Od lewej: wolontariuszka Inessa Lagno, prezes PKOS „Rodina” w Browarach Helena Nowak, autor rozmowy - nauczycielka z ORPEG Ewa Gocłowska
Z Inessą spotykam się w Browarach (gdzie mieszka) w siedzibie Polskiego Społeczno- Kulturalnego Stowarzyszenia "RODZINA". Jej mama, Svitlana Cyselska, jest członkinią stowarzyszenia.
Inesa jest młoda (wydaje się bardzo młoda), ładna, inteligentna i bardzo świadoma otaczającej rzeczywistości. Wiem, że kieruje fundacją NIEZŁOMNE SERCA, jest wolontariuszką, wiem, że pomaga, ale ze skali tej pomocy zdaję sobie sprawę dopiero wtedy, gdy zaczynamy rozmowę.
Ewa Gocłowska: Kiedy zaczęła Pani działalność związaną z pomocą innym ludziom?
Inessa Lagno: Gdy zaczęła się wojna na pełną skalę, to znaczy na początku 2022 roku, zaczęłam najpierw sama a potem ze wsparciem ludzi z najbliższego otoczenia pomagać i organizować pomoc. To było wtedy, gdy rosjanie podeszli tak blisko Browarów, że niemal czuło się ich obecność na ulicach. Do miasta nie weszli, ale byli bardzo blisko i trzeba było jakoś zorganizować się na wypadek okupacji. Pomyśleć o starszych ludziach, dzieciach, bezradnych i samotnych, którzy najdotkliwiej odczuli zagrożenie całą sytuacją. Coraz więcej ludzi angażowało się w pomoc, bo aktywność jest jakąś formą walki, a bierność formą pogodzenia się z wojną. I tak powstała fundacja "NIEZŁOMNE SERCA", która zrzesza ludzi z Ukrainy i innych krajów, między innymi z Polski. Nie chciałabym tu mówić o konkretnych nazwiskach , ale jedno chcę wymienić - Krzysztof Adamski z Polski od początku wojny jest bardzo zaangażowany w pomoc Ukraińcom i nam też pomaga.
Przy fundacji działa grupa wolontariacka NIEZŁOMNI WOLONTARIUSZE, która skupia około 1000 ludzi z Ukrainy, Polski, Niemiec. Wolontariusze odpowiadają na konkretne prośby żołnierzy, dostarczają pomoc ponad 100 jednostkom wojskowym.
E.G.: Na czym konkretnie polega pomoc?
I.L.: Fundacja ma pod opieką pół tysiąca rodzin uchodźców, czy przesiedleńców z terenów okupowanych, 300 rodzin wojskowych, żołnierzy walczących na froncie i liczne rodziny, które pozostały na wschodzie kraju. Dostarczamy im pomoc materialną: ubrania, żywność, środki czystości, lekarstwa; dla dzieci przesiedleńców z terenów okupowanych organizujemy zabawy z upominkami, żeby chociaż na chwilę zapomniały o wojnie.
Jeździmy do szpitali do rannych, szukamy dla nich leków. Jest chaos i nie wszystkie potrzeby tych dzielnych ludzi może szpital zaspokoić, więc staramy się pomagać. Wykorzystujemy wszystkie swoje kontakty, które czasami czekają na uruchomienie. Przekazujemy pomoc na front, żołnierzom.
E.G.: Słyszałam, że sami zajmujecie się też produkcją, którą potem przekazujecie walczącym.
I.L.: Robimy świece okopowe, batoniki energetyczne, maści gojące na rany, szyjemy siatki maskujące, garderobę, składamy drony i wiele innych. Wykorzystujemy każdą możliwość i każdą parę rąk, np. panie ze stowarzyszenia RODZINA z panią Prezes Heleną Nowak na czele szyją siatki, robią na drutach skarpety. I my każdą formę wspierania naszej pomocowej działalności przyjmujemy z wielkim podziękowaniem.
E.G.: Widziałam filmik, na którym młoda kobieta płacze i dziękuje waszej fundacji za pomoc w kwocie 50 tysięcy hrywien.
I.L.: Dla fundacji, przy takiej skali pomocy, jaką organizujemy, to jest niewielka kwota, ale zmieniająca życie tego jednego konkretnego człowieka i to jest wielka wartość. Potrzeby są ogromne, są ludzie bez rąk i nóg, potrzebują protez, rehabilitacji. W przyszłości chcielibyśmy stworzyć jakieś centrum rehabilitacyjne, ale to plany. Mamy świadomość braków w tym zakresie, brakuje personelu, profesjonalnych rehabilitantów wykształconych i przygotowanych do pracy z osobami po amputacjach.
