
Te słowa mojego ukochanego Jana Pawła II wspominam za każdym razem jak „Ojcze nasz”, rozmawiając z obrońcami-ratownikami oraz ich rodzinami i bliskimi. Szczególnie poruszające są spotkania z matkami. Czy te kobiety mogły przypuszczać, kiedy dawały życie Ihorom, Maksymom, Romanom, Staszkom, Wiaczesławom i innym, że ich synowie, gdy dorosną, oprócz imion i nazwisk, będą nosić także pseudonimy: Natrium, Adam, Feliks, Bosman, Hatyło?
Oczywiście nie zdołam wymienić wszystkich bohaterów – ich liczba jest niezliczona. Los każdego z nich związany jest z obroną państwa, a więc i nas wszystkich.
To bardzo bolesne: oni nie są już tylko stroną w księdze historii – stali się całą jej epoką.
Od dziesięciu lat „Bez granic” jestem szczęśliwa, spotykając się
z żołnierzami lub ich bliskimi
Pierwsi wkroczyli w tę osobliwą epokę, którą francuscy badacze nazywają „memorialną”, już w 2014 roku – półuzbrojeni żołnierze, cywilni ochotnicy, medycy.
Cały świat wie, że przez 242 dni prowadzili dramatyczną obronę lotniska w Doniecku przed atakiem krwiożerczej rosji na Ukrainę. Tego rodzaju „ruski mir” pochłonął życie ponad dwustu obrońców tylko na terenie związanym z lotniskiem. Wszyscy oni – miejscowi i przyjezdni, dzieci różnych narodów: Ukraińcy, Polacy, Grecy, Tatarzy, Żydzi, „nasi” Koreańczycy- starając się powstrzymać wroga, poświęcali siły, zdrowie, a niektórzy – i życie…
Los wielu z nich jest mi znany i nieobojętny. Właśnie wtedy, gdy toczyły się walki o donieckie lotnisko, odłożyłam na czas zwycięstwa organizację ulubionych festiwali i konkursów. Moim życiowym zadaniem stało się poszukiwanie polskich żołnierzy frontowych z ukraińskimi książeczkami wojskowymi w kieszeniach.
Cieszę się „Bez granic” – tak nazywa się moja organizacja – bo już od dziesięciu (!) lat przy różnych okazjach spotykam się z tymi, którzy wciąż walczą, albo rozmawiam z nimi przez telefon, dowiadując się o stanie ich duszy i ciała.
To nie są już chłopcy, lecz zahartowani wojskowi, odznaczeni żołnierze – od szeregowych do generałów. Wielu z nich nosi na piersi ordery i medale nie za śpiew i taniec, ale za odwagę w bitwach, wytrwałość i bohaterstwo.
– Być takimi uczono nas w domu i w szkole. Mnie i chłopaków także w kościele. To jest głos serca, miłość do ziemi, na której się urodziłem – podzielił się swoimi przemyśleniami „mój” Bosman-Polak podczas spotkania z matkami poległych obrońców donieckiego lotniska.
Od pierwszych dni ofensywy okupantów był na „zerówce”. Dziś 52-letni szeregowy Roman Boryta wie, czym jest kontuzja, rany, szpitale, fizyczne i duchowe cierpienia. Jednak mimo trudności z chodzeniem, choćby o lasce, przyszedł na Trzechświęcicielską 6 – do Monasteru św. Michała Archanioła o Złotych Kopułach.
Modląc się, każda matka poległego obrońcy przypominała Madonnę
Czy mogli przewidzieć kijowscy książęta Izjasław i jego syn Światopełk, gdy w XI wieku podjęli się założenia i wzniesienia jednej z pierwszych chrześcijańskich świątyń, że jej losy będą przypominać los Feniksa?
W tym majestatycznym kompleksie monastycznym przez wieki modlono się, udzielano chrztów, ale też – nie lękając się grzechu – na rozkaz i zgodnie z dekretami doprowadzano do jego zniszczenia. Mam nadzieję, że barbarzyństwo z 1935 roku było ostatnim takim aktem.

Sześćdziesiąt lat później klasztor został odbudowany. Na jego terenie ponownie stanął sobór i dzwonnica, z której carillony co godzinę wygrywają potężne melodie – przeważnie smutne.
Od wielu lat w głównej świątyni klasztoru, Soborze Mądrości Bożej w Złotych Kopułach, odprawiane są nabożeństwa żałobne za tych, którzy oddali duszę i ciało za naszą wolność – żołnierzy i wolontariuszy.
