Karykatura brytyjska z 20 września 1939 r. Hitler i Stalin w osobliwy sposób "witają" się nad trupem Polski
O tym, że historia jest nauczycielką życia, przekonywać nikogo nie trzeba. Modelowanie rzeczywistości, w tym planów na przyszłość, polega na twórczym wykorzystaniu cząstek, wątków i struktur z przeszłości. W całej operacji najważniejsze zadanie polega na znalezieniu najbardziej adekwatnego punktu odniesienia. Mając to na uwadze, możemy stwierdzić, że ostatnie miesiące przed II wojną światową stanowią zbiór cennych wskazówek dla współczesnej Ukrainy. Nie tyle po to, by kontemplować minione, ile z myślą o przyszłym…
W 1939 r. Wielka Brytania i Francja mogły iść na daleko idące ustępstwa gospodarcze wobec Niemiec, nie mogły jednak z przyczyn propagandowo-wizerunkowych zgodzić się na zmianę granic, bo to podważałoby ich, i tak już nadwątlony po Monachium, autorytet jako twórców obrońców powojennego porządku i gwarantów stabilizacji. Pragnęły natomiast podpisać odpowiednie porozumienie wojskowe, by sprawiedliwie podzielić między siebie ciężar wojny z Hitlerem, którego można by przy wojnie na dwa fronty skutecznie zwyciężyć, a może w ogóle zneutralizować, zanim doszłoby do konfrontacji. 2 czerwca pada radziecka propozycja prawa do ingerencji w państwach zaatakowanych przez III Rzeszę, nawet jeśli dane państwo o to nie poprosi.
Sowieci argumentowali to tym, że w razie agresji niemieckiej niektóre państwa, (wymieniono Estonię) mogłyby dokonać przewrotu, który wyniósłby do władzy lokalnych faszystów, co wydatnie zmieniłoby proporcję sił na niekorzyść Związku Radzieckiego. Propozycja spotkała się z poważnymi wątpliwościami natury prawnej ze strony Anglików i Francuzów, niemniej jednak próbowano w tej sprawie naciskać na Becka i jego rumuńskiego kolegę, Grigore Gafencu, ale ci konsekwentnie odmawiali, sądząc słusznie, że Armia Czerwona, raz znalazłszy się w ich krajach, nigdy by już z nich nie wyszła. Drugim problemem, wynikłym wobec braku odpowiedzi na pierwszy postulat, była sprawa tzw. agresji pośredniej. Sowieci chcieli wymóc zgodę Zachodu na interwencję w danym państwie (chodziło o strefą państw pomiędzy III Rzeszą i ZSRR, ale również Finlandię) nawet w przypadku, gdyby to państwo nie zostało formalnie zaatakowane, ale zbierałoby się tam na faszystowski przewrót. Oczywiście, takie postawienie sprawy dawało możliwość swobodnej a w zasadzie nieograniczonej interpretacji, tym bardziej, że towarzysze radzieccy zwykli nazywać faszystami nie tylko skrajnych nacjonalistów, ale również partie szeroko rozumianej prawicy, a niekiedy wszystkich nie-komunistów.
Na razie jednak Niemcy zachowały wobec tych wydarzeń milczenie. Okazało się, że licytacja poszła zbyt wysoko, więc Związek Radziecki zdecydował się podpisać w Moskwie 24 lipca układ polityczny z mocarstwami zachodnimi, w którym rezygnował z dwu najmniej strawnych postulatów. Przez chwilę wydawało się, że los świata jest uratowany. Że przecież Hitler mimo swoich nieposkromionych apetytów nie odważy się wdać w wojnę z Francją, Wielką Brytanią, Polską, Związkiem Radzieckim, Rumunią… Był jednak mały szkopuł – pakt polityczny o wzajemnej współpracy miał wejść w życie po podpisaniu odpowiedniej konwencji wojskowej, nad którą miano zacząć prace 11 sierpnia 1939.
