Od sześciu już lat – europejskie realia nie napawają optymizmem. Ciągle borykamy się z kryzysem finansowo – gospodarczym, a zwłaszcza z jego negatywnymi skutkami. I konia z rzędem temu, kto potrafiłby wiarygodnie stwierdzić, ile ten stan jeszcze potrwa. Niektórzy prognozują wprawdzie, że Polskę czeka powolna poprawa sytuacji gospodarczej, aczkolwiek PKB podnieść się może w 2014 r. zaledwie o ok. 2 punkty procentowe. Wszelkie dotychczasowe poczynania zapobiegawczo – naprawcze nie przynoszą oczekiwanych rezultatów, a to musi niepokoić. Trwa codzienna szarpanina na różnych szczeblach, a efektów, jak nie było, tak nie ma. A czas ucieka…
A dlaczego tak się dzieje? Żeby na to pytanie odpowiedzieć, trzeba dokonać realnej oceny przyczyn, a potem – spróbować określić terapię i dalsze działania. A w tej, krytycznej wersji felietonowej, wygląda to mniej więcej tak…
MAKROPRZYCZYNY
Jest ich kilka i to o charakterze systemowym. Uogólniając i mówiąc bez ogródek – kapitalizm w obecnej wersji staje się stopniowo – przeżytkiem. Takie opinie coraz częściej padają z ust ekonomistów, analityków i części polityków – tak krajowych, jak i zagranicznych. Wszystkie podstawowe słabości systemu wolnorynkowej gospodarki rynkowej obnażył obecny kryzys europejski i światowy. I to w sposób dotkliwy społecznie, czego objawem są protesty i demonstracje, tak w krajach biednych, jak i bogatych.
Za podstawową słabość uznaje się fakt oczywisty, że cele i dobro społeczne są podporządkowane pogoni za zyskiem, i to za wszelką cenę, w której ogólnospołeczne cele są niedoceniane lub traktowane drugorzędnie, wręcz marginalnie. Zyski osiąga grupka najbogatszych, a biedni i ubodzy nie mają za co „wiązać końca z końcem”. Rośnie i rozwarstwienie, i nierówności społeczne. Wysokie i rosnące bezrobocie, to nic innego, jak dehumanizacja stosunków społecznych.
Praca przestaje być źródłem bogactwa, tak ogólnego, jak i indywidualnego, bo ograniczone są możliwości jej podjęcia. Tworzy się paradoksalny „rynek pracy – bez pracy”. W tym wszystkim – giną dotychczasowe zalety systemu, do których zaliczano, prócz demokracji i wolności słowa, tworzenie warunków dla wolnej przedsiębiorczości, wyrównywanie szans rozwojowych, nie mówiąc o poprawie statusu materialnego całego społeczeństwa.
Już nawet konkurencyjność, podstawowy instrument w gospodarce rynkowej, staje się instrumentem zabójczym dla części małych i średnich przedsiębiorstw, które padają w „konkurencji” z wielkimi i transnarodowymi korporacjami czy ugrupowaniami oligarchicznymi.
I wreszcie, to co miałoby być dobrem powszechnie dostępnym i odczuwalnym – to pieniądz. Ten tej dobroczynnej roli nie spełnia, bo jest w rękach tylko wąskiej grupy bankierów czy oligarchów, a nie tych, którzy je uczciwie tworzą własną pracą. Co więcej – rządzi światem – i to tak zaborczo, że rządzi nawet rządzącymi. A to oznacza, że kieruje się własnymi, a nie społecznymi interesami.
Reszta stała się niewolnikami pieniądza.
POTRZEBA UCZŁOWIECZENIA
Żeby ten stan rzeczy zmienić – potrzebna jest terapia, ale nie słowna, a praktyczna. A tego bez rozumu – zrobić się nie da. Potrzebni są mądrzy i kompetentni ludzie. Bo to ludzie tworzą, ale i… psują. Potwierdził to jeden z najwybitniejszych polskich ekonomistów stwierdzając jednoznacznie, że przy wielu niedoskonałościach – „kapitalizm jest w zasadzie dobry, tylko ludzie są źli”.
Oczywiście, nie wszyscy, a ci z nich, którzy decydują lub mają istotny wpływ na realia tak polityczne, jak i społeczno – gospodarcze. Nawiązał tym samym pośrednio do słynnej maksymy filozofa greckiego, Demokryta z Abdery, że „człowiek jest małym światem i podstawą wszelkiego istnienia”. Więc dążąc do uzdrowienia systemu – trzeba stawiać na człowieka, a tym samym, na „uczłowieczenie” obowiązujących zasad i mechanizmów sprawczych w gospodarce i polityce, tak krajowej, jak i europejskiej czy światowej. Ta idea „uczłowieczenia” powinna nas łączyć, a nie dzielić.
A jest dokładnie na odwrót. Mało, że dzieli nas wszechwładny pieniądz, to i „partyjniactwo”, hołdujące zasadzie, że kto nie z nami, ten nasz wróg. Łączy nas ubóstwo i bieda, a reszta - dzieli nawet bogatych. Dzielą też politycy, zwłaszcza skrajni.
Dzielą, to też paradoks, wybrańcy narodu w wyborach powszechnych, a wśród nich swoiste egzemplarze „pajacyków”, działających w myśl rosyjskiej, kabaretowej zasady „у кого рот – тот и поёт”, czyli… kto ma gębę – ten śpiewa. Są to na ogół „polne tenory”, których nikt rozsądny słuchać już nie chce.
Mikołaj ONISZCZUK