnego w Białej Cerkwi

W cieniu historii wielkich narodów ukryte są losy zwykłych ludzi. W tej opowieści zostanie przedstawiona historia wielu Polaków mieszkających na Kresach Wschodnich na przykładzie jednego aktywnego, mądrego, pełnego poświęcenia Polaka Michała Żołądka, który w młodym wieku był zmuszony zostawić swój kraj i zamieszkać na obczyźnie bez możliwości powrotu do miejsca, w którym się urodził.

Świat przed „burzą”

Urodził się Michał we wsi Teniatyska, która położona jest w województwie lubelskim, w powiecie tomaszowskim, w gminie Lubycza Królewska. Pochodził z niezbyt zamożnej rodziny. Był najmłodszym dzieckiem w rodzinie. Miał dwóch starszych braci – Jana i Grzegorza. Po śmierci rodziców cały majątek odziedziczył najstarszy z braci. Michał nie dostał nic i musiał samodzielnie zarabiać na własne utrzymanie. Jednak nie stało to na przeszkodzie temu, żeby dojść do bogactwa, przy czym bez pomocy swoich krewnych. Prowadził gospodarstwo rolne, miał 100 uli, kilka stajni, stodół i komór. Mieszkał w przepięknym drewnianym domu o powierzchni 300 metrów kwadratowych, nie licząc pozostałych pomieszczeń. Ożenił się z uroczą Polką Matroną. Niestety ich wspólne szczęście nie trwało długo. Tuż po porodzie syna Aleksandra kobieta zmarła.

Michał uważał, że dziecko musi mieć nie tylko kochającego ojca, ale matkę i stwierdził, że się ożeni po raz drugi. Postanowił poślubić siostrę Matrony Marię, ponieważ wierzył, że będzie ona kochała swojego siostrzeńca bardziej niż inne kobiety. Okazało się wręcz przeciwnie. Kobieta nie lubiła małego Olka, często go biła i krzyczała na niego.

Masowe deportacje i strach

W 1940 r. zaczęła się fala przesiedleń Polaków przeprowadzona przez NKWD. Rodzinę Żołądków również nie ominęło to nieszczęście. Zostali objęci trzecią falą deportacji, która rozpoczęła się 29 czerwca 1940 r.

Wszyscy wzywani powinni byli zrobić spis majątku, a także napisać listę posiadanych rzeczy. Michał z rodziną wziął tylko niezbędne, ponieważ miał nadzieję wrócić. Jechali w bydlęcych, ciasno napakowanych ludźmi, wagonach, nieznośnie długo.

Był straszny upał, brakowało wody, powietrza, jedzenia… Męcząca podróż w nieludzkich warunkach. Dużo osób umarło w trakcie podróży, zwłaszcza starszych, chorych i dzieci. Dużo zostało porabowanych. Ale to były tylko kwiatuszki. Dostali się z wieloma innymi Polakami zamieszkującymi Kresy Wschodnie na Syberię, do obwodu archangielskiego.

Po przybyciu wszystkich wywiezionych zakwaterowano do ciasnych ziemianek. Od tego momentu zaczynała się ich walka o przeżycie – gryzące pluskwy i wszy, choroby, głód, ciężka praca i kara cielesna za wszystko, co się nie podobało enkawudzistom. Pracować zmuszone były nawet dzieci. Wszyscy, kto tam trafił, przeżyli prawdziwe piekło.

Nadzieja na nowy początek

Po podpisaniu porozumienia między Sowietami a Polską Republiką Ludową w 1946 r. rozpoczęła się aktywna repatriacja Polaków z głębi ZSRR.

Niestety Michał z żoną i synem nie trafili z powrotem do Polski, tylko do wsi Kobyłowłoki, w obwodzie tarnopolskim na Ukrainie. W ramach rekompensaty za wysiedlenie dostali 3 worki jęczmienia, ale niestety tylko na papierze, bo kołchoz je „pożyczył”. Zakwaterowani zostali do stajni bez okien i drzwi. Ale dzięki Michałowej zmyślności i roztropności, a także jego wcześniej wykonanym pracom manualnym związanym z majsterkowaniem, urządził swoje mieszkanie schludnie i funkcjonalnie.

