Rozmowa z prezesem PMS - doc. dr Stanisławem Sienkiewiczem z Grodna
- Polska Macierz Szkolna na Białorusi buduje swoją nową siedzibę…
- Jesteśmy w fazie wykańczania naszego nowego lokalu. Budujemy go w Grodnie, na zapleczu katedry, ze swoich środków finansowych z pomocą Fundacji Zygmunta Zaleskiego w Amsterdamie. Nowy lokal ma łącznie 800 m kw. Aktualnie kładziemy dach i zaczynamy wyposażać wnętrza. Będziemy szukać dalszych sponsorów, bo Senat RP nam funduszy nie daje. Tłumaczy się tym, że niby na Białorusi zabrano wszystkie domy polskie.
Tak naprawdę to jednak trudno powiedzieć czy je zabrano. Osobiście mam na ten temat trochę inne zdanie. Polska Macierz Szkolna nigdy z tych domów polskich nie korzystała, także wcześniej w okresie przedrozłamowym nie mieliśmy większego dostępu do nich. Teraz też nie mamy. One były własnością Związku Polaków na Białorusi i nie były nigdy prawdziwymi „domami polskimi” – to znaczy własnością wszystkich Polaków mieszkających na Białorusi. Dla nas więc - jako dla Polskiej Macierzy Szkolnej - to żadna strata.
- Wasza obecna siedziba okazała się niewystarczająca…
- Nowych rozwiązań lokalowych poszukiwaliśmy od dawna. To co obecnie wynajmujemy, w budynku na tyłach konsulatu RP, bardzo ogranicza nasze możliwości skutecznego działania i kosztuje nas zbyt wiele pieniędzy.
W ubiegłym roku mieliśmy ponad 800 uczniów i 2 sale lekcyjne. Na szczęście, w realizacji programu liceum społecznego - udało się nam korzystać w ubiegłym roku szkolnym z wolnych pomieszczeń konsulatu RP.
W ubiegłym roku miała miejsce na Białorusi reforma oświaty – przejście z 12 letniego nauczania na system 11 letni. W tym stanie mieliśmy automatycznie przez cały rok podwójną liczbę klas maturalnych. Mamy nadzieję, że obecny cały rok będzie bardziej spokojny. W tym roku szkolnym mamy prawie 700 uczniów. To, jak na nasze warunki lokalowe, ciągle bardzo dużo.
- Wasze liceum społeczne w Grodnie jest największe w całej Białorusi…
- Nasza szkoła uzupełniająca w Grodnie jest bezsprzecznie największą w całej republice – większą niż ta w Brześciu czy Baranowiczach. Mamy też swoje szkoły społeczne w Słonimiu, Pińsku i Wołożynie. Dawniej była też szkoła w Mińsku i pobliskim Skidlu.
Prowadzimy w nich zajęcia w cyklu przedmiotów ojczystych: język polski, literatura, historia, geografia oraz fizyka, matematyka, chemia i biologia. Jeżeli zbierze się grupa młodzieży zainteresowana konkretnym przedmiotem, wymóg minimum 10 osób, w klasach maturalnych to powołuje się taką grupę. Zajęcia w niej prowadzone są już po rosyjsku. Są to tzw. zajęcia fakultatywne.
Poza naszymi szkołami społecznymi działają na terenie Białorusi społeczne szkoły związkowe (ZPnB) – jest ich dziś łącznie około 250. Istnieją przy białoruskich szkołach państwowych, w których język polski nauczany jest w różnych formach. Siedemdziesiąt procent z nich to kółka i zajęcia fakultatywne, które prowadzone są wyłącznie dla chętnych.
Na Białorusi przygotowywana jest obecnie kolejna reforma szkolnictwa. Myślimy, że w nowych warunkach powstawać będą dalsze polskie szkoły społeczne, bo ilość godzin przewidzianych na zajęcia fakultatywne będzie się systematycznie zmniejszać. Automatycznie więc język polski, jako przedmiot nieobowiązkowy, będzie z programu rugowany. Będą więc musiały powstać nowe szkoły społeczne – np. przy parafiach, domach polskich oraz przy oddziałach Związku Polaków na Białorusi czy Polskiej Macierzy Szkolnej. Pamiętać przy tym warto, że jeżeli jakaś szkoła padnie to uzyskanie zgody na jej ponowne otwarcie jest bardzo trudne. Lepiej więc utrzymywać nauczanie języka polskiego wszelkimi dostępnymi formami nauczania.
- Kto naucza w Waszych szkołach społecznych?
