Nowosielica – dawna dzierżawa Szczuckich
Dzisiejsza Nowosielica to de facto przedmieście Połonnego. W obwodzie chmielnickim stanowi ona swoisty unikat. O ile wsie generalnie kurczą się w nim w oczach i wymierają w zastraszającym tempie, to Nowosielica zachowuje swoją demograficzną prężność.
Liczy prawie cztery tysiące mieszkańców i pod tym względem plasuje się na trzecim lub drugim miejscu w obwodzie. Do szkoły uczęszcza ponad pięciuset uczniów, co jak na ukraińskie warunki jest liczba sporą. Polacy i ludzie o polskich korzeniach stanowią jedną trzecią mieszkańców wsi, czyli około tysiąc trzysta osób.
Choć dzisiaj pod względem etnicznym ta rozciągnięta na przestrzeni wielu kilometrów wieś jest wymieszana, to w dalszym ciągu jej pierwsza część leżąca od strony Połonnego nazywa się Mazury. Jej ideowym wyznacznikiem jest kościół rzymskokatolicki, a drugim Cerkiew prawosławna. Punktem granicznym między jedną częścią a drugą jest sklep. Pierwsza wyróżnia się estetyką, a także tym, że można usłyszeć w niej język polski. Wciąż biegle operują nim niektóre rodziny, znają go również dzieci, ponieważ w miejscowej szkole język polski jest nauczany jako przedmiot fakultatywny. Działa tu też oddział Związku Polaków na Ukrainie.
Mazurska kolonizacja
Kiedy pochodzący z Mazowsza chłopi i szlachta szaraczkowa zaczęli zasiedlać tereny Nowosielicy, dokładnie nie wiadomo. Najprawdopodobniej w początkach XVIII w., gdy na Kresach Rzeczypospolitej zapanował względny spokój i trzeba je było podnosić ze zgliszcz. Nowosielica stanowiła centrum mazurskiej kolonizacji, a wokół niej tworzył się wianuszek szlacheckich zaścianków. Ich śladami są takie przysiółki jak Barbarka, Dębowy Gaj, Lubomirka, Bieleckie i inne.
Nowosielicę i jej okolice sportretowała po mistrzowsku w słynnej „Pożodze” Zofia Kossak-Szczucka.
Jej socjologiczna analiza sytuacji na Kresach przełomu XIX i XX wieku, a także opis końca carskiego imperium, zmiecionego przez bolszewicką nawałę, która przy okazji zburzyła wszelkie ślady dominującej tu polskości jest wciąż aktualna. Choć pisarka przedstawiła ją w literacki sposób, to wciąż jest jednym z najcenniejszych i najwiarygodniejszych materiałów dla historyków tego okresu. Warto tu zacytować fragment jej utworów opisujący relacje ukraińsko-polsko-rosyjskie w okolicach Nowosielicy:
W chatach tych mieszkał lud rosły i krzepki, śpiewający najpiękniejsze na świecie pieśni, leniwy i senny, ale sennością żywiołu, gotowego w każdej chwili powstać huraganem. Lud ten, nad wszystko inne siłę fizyczna ceniący, pobłażaniem gardził jako dowodem słabości, surowość uznawał, a za niesprawiedliwość mścił się zaciekle i strasznie. Skryty i chytry, trudny do poznania i przyswojenia, niezmiernie rzadko dno swej myśli zdradzający - przeto pozornie uchodzący za fałszywy - posiadał wyjątkowe zdolności umysłowe, oczekujące tylko pobudzenia; zdolny do najbardziej krańcowych przejawów cnoty lub zbrodni, nienawiści lub miłości, był przy tym, niestety, opłakanie niekulturalny i ciemny. Krew tatarska, której sporą domieszkę otrzymał, dała mu w spadku zamiłowania łupieżcze, tchórzowską odwagę pobratymca wilka, sąsiada z bliskiego lasu, i chęć niszczycielską, która w przyszłości, umiejętnie rozbudzona, miała wybuchnąć żarem, tłumiąc wszelkie inne czynniki psychiczne. Z ziemiaństwem polskim lud ten żył dobrze i zgodnie, uznając chętnie wiekową wyższość „paniw” i szanując ją. Rosjanie nigdy nie umieli osiągnąć tego znaczenia i wpływu. Mało zamiłowani w rolnictwie, obojętni dla ziemi, osiedlali się zazwyczaj w większych miastach, rzadko odwiedzając bogate swoje majątki, traktowane tylko jako warsztat dochodowy. Toteż Polacy byli istotnymi właścicielami i panami kraju, siła faktów, tradycji, posiadanej ziemi i ogólnego przekonania. Urzędnicy rosyjscy, których poziom ogólny stał nieco wyżej niż w Królestwie, nie przeszkadzali im w niczym. Wyżsi funkcjonariusze rządowi żyli przeważnie w przyjaznych stosunkach z polską inteligencją. Na tej harmonii istniało jednak pewne zastrzeżenie - był punkt, którego najwyżej nawet ustosunkowani nie mogli zaczepiać bezkarnie. Ziemiaństwo polskie mogło robić co chciało, afiszować swą polskość i rządzić jak u siebie, ale pod warunkiem nie podejmowania żadnej pracy kulturalno-oświatowej nad szarym tłumem szlachty zagonowej, bliskiej religią i krwią, a stanowiącej przeważnie najnędzniejszy proletariat kresowy. Wszelkie usiłowania, chociażby najostrożniejsze, rozbudzenia wśród niej świadomości narodowej i drzemiących martwo dusz były przez rząd rosyjski surowo tępione i prześladowane. To stanowisko rządu z jednej strony, apatia i głupota proletariatu szlacheckiego, zniechęcająca wielu ziemian, z drugiej - wywołały na tym polu zastój i zupełną prawie bierność. Poza nielicznymi wyjątkami, drobna szlachta wiejska pozostała na uboczu, odosobniona i nędzna, prawie równie obca i niedowierzająca panu ze dwora, jak i urzędnikowi z miasteczka. Od zupełnego schłopienia zlania się z tłumem rusińskim broniła ją tylko religia, jedyna jej ostoja i tarcza. Powoli zastąpić jej ona miała narodowość. Każdy szlachcic zagonowy, zapytany o to, kim jest, odpowiadał nieodmiennie: „Ja katolik, panie”. W słowie „katolik” mieściło się wszystko, co dusze ich zdołały jeszcze ocalić szerszego i jaśniejszego.
