„Kiedy zapytują mnie, skąd ta moja dobra polszczyzna, odpowiadam, że miałem babcię Polkę”… - tak rozpoczyna swoje refleksje związane z Polską Pan Michał Seliwaczow, ostatni fragment których, proponujemy naszym Czytelnikom.
W październiku roku 1998 uczestniczyłem w międzynarodowej konferencji z okazji 40-lecia Muzeum Architektury i Sztuki Ludowej w Sanoku – największego skansenu w Polsce i najcenniejszej, poza Ukrainą, skarbnicy spuścizny Lemków.
Najbardziej interesowały mnie wspaniałe cerkwie drewniane. Dużo ich, zachowanych z okresu XVI–XVIII stuleci, przetrwało obie wojny światowe, oraz „powojenną wojnę 1945–1948” wraz ze smutnie znaną operacją „Wisła”. Wtedy wysiedlono Ukraińców z ojczyzny przodków na poniemieckie północno-zachodnie ziemie odzyskane nowej Polski Ludowej. Większość tych cerkwi przerobiono teraz na kościoły, ale utrzymane są wzorowo. Służba ochrony zabytków surowo wymaga zachowania wszystkich konstrukcji i dekoru w stanie pierwotnym, włącznie z napisami cyrylicą na malowidłach, ikonach, ikonostasach.
Ciekawie, że opustoszone od Ukraińców tereny władza nie zdołała zaludnić w ciągu 50 lat. Dziwnie w końcu XX wieku wyglądało to pustkowie w centrum Europy, gdzie tylko zdziczałe owocowe ogrody i zarosłe krzakami cmentarze przypominały o istniejących tu jeszcze półwieku temu ludnych, kwitnących wioskach.
W czasach socjalizmu do tego spustoszonego zakątka karpackiego wysyłano skazanych za drobne przestępstwa – coś na kształt takiej polskiej Syberii. Wszędzie widać było piętno jakiejś tymczasowości. W latach 90-tych Ukraińcom pozwolono wracać, ale mało kto mógł z tego skorzystać. Tym niemniej miejscowi Polacy mówili, że boją się ich powrotu, zwłaszcza tych ze Wschodu, że przyjeżdżają ich emisariusze, uprzedzając o odwecie za zrujnowane i zrabowane. Jeden inteligentny starszy pan powiedział, że nie ma nic przeciwko powrotowi Ukraińców, chociaż w dzieciństwie wierzył w istnienie czarnego podniebienia u każdego z nich...
Masowych wysiedleń nie praktykowano na południowych (słowackich) zboczach Beskidów, w południowej Łemkowszczyźnie. Dlatego też dawnych cerkwi, nie przebudowanych, ze wspaniałymi ikonostasami, tam jeszcze zachowało się więcej. Są wśród nich i prawosławne, i greko-katolickie. Nabożeństwo odprawia się według ksiąg cerkiewno-słowiańskich w transkrypcji łacińskiej.
Szkoda, że w trzecim dniu konferencji, podczas wycieczki na ukraińską stronę Karpat (trasą: Chyrów – Sambor – przełęcz Użocka) nie udało się pokazać, oprócz ładnych cerkiewek i wzorowo wyposażonych skansenów, innych muzeów, jakie widzieliśmy w Polsce i Słowacji.
No i dodam kilka ciepłych słów o inicjatorze tego forum naukowego, dyrektorze Muzeum Sanockiego Jerzy Czajkowskim. On osobiście zabrał swym samochodem ukraińskich uczestników ze stacji autobusowej i po zakończeniu konferencji – odprowadził na dworzec do pociągu – o szóstej rano! Znałem w tych latach kilkunastu kierowników polskich muzeów, bibliotek, instytutów i uniwersytetów. Oczywiście, nie mogę uogólniać, ale wszyscy oni nie tylko kierują zespołem i reprezentują swoje instytucje, ale również bez pychy pracują razem z podwładnymi. Całkiem inny psychologicznie i socjalnie „typ dyrektora”, aniżeli u nas...
W ostatnich latach zwiedzałem Polskę prawie corocznie.