- Brakuje nam odpowiednio dobrze przygotowanych nauczycieli. W terenie padają szkoły wiejskie. Białoruskie wsie się wyludniają. Starsi nauczyciele przechodzą na emeryturę. Młodsze pokolenie woli pracować w mieście. Szkoły się łączą albo padają. Czasem nowe szkoły przejmują dzieci i nie prowadzą już zajęć z języka polskiego. Trochę lepiej jest w dużych miastach.
Problem kolejny to niechęć władz białoruskich do zatrudniania nauczycieli wykształconych w Polsce. Wolą zatrudnić miejscowych absolwentów filologii polskiej uniwersytetów w Grodnie, Brześciu czy Mińsku.
Absolwent filologii polskiej, którą ukończył na Białorusi jest zdecydowanie gorzej przygotowany do pracy od absolwenta po uczelni polskiej oraz jest często narodowości białoruskiej czy rosyjskiej. Oni nauczając języka polskiego nie czują potrzeby serca nauczania języka ojczystego. U nich język polski nauczany jest jako język obcy. Absolwenci wykształceni w Polsce brani są pod uwagę przy zatrudnianiu w drugiej kolejności. Nie ma tu więc zasady, że języka ojczystego naucza native speaker – czyli, że polskiego naucza nauczyciel Polak albo choć absolwent uczelni polskiej. Tak to przynajmniej funkcjonuje w wielu krajach Europy. Dla nas język polski jest ciągle językiem ojczystym i chcielibyśmy mieć nauczyciela Polaka lub Polkę, który ten język czuje i dodatkowo zna tradycję narodową.
- Polska Macierz Szkolna - to polscy nauczyciele i ich nieustanne dokształcanie…
- Przez ostatnie lata wiele się u nas zmieniło. To co się wydarzyło po rozłamie Związku Polaków pociągnęło za sobą wiele zmian. Początkowo, mimo rozłamu, pracowaliśmy jako PMS prężnie i owocnie. Władze nam w naszej pracy nie przeszkadzały. Ostatnie dwa lata nie możemy już tak działać. Czujemy się w naszej działalności ograniczani, praktycznie we wszystkim.
Jest presja na naszych polskich nauczycieli, aby nie wyjeżdżali do Polski na kursy specjalistyczne. Nie bardzo możemy też sami odwiedzać ich w szkołach, w których pracują – bez odpowiedniej zgody władz oświatowych czy politycznych. Nie dysponujemy tu też w Grodnie większym lokalem, aby urządzać takie szkolenia na miejscu w obecnej siedzibie PMS.
Także polityka władz RP jest ciągle mało zdecydowana. Zmniejsza się nieustannie liczba metodyków kierowanych tu do nas na Białoruś na konferencje metodyczne. Podobnie udział naszych nauczycieli na kursach specjalistycznych w Polsce jest trudny. Nasi nauczyciele nie otrzymują automatycznie zgody na uczestnictwo w nich. Nauczyciel pracujący w białoruskiej szkole państwowej musi na taki wyjazd otrzymać zgodę swego dyrektora oraz władz oświatowych.
- Obok szkół społecznych działają na Białorusi dwie szkoły polskie wybudowane tam za polskie pieniądze…
- Dwie szkoły w Grodnie i Wołkowysku są od czasu rozłamu związku jakby porzucone. Nikt ze strony polskiej się nimi nie interesuje i nikt do nich ze strony polskiej nie przyjeżdża.
Szkoły te były od samego początku utrzymywane przez władze białoruskie. Strona polska tylko je wybudowała i wyposażyła, ale za resztę płaciła zawsze strona białoruska. W pewnym momencie dyrekcje tych szkół poparły Związek Polaków kierowany wówczas przez Łucznika, a nie Andżelikę Borys, co zaskutkowało represjami dla całej szkoły. A co temu winni są nauczyciele czy dzieci oraz ich rodzice i dziadkowie? Jeśli od 5 lat nie przyjeżdża tam polski konsul na rozpoczęcie czy zakończenie roku szkolnego to widocznie takie otrzymał wytyczne z Warszawy.
Rodzice to widzą i komentują. Jeśli do szkoły, do której chodzą ich dzieci nie ma nikogo z Polski, to jest to dla nich bardzo smutne. Dziś wygląda na to, że polityka sankcji w stosunku do władz białoruskich łagodnieje. My Polacy nie odczuwamy jednak jeszcze żadnej odwilży. Nadal martwi nas fakt, że politycy nie zwracają uwagi na opinie normalnych ludzi, którzy chcą normalnego życia, bez ciągłych napięć i zadrażnień.
- Czym jeszcze zajmuje się dziś Polska Macierz Szkolna na Białorusi?
