0Szczepan Twardoch (ur. 23 grudnia 1979 r. na Śląsku) to jeden z najwybitniejszych współczesnych prozaików i publicystów piszących po polsku. Wielokrotnie nagradzany prestiżowymi nagrodami literackimi w Polsce i za granicą, tłumaczony na kilkanaście języków. Powieść "Morfina" ( wyd. 2012) stała się bestsellerem i z dnia na dzień uczyniła pisarza znanym i rozpoznawalnym. Do dziś sprzedano ponad milion egzemplarzy powieści Szczepana Twardocha, co jest ogromnym sukcesem wydawniczym i czytelniczym w czasach, kiedy ludzie mniej czytają i nie kupują książek. Każda kolejna pozycja była wyczekiwanym wydarzeniem kulturalnym. W listopadzie 2022 roku ukazała się na rynku wydawniczym chyba najgłośniejsza ( jak do tej pory) powieść tego pisarza – "Chołod", której akcja rozgrywa się na terenach rosji (Tu w Ukrainie od pewnego czasu rosja i rosjanie świadomie piszemy małą literą i nie obchodzą nas w tym względzie zasady ortografii, nawet nauczyciela języka polskiego). Zarówno liczne adaptacje teatralne powieści Szczepana Twardocha, jak i ekranizacja "Króla" zostały entuzjastycznie przyjęte przez widzów i czytelników pisarza.
Powieści Szczepana Twardocha są mocno osadzone w historii. Ich akcja rozgrywa się na licznych płaszczyznach: historycznej, narodowościowej, społecznej, mitologicznej i wielu innych. Pisarz podejmuje problematykę identyfikacji z miejscem urodzenia, osamotnienia i niezrozumienia w otaczającym świecie. Konstrukcja jego utworów bywa skomplikowana, a jednym z największych atutów jest zaskakująca narracja.
Od lutego 2022 roku, czyli od pełnoskalowej inwazji rosji pisarz wspiera Ukraińców. Wykorzystując swoją rozpoznawalność zorganizował zbiórkę pieniędzy i zebrał już ponad półtora miliona złotych, za które kupił samochody terenowe, osprzęt do karabinów, noktowizory, agregaty prądotwórcze. Wszystko u sprawdzonych i wiarygodnych dostawców. Zamówiony sprzęt sam przywozi na front nie mając zaufania do pośredników. Teraz kupuje drony, dokładnie takie, jakich żołnierze potrzebują i ciągle zbiera pieniądze na kolejne zakupy.
Najważniejsze powieści:
- „Wieczny Grunwald. Powieść zza końca czasów” (2010)
- „Morfina” (2012)
- „Drach” (2014)
- „Król” (2016)
- „Królestwo” (2018)
- „Pokora” (2020)
- „Chołod” (2022)
Wkrótce ukaże się kolejna powieść: "Powiedzmy, że Piontek"
Z Szymonem Twardochem spotykam się w Kijowie 2 maja. Kilka godzin wcześniej wrócił z frontu, spędził kilka dni w okopach z ukraińskimi żołnierzami, ale nie "spędził" jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że po raz kolejny dostarczył "humanitarkę", czyli drony. Mam wrażenie, że pisarz jest zmęczony i trochę niewyspany, ale zgadza się na rozmowę, chociaż wiem, że spieszy się, bo jeszcze dziś wraca do Polski.
Ewa Gocłowska: Zapis naszej rozmowy jest skierowany do czytelników "Dziennika Kijowskiego", w większości mieszkających w Ukrainie, głównie w Kijowie, stąd pytania, które (mam wrażenie) sami zadaliby Panu, gdyby mieli taką okazję, czyli przede wszystkim o pomoc Ukrainie i powieść "Chołod". Zacznijmy od "Chołodu". Książka ukazała się pod koniec 2022 roku, czyli kilka miesięcy po ataku rosji na Kijów i inne ukraińskie miasta. W "Chołodzie" bohater wypowiada takie słowa:"Wy nie wiecie, jak Rosyja przychodzi, kiedy przychodzi. Rosyja jak przychodzi, to przychodzi wielka, chociaż jej ludzie marni, słabi, ale przychodzi wielka i nie jest w stanie znieść obok siebie niczego, co nie jest Rosyją, więc wszystko w Rosyję zamienia, rozumiecie, w Rosyję, czyli w gówno. Żeby wszystko było takie same , jak to gówno.(...) I jak Rosyja przyjdzie i zeżre was, i wysra, (...) wszystko będzie jedno gówno, ruskie gówno, rozumiecie wy?(...) Wyście póty bezpieczni, póki Rosyja o was nie wie nic."