„Będę robić, co w mojej mocy, żeby pomóc ludziom i pokazać, że ja na tę wojnę się nie zgadzam. Pomoc innym to jest mój bunt“ - Inessa Lagno
E.G.: Dlaczego Pani pomaga i tak bardzo angażuje się w pomoc?
I.L.: Ja to robię dla swoich dzieci. Dzieci są teraz bardzo zestresowane, mają traumy, zmienione, smutne oczy bez tego dziecięcego błysku radości. Chcę, żeby miały normalne dzieciństwo. Pomagam, bo chcę, żeby chłopcy z wojny wrócili żywi, zdrowi, wrócili do rodzin, w których czekają na nich nie tylko dzieci, ale też żony, matki, dziewczyny.
E.G.: Los ukraińskich dzieci bardzo Panią niepokoi i to nie tylko w związku z Pani sytuacją rodzinną.
I.L.: Tak, bo dzieci w naszym kraju nie mają teraz normalnego dzieciństwa. Muszą być nauczone, jak poradzić sobie w ekstremalnej sytuacji, jak wyżyć, jak obronić się, maksymalnie przygotować na każdy rodzaj zagrożenia, na każde niebezpieczeństwo. Nawet zwykły sms może stanowić zagrożenie, bo wróg może od dziecka próbować wydobyć informację. To nie jest normalne dzieciństwo. Rodzicom też nie jest łatwo. Kiedy dziecko jest w szkole, a jest alarm, odchodzisz od zmysłów i myślisz, że trzeba je zabrać, bo tylko przy tobie jest bezpieczne.
E.G.: Czy młodzież angażuje się w wolontariat?
I.L.: Tak. Nasze dzieciaki w ramach wolontariatu sprzedały makulaturę, którą najpierw zebrały, i za te pieniądze z makulatury kupiły aerozole przeciw komarom i innym insektom i przekazały żołnierzom. Taka pomoc ma wartość w dalszej perspektywie dla samych pomagających i dla wszystkich - na naszych oczach rośnie nowe pokolenie ze świadomością pomocową.
Pomoc potrzebna jest ludziom i zwierzętom. I pomagamy. Ile zwierząt zostawiono na pastwę losu, bez opieki człowieka, przywiązanych. Nie mogę na to patrzeć, ani nawet myśleć o tym.
E.G.: Czy ma Pani czas na odpoczynek?
I.L.: Codziennie muszę na dwie godziny wyłączyć telefon, żeby nie zwariować. Idę na spacer, uprawiam jakiś sport. Cały czas jestem w biegu, smsy przychodzą nieprzerwanie, a ja organizuję i organizuję i w tej pracy organizatora ze zmęczenia czasami zapominam o czymś ważnym. Jeśli nie zadzwonię gdzieś, gdzie powinnam, to potem wszystko mi się wali na głowę. Nas nakręca ta praca, chcemy więcej i więcej tej pomocy dać ludziom. Patrzę na naszych wolontariuszy, jak ciężko pracują. Za swoją pracę wolontariacką oczywiście nie otrzymują żadnego wynagrodzenia, ale robota musi być wykonana i to porządnie.
E.G.: Jak Pani widzi obecną sytuację w Ukrainie?
I.L.: Ja to widzę tak: Oni nie zatrzymają się. Będą chcieli więcej i więcej, jak w 2014 roku. Wtedy zabrali Donbas i Krym i nie zatrzymali się, po ośmiu latach sięgnęli po kolejną część Ukrainy. Wyciągnęli rękę po Kijów, może nawet znów spróbują, ale ja nawet nie myślę o tym, żeby stąd wyjeżdżać. Nigdy nie myślałam, że powinnam stąd wyjechać. Dlaczego mam uciekać?
To jest przecież mój kraj. Ja już nawet nie myślę o zwycięstwie, bo tylu ludzi zginęło, tylu bliskich znajomych, przyjaciół, jest wielu rannych, kalekich, więc jakie zwycięśtwo? Zniszczone tereny przygraniczne, tam kamień na kamieniu nie został, ale to jest mój kraj, tu zostanę i będę robić, co w mojej mocy, żeby pomóc ludziom i pokazać, że ja na tę wojnę się nie zgadzam. Pomoc innym to jest mój bunt.
E.G.: Dziękuję za rozmowę.