Dziś: czwartek,
21 listopada 2024 roku.
Pismo społeczne, ekonomiczne i literackie
Archiwum 2013
Polacy na Ukrainie
Rozkwit i gehenna polskiej wioski (3) (z nr 453)

Dziś na zgliszczach Raski znów osiedlają się ludzie. Ich liczba przekroczyła 130 mieszkańców. Są też wśród nich potomkowie Polaków. Żyją jeszcze świadkowie bestialskiej masakry Raski – jednej z 330 wsi zgładzonych z powierzchni ziemi przez nazistowskich okupantów na Ukrainie.  Spotyka się z nimi prezes Związku Polaków Rejonu Borodziańskiego Arsenij Milewski, który obowiązki pedagogiczne łączy z pasją badacza historii swego kraju. Poniżej publikujemy ostatnią część jego szkicu poświęconego historii tej wsi.

RASKA W OKRESIE KOLEKTYWIZACJI

Skala produkcji budulca drewnianego wzrastała i dostawa drewna na stację kolejową Teterów potrzebowała poważnych zmian. Powiadają, że wtedy właśnie Szembek zbudował wąskotorówkę, którą transportowano ładunki z jego przedsiębiorstwa do stacji Teterów.

W roku 1913 w Rasce powstała prywatna huta. Co prawda, istniała ona niedługo (gdzieś w 1915 roku z niewiadomych przyczyn, przestała funkcjonować).

Wieś Raska nie należała do wsi gęsto zaludnionych, lecz na początku dwudziestego stulecia, wyż demograficzny jej nie ominął, skutkiem czego liczba mieszkańców zaczęła rosnąć. Źródła dokumentalne świadczą, że Raska w 1924 roku liczyła już 320 mieszkańców, z nich dzieci w wieku do 16 lat stanowiły 164 osoby. Wszyscy oni byli Polakami.

Proces sowieckiej kolektywizacji w Raski przebiegał równie boleśnie jak i na całej Ukrainie. Naoczni świadkowie mówią, że bezpośrednio kolektywizację organizowały osoby przyjezdne, tak zwani „komisarze”, ponieważ miejscowi z nieufnością i wyraźnym sceptycyzmem odnosili się do obcych im i niezrozumiałych gospodarstw kolektywnych. Do kołchozów głównie garnęli się przeróżni hultaje. Rzetelni gospodarze szli tam z wielką niechęcią (w większości z przymusu).

Zarządzono by sprowadzić do kołchozu całe posiadane bydło i drób. Ludzie starali się, choć jakoś, pomniejszyć straty. Drób ukrywali lub zarzynali na mięso. Pierze spalać było niebezpieczne roznosił się specyficzny zapach, dlatego przychodziło się je w nocy zakopywać głęboko w ziemię i starannie maskować to miejsce, ostrożnie, żeby nikt nie usłyszał i nie zobaczył, bo w konsekwencji można się było znaleźć na liście kułaków lub wrogów władzy radzieckiej. Oto, na przykład do zamożnego mieszkańca Raski Cezarego Jaworskiego przyszli przedstawiciele nowej władzy i zaproponowali wstąpić do kołchozu, dając mu czas do namysłu, a kiedy odmówił im, powiedzieli, że rozbiorą oborę i razem z bydłem przeniosą go do kołchozowej zagrody. Później… tak też zrobili. Zabrali nie tylko konie bydło a jeszcze pług i brony.

 Do 1932 roku wieś przechodziła proces ustanawiania nowej władzy. W 1937 roku rozpoczęto represje przeciwko określonej kategorii ludzi. Przede wszystkim inteligencji oraz niezadowolonych chłopów. Nauczycielkę języka polskiego Józefę Lisowską (c. Franciszka), aresztowano i skazano na 10 lat obozów. Oficjalnym powodem aresztowania było to, że uczyła ona dzieci modlitw po polsku.

Wieśniacy RaskiWieśniacy Raski

Jedna z sędziwych mieszkanek wsi Raska M.F.Żukowska opowiadała:

16 grudnia 1937 roku enkawudzista z rejonu borodiańskiego o nazwisku Kucharczuk «czarną Marusią» (karetką więzienną) wywiózł mojego ojca Franciszka Kuriatę  w niewiadomym kierunku. Moja mama nieraz wspominała ten tragiczny wieczór. Rodzina już spała, kiedy ktoś załomotał w drzwi: Otwierajcie NKWD!. Kucharczuk wrzasnął z progu: „Kuriata, przyjechałem po ciebie, szybko zbieraj się». Mama uchwyciła ojca za szyję, a ja i brat za ręce. Krzyczeliśmy nieustannie. Kucharczuk siłą odepchnął mamę od ojca, a nas porozrzucał... 

