Dziś: piątek,
19 kwietnia 2024 roku.
Pismo społeczne, ekonomiczne i literackie
Archiwum 2013
Esej
DROGI DO POLSKI (CZĘŚĆ V) (z nr-456)

„Kiedy zapytują mnie, skąd ta moja dobra polszczyzna, odpowiadam, że miałem babcię Polkę”. - Tak rozpoczyna swoje refleksje związane z Polską Pan Michał Seliwaczow, kolejną część wspomnień którego, proponujemy naszym Czytelnikom.

Pani Anna Bojczuk (w jej gościnnym domu na Kwinsie mieszkałem) prenumerowała „New York Times” oraz dziennik ukraiński „Swoboda”, ale ja kupowałem czasem i polską gazetę „Gwiazda Północna”, „Nowoje Russkoje Słowo”. Każdy numer tych nacjonalnych czasopism drukował reklamę domu pogrzebowego „Piotr Jarema”, który przedstawiał się raz jako „український гробар”, to jako „grabarz polski”, to znów jako „sic! – русский погребальщик”. Zabawnie, ale całkiem w amerykańskim pragmatycznym stylu...

Owszem, zdarzyło się coś analogicznego w toku konferencji na Uniwersytecie Harwardzkim (kwiecień 1992). Muzykolog, folklorysta Izali Zemcowski z Leningradu pokazywał fragmenty zapisanych przez niego melodii ludowych i proponował obecnym kolegom określić, czy są one ukraińskie, polskie czy żydowskie? Nie było to łatwe, gdyż czasem bywały one bardzo zbliżone. Na innej konferencji (Uniwersytet Illinois w Urbana-Champaign, lipiec 1992) dyskutowałem z pewną polską profesorką – sceptykiem, w temacie niepodległości Ukrainy. Gdy mówiłem z przejęciem o rzekach krwi przelanej dla jej osiągnięcia, owa Pani zaprzeczyła: krew musiałaby być przelana wcześniej i w odpowiednim czasie...

W październiku roku 1998 uczestniczyłem w międzynarodowej konferencji z okazji 40-lecia Muzeum Architektury i Sztuki Ludowej w Sanoku – największego skansenu w Polsce i najcenniejszej, poza Ukrainą, skarbnicy spuścizny Łemków. Napiszę trochę szerzej o tej wspaniałej imprezie, wzorowo urządzonej z punktu widzenia naukowego i logistycznego, która dała możliwość poznać Łemkowszczyznę, tej „kłody pod nogi” w stosunkach polsko-ukraińskich. Problematyką konferencji były takie kwestie, jak: ochrona zabytków drewnianych, funkcja integracyjna skansenów w działalności naukowej i oświatowej, sprzyjanie wzajemnemu porozumieniu oraz zbliżeniu ludności autochtonicznej i przesiedlonej, mieszkańców miast i wsi, osób z różnym wykształceniem, różnego wyznania i życiowego doświadczenia.

Olbrzymi skansen rozpostarty na 38 hektarach prezentuje życie, kulturę i tradycje Łemków, Bojków, Podgórzan i Dolinian województwa krośnieńskiego oraz przyległych miejscowości regionu nowosądeckiego, przemyskiego, rzeszowskiego, tarnowskiego. W naszej obecności uroczyście odsłonięto stałą ekspozycję składającą się z kilkuset restaurowanych, wcześniej nie pokazywanych, ikon prawosławnych i greko-katolickich XV – XX st. W ogóle muzeum posiada około 30 tysięcy eksponatów, 8 tysięcy dokumentów archiwalnych, 100 tysięcy fotodruków i negatywów. Rezultaty badań publikuje czasopismo „Materiały Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku”.

Wieczorem gości (około setki pracowników polskich skansenów i nielicznych przedstawicieli Ukrainy, Czech, Estonii, Słowacji, Szwajcarii) przywieźli autobusami do nowego hotelu w Ustrzykach Dolnych utrzymanego w stylu górskim, w którym nazajutrz rozpoczęły się obrady. Bardzo lubię konferencje polskie, nie czuję się na nich obcokrajowcem. Zazwyczaj uprzedzam na wstępie, że chciałbym być lepiej rozumianym i spróbuję wygłosić swój referat po polsku, prosząc o wybaczenie mi błędów. No i ludzie od razu akceptują to oklaskami, ktoś krzyknie „Mówi pan doskonale!”, itp. Wiem, oczywiście, że to przesada, ale przyjemnie to słyszeć.