W grudniu tego samego roku w rodzinie Żołądków urodził się drugi syn Mirosław. Michała zabrano do kołchozu, ponieważ umiał czytać i pisać, co było wówczas bardzo rzadkim zjawiskiem. Zatrudniono na stanowisku księgowego. Mężczyzna utrzymywał rodzinę samodzielnie. Niestety jego żona Maria nie mogła pracować przez swoją niepełnosprawność – jako dziecko podczas rąbania drewna została uderzona jego odłamkiem w lewe oko.

Spełnione marzenie

Od momentu deportacji Michał zawsze marzył o powrocie do swojej ojczyzny, jednak ze względu na ówczesną sytuację, resztę życia spędził na Ukrainie. W 1974 r. zmarł na raka, przez to, że wówczas nie było odpowiednich technologii diagnostycznych, a więc i dostępu do leczenia. Ale jego marzenie udało się spełnić synom Aleksandrowi i Mirosławowi.

W 1999 r. pojechali do Teniatyski. Przyjechawszy, nie znaleźli ani domu, ani gospodarstwa, wszystko już dawno zostało zniszczone, znaleźli jedynie groby swoich krewnych.

Epilog

Historia Michała Żołądka to tylko jedna z tysięcy podobnych opowieści o Polakach na Kresach Wschodnich.

Dziś jego wnuki pamiętają o swoim dziadku, który w czasach najcięższych nigdy nie zapominał, kim jest i skąd pochodzi.

**** 

PRZEŻYŁ, ALE PŁACIŁ ZA TO PRZEZ CAŁE ŻYCIE

Reportaż konkursowy laureata Maksyma Stawri z Kijowa

W nocy wszystkich obudziło głośne pukanie do drzwi. Bardzo mocne, natrętne. Kiedy słyszysz takie, nie wolno zignorować. Maria wiedziała o tym i nieśmiało powoli odtworzyła, do chaty weszli mężczyźni z NKWD i zapytali, gdzie jej mąż. Powiedziała im, że nie ma go. Poszedł do miasta po materiały, ponieważ był szewcem, potrzebował tego dla codziennej pracy. A że do miasta ze wsi 10 kilometrów na piechotę, to nic dziwnego że nie ma go w domu, u kogoś spędził noc, przyjdzie jutro, tłumaczyła moja praprababcia. Mężczyźni rozejrzeli się po niewielkiej chacie, w której była tylko młoda kobieta i troje dzieci i wyszli.

– Naprawdę go nie było? – pytam swego dziadka Anatolija, który opowiada mi te historię o swoim dziadku.

– Był, tylko schował się na strychu. Uratowało go to, że wejście na poddasze mieliśmy wewnątrz.

– Ale jak on wiedział, że oni chcą go zabrać, przecież nie mówili o tym?

– Wiedział, ponieważ on nie był pierwszym. Już od dawna przychodzili ci mężczyźni do wsi i zabierali Polaków. I z nich nikt do domu nie powrócił. Później te tereny będą okupowane przez Niemców podczas drugiej wojny światowej, oni odnajdą szczątki na boisku w Winnicy. Będą tam i ci, których zabrali z naszej wsi. Ciężko było ludziom wśród tych ciał odnaleźć swoich krewnych. Kogoś odnaleźli za krzyżykiem, kogoś za kawałkiem koszuli, co pozostał. A ktoś został niepoznany w ogóle.

Jestem na rodzinnej wsi na Podolu, w tej samej chacie, w której mieszkał mój prapradziadek. Po śmierci mojej prababci (córki prapradziadka) stary dom przez jakiś czas stał pusty, ale chronił nasze rodzinne historie i wspomnienia, tak niby wiedział, że jeszcze do niego wrócimy. Przeprowadziliśmy dotąd po wybuchu wojny w lutym 2022 roku z wielkich ukraińskich miast, które codziennie ostrzeliwała Rosja. Nasz dom stoi na pagórku. Podole to w ogóle same wzgórza i doliny. Tu kiedyś kupił ziemie nasz daleki przodek z drobnej szlachty. Podczas bolszewickich rządów został nam od tego malutki kawałek. Oglądaliśmy z niego z dziadkiem zachód słońca i rozmawialiśmy.

– To co było dalej? Oni więcej już nie wrócili za nim? – pytam po niedługiej pauzie.