Jedynym, kto wrócił potem do rodzinnej wsi był Grzegorz Kuriata. Dotarł do ojcowskiego domu, wycieńczony i ciężko chory; wkrótce umarł. Opowiadał komuś w sekrecie, że pracowali na budownictwie jakiegoś kanału. I więcej niczego nikt od niego nie usłyszał. Po trzynastu innych mieszkańcach wsi ślad zaginął.

DRUGA WOJNA ŚWIATOWA

To jedna z najtragiczniejszych stronic w historii Raski. Wojna na Ziemię Borodiańską wtargnęła 11 lipca 1941 roku. W Raski Niemcy zjawili się na początku sierpnia 1941 roku. Początkowo niemiecka władza okupacyjna, zalecając się do ludności, obiecała reformę rolną, zniesienie kołchozów, otwarcie cerkwi, rozwój handlu prywatnego. Męską część ludności zapraszano wstępować do „tak zwanej” niemieckiej policji.

Lecz z czasem okazało się, że obietnice hitlerowców to kompletne oszukaństwo. W Borodiańce urzędował ortskomendant kapitan Oskar Walizer i jego pomocnicy zonderfyurer Bekenhoffric i oberyefreytor naczelnik kancelarii Borodiańskiej komendantury Schadel August. Byli to prawdziwi bandyci i kaci Borodiańszczyzny.

Oni właśnie dołożyli starań dla całkowitego zniszczenia wsi Raska w 1943 roku.

Trzeba przyznać, że mieszkańcy wsi lojalnie ustosunkowali się do nadejścia niemieckiej władzy okupacyjnej, gdyż ta obiecała im zlikwidować kołchozy i przywrócić własność prywatną na ziemię. Gwarantowała też rozmaite swobody itp. Ktoś z mieszkańców wsi poszedł nawet służyć w policji. Lecz z czasem obietnice okazały się zwodnymi i Niemcy odsłonili swoje prawdziwe oblicze.

Napady na gospodarstwa chłopów i maruderstwo stały się zwyczajną sprawą. To wywołało u miejscowych mieszkańców niepohamowany protest. Grupa tutejszych aktywistów antyfaszystów prowadziła agitację skierowaną przeciw okupantom, a mianowicie nawoływali oni do sabotowania rozporządzenia o obowiązku zdawania produktów, radzili, aby ukrywać się przed przymusowym wywozem ludzi do Niemiec i co najważniejsze utworzyli swój partyzancki antyfaszystowski oddział. Do takiego oddziału wchodzili też mieszkańcy, którzy jeszcze wczoraj wierzyli faszystom w ich wyzwoleńczą misję. Ci ludzie stali się do broni i zaczynali aktywnie szkodzić okupantom. Tym bardziej, że znajdując się przez pewien czas na służbie w policji posiadali wiele cennych informacji o zaopatrzeniu w broń, prowiancie, ruchu pociągów do Niemiec i jeszcze wielu innych ważnych danych, co pozwalało im dopiekać wrogowi.

W 1942 roku zaaresztowano kilku miejscowych mścicieli. Odwieziono ich do katowni Borodiańskiego gestapo, gdzie przetrzymywano ponad miesiąc, ponieważ bezpośrednich dowodów ich udziału w napadach na niemieckie obiekty nie znaleziono. Miejscowa nauczycielka pani Lisowska dobrze władała niemieckim, stąd odważyła się przekonać gestapowców, iż wieśniacy z jej wsi nie mają nic wspólnego z partyzantami i tym samym uratowała im życie. W tym samym roku Niemcy przeprowadzili pierwszą operację karną w Raski. Spalili kilka domów i około dziesięciu zabudowań gospodarczych. Ale rodziny, przeciw którym skierowana była ta operacja uprzedzono i wszyscy oni uratowali się uciekając na moczary zwane „Zamoście”.

W odpowiedzi tutejsi partyzanci urządzili zasadzkę koło wsi w uroczysku „Jałynka” i kiedy oprawcy wracali ze wsi niespodzianie spotkał ich szkwałowy ogień. Zabito wielu faszystów i policajów. A bydło i inne nagrabione mienie zwrócono. Partyzanci zdobyli też broń - kilka automatów, karabiny i amunicję. W tym boju zginął odważny mściciel Mikołaj Kowalski.

Autor szkicu (L) przy tablicy pamiątkowejAutor szkicu (L) przy tablicy pamiątkowej

W związku ze zwiększonym zagrożeniem, które wynikło we wsi Raska niemiecki zarząd wsi w lutym 1943 roku przeniesiono na stację Teterów i Raska została bez hitlerowskiego nadzoru.