Zwiedziłem dużo miast od Chełma i Przemyśla do Torunia, Poznania i Zgorzelca nad Nysą. Jesienią roku 2010 przejechałem autem od Hrubieszowa do Augustowa, udając się na konferencję w Kownie.
Tym razem poznałem Polskę prawosławną – widziałem na Podlasiu wiele cerkwi, lecz i dużo kościołów. Stoją one vis-a-vis także w Kuźnicy Białostockiej, gdzie urodziła się moja babcia Anna Solanko.
Kolega z Politechniki Białostockiej Jerzy Uścinowicz zaprowadził nas do Ławry Supraskiej, oddanej prawosławnym po 500 latach. Teraz właśnie z jego udziałem prowadzone są tam prace restauracyjne. Przekonałem się, że dzisiaj możliwym jest być Polakiem prawosławnym – respektowanym i pełnoprawnym obywatelem – co kiedyś było nie do pomyślenia. Nawet więcej, poznałem wiernych Autokefalicznego Kościoła Polskokatolickiego, nie podporządkowanego papieżowi (coś w rodzaju Patriarchatu Kijowskiego), jak też Polaków wyznania protestanckiego.
Było to na konferencji „Polska Jagiellonów” w ramach Zjazdu uczonych pochodzenia Polskiego z Europy Wschodniej (głównie byłego ZSRR) w Olsztynie (wrzesień-październik 2010). Jej obrady toczyły się na Sali Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, kontynuowane były w Muzeum Grunwaldzkim, następnie na pokładzie statku(jaki przepłynął jeziorem Ostródzkim do kanału Elbląskiego) i zakończyły się na zamku miasta Ostróda. Zasadniczy wniosek (całkiem w duchu współczesnych wartości europejskich) – sukcesy Polski gruntowały się w XV–XVI wiekach na tolerancji religijnej i narodowej. Kiedy ta polityka tolerancji w XVII wieku uległa zmianie – rozpoczął się upadek Rzeczypospolitej.
Z czasem opublikowałem artykuł o sztuce ludowej na pograniczu romano-słowiańskim w olsztyńskim magazynie „Regiony i pogranicza”. Do teraz koresponduję z organizatorem tej konferencji profesorem Mieczysławem Jackiewiczem. Stałem się jednym z pierwszych czytelników jego fascynujących wspomnień, obejmujących życie na Wileńszczyźnie w latach 1930–1950, jego służbę w Armii Radzieckiej, przeniesienie się do Polski i późniejszą karierę naukową i dyplomatyczną...
No i stawiając kropkę w tych moich wspomnieniach powiem, że sytuacja polsko-ukraińska jest dziś zupełnie inną, aniżeli przed półwiekiem. Kościoły rzymsko-katolickie nie są już głównymi reprezentantami polskiej wspólnoty zamieszkującej Ukrainę. Nabożeństwa odprawia się przeważnie po-ukraińsku, księża nie chcą „narzucać polszczyzny”. Powoduje to często problem – niezadowolenie szczególnie wśród ludzi starszych. Oni nie potrafią zaakceptować takich nowacji, analogicznie z próbami prowadzenia liturgii prawosławnej we współczesnym ukraińskim albo rosyjskim językach zamiast uświęconego tradycją cerkiewno-słowiańskiego.
Z drugiej strony więcej ludzi zaczyna rozumieć, iż spuścizna polska na Ukrainie (jak i rosyjska, niemiecka, czy żydowska) – to część kultury ukraińskiej, dlatego musi nas razić widok zrujnowanego czy nawet zaniedbanego kościoła na tle troskliwie pielęgnowanej cerkwi prawosławnej albo greckokatolickiej. Powiem szczerze, że Polacy są psychologicznie dla mnie bliżsi w porównaniu do rodaków Ukraińców i Rosjan. Inna rzecz, że ja potrafię zrozumieć tych swoich rodaków o wiele lepiej i głębiej, aniżeli rdzenny „polski Polak”.
Polska dla mnie zawsze była czymś podobnym do romantycznej latarni, obiecującej w czasy radzieckie możliwość życia z większą miarą swobody, kultury, uczciwości, czy po prostu zdrowego rozsądku. Było to na pewno idealizacją rzeczywistości, ale pomagało żyć i dawało nadzieje na zmiany również u nas.
Michał SELIWACZOW