W tym momencie na Auswartiges Amt zawrzało, a wypadki potoczyły się błyskawicznie. 10 sierpnia wyżej wspomniany chargé d’affaires w Berlinie, Georgij Astachow otrzymał od rządu III Rzeszy wyraźną sugestię rozbioru Rzeczypospolitej. Stalin mimo radości polecił jednak Astachowowi dać odpowiedź wymijającą, by w przyszłości jeszcze podbić cenę neutralności ZSRR. A mógł to zrobić, widząc jak bardzo zależy Niemcom na pośpiechu. Hitler musiał zaatakować Polskę najpóźniej 1 września. Po tym terminie, w przypadku dżdżystej jesieni, moc uderzeniowa jego armii znacznie by zmalała, wzrosłaby natomiast rola polskiej kawalerii. Siły niemieckie mogłyby zostać związane na dłużej, a wtedy Brytyjczycy, którzy w sierpniu mieli zbyt słabe siły lądowe, by wspomóc Polskę, mieliby czas na dozbrojenie. Los wojny mógłby więc wyglądać zupełnie inaczej. Tymczasem jednak 17 sierpnia nastąpił impas w rozmowach misji wojskowych, dwa dni potem stanął radziecko-niemiecki układ gospodarczy. Tego samego dnia, 19 sierpnia Mołotow wysłał do Berlina projekt paktu o nieagresji z poczynionym w post scriptum zastrzeżeniem, że pakt wejdzie w życie po podpisaniu tajnej klauzuli dotyczącej polityki środkowoeuropejskiej. Stalin stwierdził widocznie, że dalsze opóźnianie wojny nie ma sensu, że może zagrozić jej wybuchowi.
Warto również podkreślić, iż treść paktu była praktycznie narzucona przez sowietów. 21 sierpnia Mołotow zakomunikował ambasadorowi Schulenburgowi, że możliwy jest przyjazd ministra spraw zagranicznych III Rzeszy Joachima von Ribbentropa w dniu 23 sierpnia, co ten oczywiście uczynił. Führer, gdy usłyszał o tym zaproszeniu, wpadł w euforię, wykrzykując: „Mam ich w garści”. Chodziło oczywiście o Polaków, którym rzeczywiście w tym momencie nikt już nie mógł pomóc.
Pakt został podpisany po sutym bankiecie w nocy z 23 na 24 sierpnia. Formalnie był to standardowy pakt o nieagresji. Zobowiązano się do wzajemnego nieatakowania się, jak też nieudzielania pomocy państwom atakującym drugą stronę. Dla Polski oczywiście najważniejszy pozostawał tajny protokół, bez którego pakt o nieagresji miał być nieważny, a w szczególności punkt 2 tegoż protokołu: „Na wypadek terytorialno-politycznego przekształcenia terytoriów, wchodzących w skład Państwa Polskiego, granica sfery interesów Niemiec i ZSRR przebiegać będzie w przybliżeniu linią rzek Narwi, Wisły i Sanu.
Kwestia, czy w interesie obu stron uznane będzie za pożądane utrzymanie niepodległego Państwa Polskiego i jakie będą granice tego państwa może zostać definitywnie wyjaśniona dopiero w ciągu dalszego rozwoju wypadków politycznych”. Co ciekawe, obaj ministrowie tak się spieszyli z ustaleniami, iż zapomnieli, że przecież Narew w żadnym miejscu nie dotyka granicy polsko-niemieckiej. Pierwszy zauważył to Mołotow i w nocy z 23 na 24 sierpnia wezwał do siebie Schulenburga i zażądał dokonania poprawki, ustalającej przyszłą granicę Niemiec i ZSRR wzdłuż Pisy, Narwi, Wisły i Sanu.
Pakt Ribbentrop-Mołotow stanowił dla Polski wyrok śmierci. Jedynymi sąsiadami, z którymi Polska posiadała przyjazne stosunki, były Litwa i Rumunia. Anglia i Francja obiecywały pomoc, ale trudno było się spodziewać pomocy od pacyfistycznego frontu ludowego, który doszedł do władzy na hasłach antywojenno-populistycznych we Francji, ani tym bardziej od Anglii, która była w stanie wystawić 2 dywizje wojska lądowego. Mniej więcej tyle, ile Litwa. Co prawda 25 sierpnia stanął w Londynie pakt polsko-brytyjski, jednak nie mógł on już niczego zmienić.