– Przychodzili jeszcze raz i wtedy też wyszło ich oszukać. Ale dziadek Hilary wiedział, że nie zawsze będzie taki szczęśliwy, zdecydował więc uciekać. Wtedy Niemcy odchodzili z tych terenów, zapytał czy może iść z nimi. Na sąsiedniej wsi mieszkała młoda nauczycielka niemieckiego, pracowała z Niemcami jako tłumaczka, pomyślał nasz rodak, że będzie pierwsza rozstrzelana przez sowietów i zabrał ją ze sobą. A żeby ukryć jej osobę, wydawał ją za swoją żonę. Długo szli oni razem z żołnierzami Wermachtu, dziadek remontował im buty, tak nie zmarł z głodu, a kiedy była możliwość zarobku, to szedł ścinać las.

Mamy malutkie zdjęcie, jedyne z tego okresu życia mojego rodaka. W koszulce i kamizelce trzyma on drzewo, na odwrocie napis 1944 rok. Ja trzymam w dłoniach jego obrazek, kiedy słucham jak doszedł  aż do Francji, tam skorzystał ze statku i wylądował w Ameryce. W porcie New York w archiwum został się o tym zapis, że pan Hilary Radałowski razem z żoną przybył do Stanów Zjednoczonych. Tymczasem jego prawdziwa małżonka cierpiała w Związku Radzieckim jako żona zdrajcy i wroga ludu. Po zakończeniu wojny był głód, zabierano z chat nawet to, co było w garnkach. Maria, jej dwie córki: Alfreda, Maria (moja prababcia) i synek Władysław przeżywali ciężkie czasy. Na szczęście, wszyscy zostali żywi.

Mój zdolny i pracowity rodak Hilary bardzo dobrze zarabiał w USA. Uratowana  nauczycielka niemieckiego wyszła za mąż, więc nie musiał więcej opiekować się dziewczyną. Wszystkie zarobione pieniądze składał dla rodziny, którą marzył zobaczyć ponownie oraz wysyłał do polskich stowarzyszeń. Długi czas w naszym podolskim domu przechowywała się strona z gazety, w której była wzmianka, że pan Radałowski przekazał pieniądze na budowę rzymskokatolickiego kościoła w Australii. Po jakimś czasie udało mu się nawiązać kontakt z rodziną przez Czerwony Krzyż, wysyłał do nich listy i paczki z jedzeniem. Niejednokrotnie pytał, czy już może powrócić. Odpowiedź od rodziny była zawsze jednakowa – powrót do Związku Radzieckiego jest zbyt niebezpieczny.

W latach 70 pojawiła się nadzieja na połączenie rodziny w Polsce. Hilary za zarobione w Ameryce pieniądze kupił dwa mieszkania w Łodzi na ulicy Sprawiedliwej, jedno dla siebie i żony, drugie dla dorosłych dzieci. W tamtych czasach jego krewni otrzymali pierwsze paszporty, których w ZSRR w ogóle na wsiach wcześniej nie  wydawano. Rodzina marzyła o Polsce, przygotowywała dokumenty na wyjazd. To było wielkie wydarzenie, ponieważ przy sowietach nie wolno było być Polakiem czy Polką. Kaplice i kościoły były zamknięte i wykorzystywane  jako magazyny. Na modlitwy się zbierano po chatach i często je zmieniano. Mówili po polsku z rodziną tylko w domach za zamkniętymi drzwiami. Polskie dzieci były obrażane w szkołach i mój dziadek był jednym z takich. Wyjazd rodziny Radałowskich do Polski miał skończyć ten zły okres życia. Tylko nie wypadła możliwość zamieszkania na ulicy Sprawiedliwej, bo życie było niesprawiedliwe. W wyjeździe było odmówiono. Rodzina pozostała na zawsze podzielona po obu stronach polsko-radzieckiej granicy.

Zakończyliśmy tę rozmowę w nocy. W czasach, kiedy mieszkał tu mój prapradziadek, ludzi bali się pukania w drzwi, teraz wszystkich straszy alarm powietrzny. Nie mogłem spać, więc długo patrzyłem na zdjęcie Hilarego z rodziną, które było zrobione przed rozstaniem. Wiem, że chciał powrócić do ukochanych, tylko ta droga przeszła przez strach, ból, rozpacz, pięć krajów, prawie 40 lat i niestety, nie skończyła się sukcesem. Przeżył po wizycie NKWD, ale płacił za to przez całe życie samotnością.

POWIĄZANE POSTY

Nasi Partnerzy

Публікація виражає лише погляди автора(ів) і не може бути ототожнена з офіційною позицією Міністерства закордонних справ.
Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
 
Gazetę «Dziennik Kijowski» można prenumerować przez cały rok we wszystkich oddziałach komunikacji na Ukrainie

Najnowszy numer x