Jakie są Pana, Ślązaka, rodzinne doświadczenia z rosją i rosjanami?
Szczepan Twardoch: W rosji byłem wielokrotnie, pierwszy raz jeszcze w czasach studenckich. Nie miałem wtedy pieniędzy, samoloty były drogie, więc podróżowałem pociągiem. To było bardzo ciekawe doświadczenie przejechać rosję koleją transsyberyjską. Zawsze najbardziej interesowała mnie ta rosja wschodnia, Syberia. Ponieważ nie miałem pieniędzy, często spałem na dworcach. Gdy się śpi w takich miejscach i rozmawia z ludźmi, dla których takie życie to codzienność, poznaje się kraj od samego dołu. Spotkałem tam wielu prostych, życzliwych mi ludzi, którzy niczego ode mnie nie chcieli i nie czułem zagrożenia z ich strony. W rosji mam, albo raczej miałem wielu znajomych. Na początku mówili, że to straszne, co się dzieje w Ukrainie, potem, że to wszystko nie jest takie proste i jednoznaczne, a w końcu przestali się odzywać, kontakty się urwały. Propaganda ma na nich ogromny wpływ.
Gdy jako student wyjeżdżałem do rosji, nie wszystko wiedziałem o rosyjskich doświadczeniach mojej rodziny. Do niektórych spraw nie dopuszczano mnie jeszcze wtedy. Dopiero po latach dowiedziałem się, że kobiety w mojej rodzinie były ofiarami brutalnych gwałtów. Taki los spotkał moją prababcię. Na Śląsk, gdzie mieszkała moja rodzina, wojna przyszła tak naprawdę dopiero z sowietami w styczniu 1945 roku. Wchodząc do śląskich miasteczek rosjanie grabili, gwałcili, podpalali. W 45 roku zaczęły się deportacje Górnoślązaków do ZSRR. W miastach i na wsiach organizowano łapanki, zdarzało się, że całą zmianę z kopalni zatrzymywano i wywożono. Mówi się, że nawet 60 tys.( a może i 90) górników wywieziono do kopalń Donbasu. Jest w mojej rodzinie doświadczenie rosji, która przychodzi z niszczycielską siłą żywiołu i wszystko po drodze niszczy.
E.G.: Powiedział Pan kiedyś, że ta książka ("Chołod"-przyp.E.G.)chodziła za Panem przez kilka lat. W jakim sensie chodziła? Jak doszło do powstania powieści? Czym "Chołod" był inspirowany?
Sz.T.: Pomysł napisania tej książki zrodził się kilka lat temu i wtedy powstał jej zarys, konspekt, miałem ją z tyłu głowy. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie o inspiracje. Oczywiście były, np. studia Danziga Baldaeva nad tatuażem łagrowym. Jest to fascynująca lektura.
E.G.: Dla mnie fascynującą lekturą jest Pana "Chołod". Na samym początku poznajemy pisarza, który w ciszy, bieli i bezkresie Spitsbergenu szuka ukojenia, a znajduje dziennik Konrada Widucha i tu dopiero zaczyna się podróż przez bezdroża człowieczeństwa aż do mitycznego Chołodu - miejsca, którego nie ma na mapach, w którym mieszkają Chołodcy - pradawni jak ich ziemia. Tam wszystko jest niewyobrażalnie trudne albo wręcz proste: zjesz, jak sobie upolujesz, przetrwasz, jeśli zbudujesz schronienie. Chołodcy mówią swoim językiem. Czy Pan ten język wymyślił?
Sz.T.: Tak, język jest fikcyjny, jak i Chołodcy oraz Chołod. Wymyśliłem ten język, ale jednocześnie jest on próbą rekonstrukcji języka prabałtosłowiańskiego.
