Wiesław Kazanecki to jeden z polskich poetów drugiej połowy XX wieku, urodzony w Białymstoku, jeszcze w wolnej ojczyźnie, przeżył jako małe dziecko straszliwą wojnę, a jej zakończenie, nazywane w latach PRL-u „wyzwoleniem” – w istocie oznaczało nowe zniewolenie. Rewolucyjna władza, zainstalowana przez reżim sowiecki, wprowadzała nowe porządki poprzez terror, zupełnie nie licząc się ze społecznym oporem. Nieco się to zmieniło po śmierci Stalina i przesileniu politycznym w roku 1956… Cała szkolna edukacja przyszłego poety przypadła więc na niełatwe lata w polskiej powojennej historii. Młody poeta pochodził jednak z inteligencji i to, co było przemilczane w ówczesnej szkole, uzupełniał własnymi lekturami, o czym świadczy jego praca magisterska przygotowana na opolskiej polonistyce, poświęcona Władysławowi Sobolowi, poecie zamordowanemu w Katyniu. Samo podjęcie takiego tematu wymagało niemałej odwagi. Wiesław Kazanecki od początku twórczości kroczył własną drogą. Nurty awangardowe, jakie zdominowały poezję polską po roku 1956 potrafił łączyć z polską tradycją, by w końcu napisać osobny cykl poezji poświęconej narodowym dziejom, od Mieszka I, pierwszego historycznego władcy, po przywołanie najbardziej heroicznego zwycięstwa w bitwie o Monte Cassino. Debiutował w 1964 roku zbiorem wierszy „Kamień na kamieniu”. Pracował jako nauczyciel, redaktor w prasie i wydawnictwie. Zmarł 1989roku. Jego wiersze tłumaczone na wiele języków. W Białymstoku przyznawana jest Nagroda Prezydenta Miasta im. Wiesława Kazaneckiego.
Ostatni zbiór, jaki poeta napisał przed swoją nieoczekiwaną i przedwczesną śmiercią, to „List na srebrne wesele”, cykl najpiękniejszych liryków miłosnych, skierowanych do żony Haliny w dwudziestopięciolecie małżeństwa.
Kwiaty wyrastają z ziemi
Kwiaty wyrastają z ziemi jak aniołowie z oddechu Boga.
I człowiek mówi „Kocham cię” do zjawy.
We mgle błąka się moja miłość.
Raz po raz upada,
śmieje się,
igra z upadkami.
Ma ciemne włosy mojej żony
i jej oczy,
jak pąki róży
zastygłe w krysztale.
Już od dwudziestu pięciu lat
jesteśmy w podróży
poślubnej,
lecz w moim śnie znamy się dopiero od wczoraj.
Nie daję poznać po sobie, że moje skronie dawno już posiwiały.
Ukrywam je w śniegach jawy.
Квіти ростуть із землі
Квіти ростуть із землі наче ангели з подиху Бога.
І людина мовить: «Кохаю тебе» до видива.
В імлі блукає моя любов.
Раз по раз падає,
та весело
грається з падіннями.
Має темне волосся моєї дружини,
очі її,
мов пуп’янки троянд
у кришталі.
Вже двадцять п’ять літ
ми в мандрівці
пошлюбній,
та сниться мені – вчора стрілися вперше.
Не даю придивитись до себе, що скроні давно посивіли.
Ховаю в снігах яви.
переклад українською мовою –
Станіслава Шевченка