To właśnie z tego powodu moja zaplanowana rozmowa z Amerykaninem Paulem Hutchinsonem była przekładana trzykrotnie. Ten były zahartowany pilot, ze łzami w oczach żegnał w świątyni tych, którym pomagał w strefach walk, dostarczając leki, żywność i transport dla rannych oraz poszkodowanych mieszkańców.
Zazwyczaj nabożeństwa żałobne za poległych zamawiają matki, krewni, towarzysze broni. Dziś jednak wszystkich, którzy wchodzą do soboru – niezależnie od wyznania – po lewej stronie od wejścia wita, choć skromna, to jednak „bojowa” kompozycja. Pod nią widnieje napis:
„Ikona Matki Bożej ‘Gorejący Krzew’ została uratowana przez dzielnych ukraińskich żołnierzy w kwietniu 2023 roku z płonącego budynku w mieście Bachmut. Po odpowiedniej renowacji nasi obrońcy przekazali ten obraz w darze do Monasteru św. Michała Archanioła o Złotych Kopułach.”
W dniu pamięci obrońców lotniska w Doniecku każda matka obecna w tej świątyni również przypominała Madonnę. Podziękować tym kobietom za ich odważnych i oddanych synów przyszli zarówno wdzięczni cywile, jak i ci, na których ciele ślady bitew pozostaną na zawsze.
Pomogli podejść do ołtarza i pomodlić się Bohaterowi Ukrainy, Ihorowi Hordijczukowi. Dziś generał-major, z ogromnym doświadczeniem i z ranami wyniesionymi z bitew, łączy funkcję zastępcy kierownika Narodowego Uniwersytetu Obrony Ukrainy z pracą dydaktyczną.
Głęboko poruszyło mnie ciepło, z jakim wszyscy obecni rozmawiali po nabożeństwie odprawionym przez archimandrytę Laurentego. Ihor Wołodymyrowycz, mimo trudności fizycznych, stara się robić wiele dobrego, dlatego matki obrońców go znają i szanują.
Gwiazdy nie gasną
Już i „moich” polsko-ukraińskich śmiałków z różnych batalionów i brygad znają ludzie, którym los obrońców nie jest obojętny. Losy niektórych z nich, przedstawione na wystawowych planszach, zainteresowały pracowników Instytutu Polskiego w Kijowie, Związek Polaków Ukrainy, a nawet badaczy z Iwano-Frankiwszczyzny.

Z „Natrium” i „Adamem” – to pseudonimy Ihora Branowickiego i Maksyma Rydzanycza – nie było mi dane porozmawiać. Oni, obrońcy donieckiego lotniska, zginęli na początku 2015 roku. Ich niezłomność i determinacja zostały wysoko docenione.
Jednym z pierwszych, którzy pośmiertnie otrzymali tytuł Bohatera Ukrainy, był Ihor Branowicki. Jego matce, pani Ninie, Złotą Gwiazdę Bohatera wręczył 5 września 2016 roku w Pałacu Maryńskim ówczesny prezydent Ukrainy, Petro Poroszenko.
Czy w rodzinie Branowickich mogli przypuszczać, że ich najstarszy syn, strzelec karabinowy 90. batalionu szturmowego, którego towarzysze broni znali jako człowieka pokoju i „cyborga”, zostanie po brutalnych torturach rozstrzelany 21 stycznia 2015 roku?
Wierność Ojczyźnie swojego absolwenta upamiętnia kolegium, w którym się uczył Ihor. Jednym z dowodów jest tablica pamiątkowa na budynku szkoły w Kijowie przy ulicy o wymownej nazwie – Jana Pawła II.
Służby nie unika także 44-letni Jurij Branowicki. Doskonale wiedząc, przez jakie próby bojowe przeszedł jego starszy brat Ihor, nie zawahał się założyć munduru i ruszyć na front. Od tamtej pory czuje się zobowiązany, by regularnie dzwonić do matki i córki-studentki Żeni…
„Adam”, czyli Maksym Rydzanycz, ojciec trojga dzieci, również został pośmiertnie Bohaterem Ukrainy. Najwyższe odznaczenie państwowe w Dniu Niepodległości Ukrainy jego żonie, Irynie Hołowacz, wręczył na Placu Sofijskim prezydent Ukrainy, Wołodymyr Zełenski.
Nastały czasy, gdy każdy dzień spędzony na froncie jest dla naszych obrońców bohaterstwem. Nic więc dziwnego, że witają się oni słowami: „Sława Ukrainie – Bohaterom sława!”
Helena Sedyk,
Prezes Związku Polaków „Bez granic” m. Bojarka
Zdjęcia: Wasyl Artiuszenko