Chołodcy to indoeuropejski lud, który od 3 tysięcy lat żyje w Syberii odseparowany od świata. Jest oczywiście pod wpływem i pod presją okolicznych plemion syberyjskich. Obyczaje Chołodców, i nie tylko te związane z seksualnością człowieka, są skandaliczne i współcześnie nie do przyjęcia, np. pozbywanie się kalekich noworodków czy zabicie klaczy i kąpiel w rosole ugotowanym z niej .Przypisałem go Chołodcom, a tak naprawdę jest to zwyczaj staroceltycki. To jest konkret i takich w powieści jest wiele. Chołodcy nie istnieją, ale ich kultura jest stworzona z indoeuropejskich mitów. Żadnych wzorców społecznych, struktur tego fikcyjnego społeczeństwa nie wymyśliłem. Wszystko ma antropologiczną podbudowę. Ich (Chołodców) język nie istnieje, natomiast jest, jak już mówiłem, blisko prabałtosłowiańskiego- wspólnego przodka łotewskiego, litewskiego, polskiego, ukraińskiego, rosyjskiego...
E.G.: "Chołod" rozgrywa się na kilku poziomach: historycznym, filozoficznym, realizmu, mitów. Jest też fantastyczną powieścią przygodową, z wyraziście zarysowanymi sylwetkami bohaterów, ale też z zaskakującą i porywającą czytelnika narracją. O narrację zapytam za chwilę. Teraz pytanie dotyczące bohatera, a właściwie bohaterki. Ljubow, bławatna, fascynuje mnie i jednocześnie przeraża najbardziej ze wszystkich bohaterów. Czy jest jakiś pierwowzór tej postaci?
Sz.T.: Ljubow jest bohaterką wymyśloną przeze mnie, fikcyjną, chociaż budując ją na pewno inspirowałem się postaciami z literatury łagrowej.
E.G.: W "Chołodzie" mamy narrację współczesną - prowadzi ją pisarz Szczepan( Nic nie wyklucza możliwości identyfikowania go z pisarzem Szczepanem Twardochem) oraz, powiedzmy, historyczną - Konrada Widucha, ale też tajemniczej nieistniejącej Czytelniczki, która w pewnym momencie zaczyna się ujawniać. We wcześniejszych powieściach też zaskakuje Pan narracją. Czym spowodowana jest taka narracja?
Sz.T.: Zawsze drażnił mnie i zniechęcał do siebie narrator tak zwany wszechwiedzący, a tak naprawdę bezosobowy, bezpłciowy, o którym niewiele albo nawet nic nie można było powiedzieć. Mnie interesuje narrator osobowy, człowiek z krwi i kości, którego widzimy, a nie tylko słyszymy. W "Morfinie", na przykład, poza bohaterem - narratorem jest jeszcze jakaś kobieta. To ona mu towarzyszy, opowiada, komentuje, ironizuje. Ale kim jest? To już nie jest takie oczywiste.
E.G.: Od czego zaczyna się tworzenie, pisanie książki?
Sz.T.: Różnie, nie można tak jednoznacznie odpowiedzieć. Czasami jest to bohater, czasami intryga. A tak naprawdę każda książka rozpoczyna się od badań, czytania artykułów, książek z różnych dziedzin. Jest to praca z konkretem. Czytanie poprzedza pisanie.
E.G.: Odwołując się do tradycji romantycznej, czy bliższa jest Panu koncepcja, którą głosił między innymi A. Mickiewicz, że talent to dar od Boga, czy może późnego romantyka C.K. Norwida, że tworzenie, w Pana przypadku pisanie, to trud, ciężka praca, rzemiosło?
Sz.T.: Tradycja romantyczna generalnie nie jest mi bliska, nie identyfikuję się z nią. Jeżeli już, to bliższy jest mi romantyzm niemiecki, ale gdybym miał zadeklarować to- tak- zdecydowanie rzemiosło. Jestem rzemieślnikiem, a pisanie to moja praca.
E.G.: Czy ma Pan jakąś metodę pisania, dyscyplinę pracy?
Sz.T.: Staram się pisać około 10 tysięcy znaków każdego dnia. Jeśli jednego dnia napiszę za dużo, to potem przez kilka dni mam problem z pisaniem. Staram się przerywać pisanie w momencie, kiedy pisze mi się najlepiej.
Wiem, że następnego dnia znów będzie mi się dobrze pisało.
E.G.: Czym kieruje się Pan dokonując artystycznych wyborów w trakcie pisania?