- Pracą ze środowiskiem polskim na rzecz zakładania ogniw nauczania języka polskiego poprzez różne formy współpracy z młodzieżą. Są to m.in. konkursy – jakieś 30 w skali roku. Na drugim miejscu idzie praca z nauczycielami polegająca na ich ciągłym dokształcaniu, ale o tym już rozmawialiśmy. Potem idzie praca na rzecz promocji kultury polskiej poprzez organizowanie konkursów np. chopinowskiego czy moniuszkowskiego, w których biorą udział, poza wykonawcami Polakami, także i Białorusini. Wchodzimy w ten sposób w miejscowe środowisko i popularyzujemy muzykę polską.
Dochodzą do tego liczne spotkania środowiskowe i praca z młodzieżą. Mamy teraz dwie nowe organizacje młodzieżowe w strukturach PMS: Wspólnota Młodej Polonii – dla młodzieży pracującej i Klub Studentów Polskich – dla młodzieży akademickiej.
- Jakie problemy organizacyjne stoją przed Wami do rozwiązania?
- Próbujemy ciągle rozszerzać naszą działalność organizacyjną, ale od paru ładnych lat liczba naszych sympatyków systematycznie się kurczy. Jednocześnie władze szukają pretekstów, aby zamykać nasze oddziały terenowe i nie rejestrować nowych.
Do rejestracji nowego oddziału terenowego konieczny jest lokal z adresem. Nie ma takiego lokalu, nie ma możliwości rejestracji. Nie bardzo jest też kogo prosić o pomoc w takich sprawach. Ani na władze białoruskie, ani polskie, ani nawet na kościelne, które obecnie sprzyjają białorutynizacji i wprowadzaniu języka białoruskiego do całej liturgii – co rzutuje na decyzję młodych odnośnie nauki języka ojczystego.
- Kto jest więc Waszym sojusznikiem?
- Właściwie możemy dziś liczyć praktycznie wyłącznie sami na siebie. Nie możemy też za bardzo liczyć na Związek Polaków na Białorusi. Moim zdaniem związek Borys bardzo się izoluje jako grupa, która podobnie jak związek Siemaszki nie chce wchodzić w żadne kontakty. Oni nie mają dziś praktycznie żadnej możliwości działania.
Kiedy wcześniej próbowałem robić z nimi wspólne imprezy, to się to nam odbijało czkawką. Nie otrzymywaliśmy bowiem na te akcje pomieszczeń. Tak było np. z polskim dyktandem, które musieliśmy w końcu zorganizować na korytarzu, a dzieci pisały je siedząc na podłodze. Nie tylko, że nie pozwolono nam wynająć odpowiedniej sali, ale jeszcze w piątek wieczorem mieliśmy telefony, że lokali odmówiono nam również w Mińsku i Brześciu. Odwołali nam także rezerwację lokali gastronomicznych, w których chcieliśmy nakarmić uczestników polskiego dyktanda, tłumacząc się, że wysiadł im prąd lub, że skończyły się licencje.
- Istnienie dwóch Związków Polaków na Białorusi sprawia naszym rodakom wiele codziennych kłopotów. Czy Pana zdaniem dojdzie do ponownego zjednoczenia obu związków?
- Sprawa nie jest taka prosta i nie chodzi tu tylko o stanowisko strony białoruskiej. Gdyby bowiem po stronie polskiej było jednoznaczne stanowisko, to do rozbicia związku by nie doszło. Polacy swym rozłamem niepotrzebnie szkodzą sami sobie. Może tu chodzi też o urażone ambicje?
Nie bardzo zgadzam się też z opinią, że za rozłam odpowiadają wyłącznie władze polskie. Moim zdaniem za rozłam najbardziej odpowiadają sami Polacy, którzy nie potrafią sami ze sobą się dogadać, ani się wspólnie dogadać.
Władze białoruskie zaproponowały polskiemu MSZ rozmowy pomiędzy obu związkami. Władze białoruskie nie mogą i nie chcą uznać związku Andżeliki Borys, bo nie jest on tu zarejestrowany, a więc działa tu nielegalnie.
Jeżeli taka sytuacja potrwa nadal, to nikt z nas nie wie, do czego to może doprowadzić. Na pewno do niczego dobrego.
Jesteśmy nadal organizacją ogólnokrajową uznawaną przez obie strony: polską i białoruską. Próbujemy nadal działać i zachować twarz na rzecz rozwoju oświaty polskiej. Kiedy Polska Macierz Szkolna wychodziła ze związku, wiele lat temu, to jakoś się zorganizowaliśmy. Nie zabraliśmy też ze związku nic – żadnych mebli, sprzętu czy pieniędzy.
- Czym zajmuje się Pan w wolnych od pracy chwilach?
- Jestem z wykształcenia biochemikiem. Czasem żałuję, że nie mam czasu na dalszą pracę naukową.
Rozmawiał Leszek WĄTRÓBSKI