Film "20 dni Mariupola" ukraińskiego reżysera i scenarzysty Mstysława Czernowa otrzymał Oskara dla najlepszego pełnometrażowego filmu dokumentalnego na tegorocznej gali rozdania tych prestiżowych nagród. Reżyser odbierając statuetkę powiedział: "Wolałbym, żeby tego filmu nie było, żeby rosja nigdy nie napadła na nasz kraj, nie okupowała naszych miast, nie zabijała dziesiątek tysięcy Ukraińców". Oskar nie jest pierwszą nagrodą dla tego wstrząsającego dokumentu. Wcześniej film został nagrodzony przez Amerykańską Gildię Reżyserów i otrzymał nagrodę BAFTA.
Reżyser Czernow, fotograf Jewhen Małolietka i producentka filmu Wasilisa Stepanenko w 2022 roku byli w Mariupolu ( także wtedy, gdy inni dziennikarze już opuścili miasto) w samym środku tych wstrząsających wydarzeń i z narażeniem życia dokumentowali masakrę ludności.
Nagroda dla ukraińskiego filmu jest jak najbardziej zasłużona. Film jest doskonały także pod względem filmowej formy. Absorbuje widza od pierwszej do ostatniej minuty, często zaskakuje. Widzimy w nim dwie płaszczyzny. Pierwsza to zapis wydarzeń. Słyszymy syreny, spadające bomby, widzimy ostrzeliwane osiedla mieszkaniowe, palące się domy, uciekających ludzi (którzy nie mają dokąd uciekać), tymczasowy szpital, szpital położniczy, z którego ratownicy wynoszą na noszach kobietę w zaawansowanej ciąży (dziś wiemy, że dwa dni później umarła), ojca płaczącego na szpitalnym korytarzu nad ciałem kilkunastoletniego syna, słyszymy głos dziecka, które mówi tak, że aż rozrywa serce: "Nie chcę umierać". Widzimy ludzi, którzy próbują w tych ekstremalnych warunkach organizować sobie życie, zdobyć wodę naładować telefon. Widzimy też szabrujących sklepy. Obserwujemy, obserwujemy i wiemy, że to wszystko, co widzimy, to prawda. To Mariupol w dniach zagłady.
Druga płaszczyzna ma charakter refleksyjny, jest to narracja reżysera. Film nabiera charakteru osobistych wspomnień skłaniających widza do własnych refleksji nad światem i czasem.
Jeszcze przed wejściem rosjan do miasta filmowcy opuszczają je z dokumentem cierpienia i zagłady. Jeden z ukraińskich żołnierzy mówi reżyserowi: "Musicie uciekać, bo jak wpadniecie w ręce rosjan, zmuszą was, żebyście powiedzieli, że wszystko, co tu nakręciliście, było kłamstwem". Wierzę, że wszyscy jeszcze pamiętają, jak wtedy, gdy świat oglądał zdjęcia pomordowanych Ukraińców, minister spraw zagranicznych federacji mówił, że to wszystko inscenizacja.
Wierzę też, że film ten przypomni światu, który ma zdolność szybkiego zapominania, że w Ukrainie ciągle trwa wojna, że agresor nie ma żadnych zasad i nie liczy się z międzynarodowymi konwencjami.
Chciałabym mieć nadzieję, że reakcją świata na ten wstrząsający dokument masakry ludności cywilnej nie będzie milczenie.
Ewa GOCŁOWSKA (ORPEG)