Sz.T.: Moje pisanie jest intuicyjne. Piszę tak, jak mi się wydaje, że powinno być,ale dlaczego właśnie tak, tego nie wiem. Ma być tak, nie inaczej, ale nie potrafię tego wytłumaczyć.
E.G.: Pana powieści zostały przeniesione na deski teatralne. To musi być niezwykłe doświadczenie, gdy bohaterowie materializują się na scenie.
Sz.T.: Praca przy tworzeniu spektaklu jest fantastyczna i pozytywnie absorbująca, bardzo ciekawa, ale gdy spektakl jest już gotowy, przestaje mnie interesować. Temat jest zamknięty.
E.G.: „Ja nawet nie lubię teatru”- to Pana słowa. To dlaczego zdecydował się Pan zagrać w spektaklu na podstawie własnej powieści?
Sz.T.:
Tak, w spektaklu "Pokora", ale ja tam nie musiałem grać. Ja tam byłem sobą. To prawda, że od teatru wolę kino. Z kina mogę wyjść, gdy film mi się nie podoba, a z teatru jakoś nie wypada.
E.G.: Od dwóch lat pomaga Pan walczącej Ukrainie. Zbiera Pan pieniądze ( i to niemałe), kupuje za nie samochody, drony, noktowizory, agregaty prądotwórcze... i jeszcze sam Pan to przywozi na linię walki i oddaje żołnierzom do rąk własnych. Dlaczego Pan to robi? Dlaczego Pan tu przyjeżdża?
Sz.T.: Wojna to mój temat, zawsze mnie interesowała. Od wielu lat o niej piszę, a potem ona wybucha tak blisko, to trzeba tam pojechać, a przecież z pustymi rękami nie można. Muszę być świadkiem, muszę o tym pisać, jestem przecież pisarzem.
E.G.: Jak w praktyce wygląda ta pomoc?
Sz.T.: Pomagam konkretnym chłopakom, których poznałem. Wiem, czego potrzebują. Konkretnemu chłopakowi kupuję dron, jaki jest mu potrzebny, innemu samochód, bo bez terenówki nie wykona swojej roboty i... zawożę. Nie chcę tego przekazywać przez fundację, pośredników. Jest to też kwestia mojej odpowiedzialności wobec ludzi, którzy wpłacili mi pieniądze. Nie mogę im powiedzieć, że nie wiem, czy dojechało.
E.G.: Jak Pan postrzega Ukraińców?
Sz.T.: Nie różnią się chyba od ludzi innych narodowości, ale podziwiam ich i bardzo szanuję za takie pełne godności i spokoju znoszenie wszelkich trudności. Tam na linii walki śpią w schronach, starych chałupach, ziemiankach. Poznałem takich chłopaków, którzy stacjonowali w maleńkiej ziemiance- kilka metrów kwadratowych, zimno i wilgotno. Raz w tygodniu jeździli na tyły, żeby wziąć prysznic i z powrotem do ziemianki. Zapytałem, co jaki czas są zmieniani przez innych. A oni mi na to, że tu o żadnej zmianie nie ma mowy. Siedzą tu już od wielu miesięcy, nie ma kto ich zmienić. I oni to znoszą bez gadania, marudzenia, narzekania.
E.G.: Dziękuję za rozmowę. Uzupełnienie (E.G):
Sejm uchwalił ustawę o języku śląskim jako języku regionalnym. Senat przegłosował ją bez poprawek. Prace nad tą ustawą koalicja rządząca przeprowadziła ekspresowo. Prezydent Andrzej Duda zawetował nowelizację ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych, która język śląski uznaje za regionalny i przekazał ją Sejmowi do ponownego rozpatrzenia.
Poseł Mularczyk z PiS napisał na platformie X: "Dziś język śląski, jutro śląski separatyzm. Niemcy, którzy od dawna chcą podzielić Polaków otwierają szampana. Podczas wojny nieskutecznie próbowali zrobić naród z górali. Teraz próbują tego samego na Śląsku." W jednym z wywiadów Szymon Twardoch powiedział, że śląskość jest budowana na poczuciu odrębności, ale nie na antypolonizmie. Ślązacy nie chcą niepodległości dla swojego regionu. Chcą, aby język śląski nie umarł. Język śląski potrzebuje pomocy państwa.