 Tego razu zrobiłem przegląd zastosowania drewna w budownictwie cerkiewnym Kijowa i Kijowszczyzny X–XVIII wieków (wspólnie z archeologiem Michałem Sahajdakiem).

Prawdziwą rewelacją stały dla mnie referaty polskich kolegów. Dowiedziałem się, że ilość polskich skansenów (pierwszy założono roku 1906) zbliża się już do 50, czyli kilkakrotnie więcej niż na Ukrainie. W Polsce nie ma skansenu centralnego, podobnego do podkijowskiego Pirogowa czy jak jest to w krajach skandynawskich. Ale w każdym regionie jest swój niemały park etnograficzny. Różnią się one, co do typu, funkcji, rozmiaru, natomiast jawnie mają przewagę nad ukraińskimi odpowiednikami pod względem wykorzystania możliwości naukowych i publikacyjnych. Wydawane jest czasopismo „Acta Scansenologica”, poświęcone zagadnieniom historii i teorii takich muzeów.

Zwiedziliśmy także drugi wielki skansen północnej Łemkowszczyzny w Nowym Sączu: na 20 hektarach rozmieszczono tam blisko 60 obiektów architektury takich etnicznych grup, jak Górale, zachodni Podgórzanie, Lachowie Dolinni, Łemkowie zachodni, cyganie karpaccy. Miałem wrażenie, że tutaj najbiedniejsze chałupy to jak te najbogatsze w skansenach ukraińskich. Owszem, żyli nasi wieśniacy istotnie skromniej, a ideologia radziecka w ogóle dążyła do podkreślania ubóstwa ludu, „bezlitośnie eksploatowanego przed Rewolucją Październikową”, żeby nie dopuścić do idealizacji przeszłości i fascynacji przejawami archaicznej „patriarchalszczyzny” w etnografii.

Onegdaj, zresztą, byłem świadkiem, kiedy na posiedzeniu Rady Naukowej Instytutu Historji Sztuki Akademii Nauk Ukrainy (początek lat 1970-ch) omawiano warianty przedstawienia chaty biedaka w powstającym wówczas skansenie kijowskim. Jeden z profesorów powiedział wtedy: „w naszej wiosce podobne chałupy posiadali tylko żebracy - biedacy mieszkali w lepszych !”...

Jak i w innych skansenach polskich, obok chłopskiego pokazywano byt mieszczański, a nawet szlachecki – w domku ze zdobionym kolumnami portykiem, łamanym dachem oraz reliktowymi malowidłami XVII wieku. Olbrzymie wrażenie sprawiły „portrety sarmackie” z muzeum nowosądeckiego, nie tyle te „klasyczne parsuny” XVI–XVIII wieków, jak te późniejsze, nawet początku XX-go, malowane realistycznie. Widziałem twarze całkiem współczesnych wąsatych męży, ubranych w żupany, kontusze, delie, dekorowanych drogimi lancami, szablami, karabelami. Taki sobie rodzaj anachronicznej maskarady, wyobrażenie ludzi, przepełnionych odziedziczoną od przodków dumą, raczej nawet pychą, zadurzonych w „złotej przeszłości” i nie zdolnych do zmian...

W ciągu codziennych wycieczek widzieliśmy dużo miniskansenów, muzealną kolej wąskotorową z wagonami jeszcze z czasów austriackich. Nasz przewodnik Pan Roman Frodyma był miłośnikiem cmentarzy wojskowych, zachowanych w tej okolicy z casów I wojny światowej i gorliwie restaurowanych przez amatorów ochrony tego rodzaju zabytków. Pokazywał pomniki postawione żołnierzom austriackim i rosyjskim, nie tylko „swoimi dla swoich” ale tak samo przez nieprzyjaciół. Powiedziałem mu, że gdzieś tutaj walczył i wuj mego dziadka, dowódca 7. Armii rosyjskiej generał lejtnant Władimir Seliwaczow. Okazało się, że pan Frodyma znał imiona dowódców wszystkich armii, nawet korpusów z obu stron walki: „W tej miejscowości na przełomie 1914-1915 toczyła się ofensywa generała Brusiłowa (8. i 3. Armii), a 7., natomiast armia pańskiego dziadka uczestniczyła w ofensywie w roku 1917 i do tych terenów nie dotarła” – wyjaśnił mi ten wspaniały profesjonalista.

Michał SELIWACZOW
C.d.n.

Передплатити „Dziennik Kijowski” можна протягом року в усіх відділеннях зв’язку України