Przy okazji należy przez chwilę przyjrzeć się polskim zabiegom dyplomatycznym w owym okresie. Powiedziane zostało, że pakt Ribbentrop-Mołotow przekreślił polską niepodległość. Należy zadać sobie jednak pytanie, czy sanacyjny rząd II RP zrobił wszystko, żeby ratować kraj. Współczesna historiografia, jakby na przekór PRL-owskiemu zakłamaniu, stara się ukazać zarówno ministra Becka i jego podwładnych, jak też polskie dowództwo jako swoistych bohaterów tragicznych, którzy zrobili tyle, ile mogli, choć nie mieli już wpływu na bieg wydarzeń. Że znaleźli się na drodze lawiny wydarzeń historycznych, która porwała ich ze sobą. Wydaje mi się, że ten sąd nie jest do końca usprawiedliwiony. Przede wszystkim minister Beck do końca wierzył w potencjał armii brytyjskiej, która, jego zdaniem, była na tyle dobrze przygotowana, że mogła zacząć działania wojenne od razu.
Tłumaczenie, że nie został poinformowany o tym, że tak nie jest, wydaje się nie być żadnym usprawiedliwieniem, ponieważ jego obowiązkiem było właśnie być poinformowanym. Owa chybiona ocena możliwości partnera pociągnęła za sobą konsekwencje w postaci braku faktycznego zaangażowania Francji, która podejmowała działania polityczne tylko ręka w rękę ze swoim brytyjskim sojusznikiem. Przede wszystkim jednak źle ocenił wiarygodność zachodnich partnerów.
Warto przyjrzeć się również samemu traktatowi z dnia 25 sierpnia. Pierwotna jego treść, zaproponowana przez Władysława Kulskiego i Geralda Fitzmaurice’a zakładała wzajemną pomoc nie tylko w przypadku agresji na jedno z tych państw przez III Rzeszę, ale również przez jakiekolwiek państwo z nią sprzymierzone. Aliantom chodziło oczywiście o Włochy, na które strona polska mogła się zgodzić, ponieważ Italia do wojny gotowa nie była. Jeśli chodzi natomiast o polski interes, to układ w takim brzmieniu przewidywałby również agresję radziecką, co do której można było mieć daleko idące przypuszczenie, że znalazła się w jakiejś tajnej klauzuli podpisanego dwa dni wcześniej paktu Ribbentrop-Mołotow. Takie właśnie tajne stypulacje były powszechne przy okazji różnych paktów o charakterze międzynarodowym, tym bardziej w przeddzień decydującej rozgrywki. Aż dziw, że strona polska nie wzięła tego pod uwagę i zrezygnowała z pierwotnego brzmienia umowy z Brytyjczykami, kontentując się jedynie nic nie znaczącą stypulacją tajnego protokołu o numerze 1-b: „W razie akcji, w rozumieniu artykułu pierwszego albo drugiego układu, ze strony mocarstwa europejskiego innego niż Niemcy, umawiające się strony będą się konsultować co do środków, które mają być wspólnie zastosowane”. Jednym słowem strona polska ewidentnie nie doceniła groźby konfliktu na dwa fronty (Niemcy od północy, zachodu i południa – przez b. Czechosłowację; ZSRR od wschodu). Nieprzypadkowa jest również łatwość, z jaką Fitzmaurice zgodził się na wzmiankowaną zmianę. Prawdopodobnie – tu skazani jesteśmy na domysły – dyplomacja angielska przeczuwała bliską agresję radziecką na wschodnie rubieże Rzeczpospolitej. Na pewno łatwiejsze byłyby ewentualne negocjacje o szerszej pomocy, gdyby rozmowy zostały sfinalizowane przed 23 sierpnia, co nie było niemożliwe, biorąc pod uwagę fakt ich rozpoczęcia dnia 18 tego miesiąca (dla porównania: pakt Ribbentrop-Mołotow stanął jednej nocy).
Tymczasem, patrząc z perspektywy historycznej, jedyną realną korzyścią, którą Polska wyciągnęła z umowy z Brytyjczykami, okazało się opóźnienie niemieckiej agresji o 5 dni – pierwotnie bowiem Hitler wyznaczył ją na 26 sierpnia.
Dominik Szczęsny-Kostanecki z Warszawy