Trzeciego marca 1943 roku, po doniesieniu któregoś z miejscowych policajów faszyści przeprowadzili we wsi Raska operację karną. Wczesnym rankiem okrążyli dom, gdzie w tym czasie ukrywali się tutejsi partyzanci wraz z gospodarzami. Dom podpalono. Wszyscy spłonęli żywcem, nawet czteroletnie dziecko Mikołaj Kuriata.

W tym też dniu spalono dom Antoniego Linkiewicza, gdzie znajdowały się jego stareńka mama i dwie niepełnoletnie córeczki. To był akt zemsty hitlerowców za to, że Linkiewicz uciekł z policji do partyzantów. Podobnie uczynił zresztą jego ziomek Ambroży Pawłowski.

W tym samym czasie 10 marca przez Raskę przechodziło partyzanckie zjednoczenie Sydora Kowpaka, które zasilili partyzanci z miejscowych oddziałów. Kowpakowcy wstąpili do boju z Niemcami na stacji Teterów, we wsi Blidcza, Chomiwka, Kodra. Na skutek złożonej sytuacji część kowpakowców pozostała w tyle od czołowego oddziału i zatrzymała się na pewien czas w Rasce. Ich tu ogrzali, nakarmili i potem podwodami podwieźli do wsi Blidcza, gdzie znajdował się czołowy oddział Kowpaka.

Po kowpakowskim rajdzie okupanci przeprowadzali okrutne operacje karne w rejonie Borodiańskim i sąsiednich - Makarowskim i Iwankowskim.

11 kwietnia 1943 roku bardzo wcześnie, około trzeciej nad ranem, rozpoczęła się operacja karna, mająca na celu pacyfikację wsi Raska. Niemcy i policaje przebrani w niemieckie mundury szeroką tyralierą ruszyli wzdłuż rzeki Teterów. Dostrzegli ich rybacy z sąsiedniej wsi, leżącej z drugiej strony rzeki, lecz przeszkodzić faszystom w żaden sposób nie mogli.

Była to niedziela i na ten dzień wypadła Wielkanoc. W tym też dniu w Raski powinien odbyć ślub Karola Kużniecznego z Jadzią Lisowską. W przeddzień do wsi zjechali się krewni i przyjaciele z okolicznych wsi. I oto rankiem wszystkich ich brutalnie wypchnęli na ulicę i popędzili krańcem wsi w kierunku cmentarza rzekomo poszerzać rowy przeciwczołgowe. Ludzie szli senni, niektórzy wzięli ze sobą ikony, a nowożeńcy kroczyli w strojach weselnych. Według słów naocznych świadków dzieci wzięły ze sobą nawet koty i psy - swych domowych ulubieńców. Ludzie szli jak gdyby przeczuwając, że jest to jest ich ostatnia droga. Lecz niektórzy zdołali się uratować. Stareńka babcia Aniela Karasiewicz schowała się w piecu i w ten sposób uratowała się od śmierci. Ponadto policajom pozwalano zabrać z pędzonego tłumu swoich krewnych. Tutejszy Niemiec Emil Niczke, folksdojcz, który mieszkał tu z dawnych czasów i został mianowany starostą w czasie tych okropnych zdarzeń, poręczył się za niektórych ludzi i w ten sposób uratował około 50 osób.

Z czasem kiedy wykopany przez chłopów rów, zdaniem Niemców, stał się dostatecznie głębokim spędzono ludzi w ciżbę i rozpoczęto ich rozstrzeliwać. Krzyki rozpaczy i serie z automatów zlały się w jeden okropny, niesamowity jazgot, co kipiał wywołując zgrozę. Automaty przegrzewały się i od częstotliwości strzałów niektóre z nich zacinały się. Któreś z dzieci już obok samego dołu zdołały uciec ukrywając się w lesie. A Jana Kowalska nie doszedłszy kilkudziesięciu metrów do jamy zaczęła rodzić dziecko, wtedy Niemcy chwycili ją, powlekli i rzucili w jamę. Ktoś w rozpaczy sam spadał do dołu. Doganiały go serie z automatów. A jednocześnie faszyści palili wieś. Płonęły domy razem z chlewami i zamkniętym tam bydłem. Niebo stało się czarnym, jak gdyby nieoczekiwanie na ziemię zstąpiła noc.

 W ten dzień zamordowano 615 mieszkańców wsi Raska, w tym 125 dzieci w wieku do 16 lat. Wieś spalono doszczętnie. Spłonęła też legendarna polska szkoła, którą niegdyś wybudował hrabia Szembek.

Arseniusz MILEWSKI

Передплатити „Dziennik Kijowski” можна протягом року в усіх відділеннях зв’язку України