Dopiero po ukazie
Dopiero po carskim ukazie tolerancyjnym w 1905r. w Nowosielicy zbudowano katolicką kaplicę. Wcześniej tutejsi Polacy musieli chodzić do kościoła w Połonnem. Kaplica ta, jak wszystko co było związane ze szlachecką kulturą, padła ofiarą „Pożogi”. W tym czasie administratorem klucza Nowosielicy był mąż Zofii Kossak, Stefan Szczucki, którego poślubiła w 1915 r.
Znając rzecz z autopsji Kossak-Szczucka znakomicie oddała rozmiar okrucieństw dokonywanych przez żołnierzy rewolucyjnej Armii Czerwonej, ukraińskiej armii Petlury i band chłopskich na ludności polskiej Wołynia. Wstrząsająca jest też jej inwokacja do Kresów Wschodnich, którą zakończyła ona „Pożogę”, w której wyraża żal do Matki Ojczyzny za to, że pozostawiła za swoją granicą tysiące rodaków na nich mieszkających.
Zagłada ziemiańskiego świata w Nowosielicy nie oznaczała jednak zagłady polskości zarówno w niej jak i w okolicy. Próby jej zsowietyzowania i skolektywizowania były jednak podejmowane.
Władze sowieckie utworzyły we wsi szkołę polską, która działała jeszcze do połowy lat trzydziestych minionego wieku. Wszystkie zajęcia prowadzono w niej w języku polskim. W owym czasie we wsi Ukraińców bowiem nie było. Co by o tej szkole nie powiedzieć, stwierdzić trzeba, że języka polskiego uczyła porządnie. To, że przetrwał on we wsi po dziś dzień, jest w znacznej mierze jej zasługą.
- W naszym domu, jak pamiętam, od dziecka rozmawialiśmy tylko po polsku - wspomina Anna Susun - Moi rodzice chodzili do tej szkoły i języka polskiego się dobrze nauczyli. Ja język ukraiński zaczęłam poznawać dopiero w szkole. Wcześniej nie znałam słowa po ukraińsku. Ojciec zawsze podkreślał, że jesteśmy Polakami i zwracał nam uwagę na konieczność pielęgnowania narodowej tożsamości, zwłaszcza obchodzenia katolickich świąt religijnych. Urodziłam się zaś w 1949 r. i wychowywałam się już po wojnie. Ojciec urodził się w 1924 r. i pamiętał moment likwidacji polskiej szkoły, którą poprzedziło aresztowanie dyrektora. GPU zabrało go ze szkoły podczas lekcji. Bojownicy posadzili go na wóz i powieźli do Połonnego. Zdążył tylko zdjąć czapkę i pomachać nią do uczniów, którzy wybiegli przed budynek, by się z nim pożegnać. Kilka dni później aresztowano resztę nauczycieli. Nikt ich już nigdy nie widział. Zostali zamordowani nie wiadomo gdzie.
Przeciw kołchozom
Grono pedagogiczne miejscowej szkoły nie było pierwszymi ofiarami stalinowskiego terroru w Nowosielicy. Tutejsza polska zagonowa szlachta zapędzona siłą do kołchozu tylko czekała na stosowny moment, żeby go rozwiązać.
W 1930 r. biorąc za dobrą monetę jedno z oświadczeń Stalina, przystąpili do rozwiązywania zawiązanego wcześniej kołchozu. Wywołali tym coś w rodzaju ludowego powstania w całej okolicy, krwawo oczywiście stłumionego. Świadczy o tym m.in. fragment raportu Konsulatu Rzeczpospolitej Polskiej w Kijowie „O sytuacji społeczno-politycznej na Ukrainie oraz procesie członków Związku Wyzwolenia Ukrainy” z marca 1930 r. Czytamy w nim m.in.: W dniu 5 b. m. we wsi Nowosielica, rejonu Połonne na Szepietowszczyźnie, miejscowi chłopi, którzy przystąpili do kolektywu, zdecydowali z kolektywu wystąpić. Rozpoczęli zabierać bydło, narzędzia, siano i zboże, przygotowane do siewu. Miejscowi komsomolcy stawiali opór, wobec czego doszło do utarczki. Akcja wychodzenia z kolektywów przerzucała się z jednej wsi do drugiej. Wezwany oddział wojska (sto ludzi) ze Starokonstantynowa odmówił posłuszeństwa i dopiero sprowadzone z Szepetówki i Kijowa oddziały wojskowe GPU po dwóch tygodniach zaprowadziły względny ład. W walkach z GPU używano ze strony włościan karabinów i granatów ręcznych. Podobno jest 60 ofiar zabitych i ciężko rannych. W okręgu szepetowskim aresztowano około 400 osób, które zostały przewiezione do więzienia w Berdyczowie. Podobne zajścia miały miejsce we wsiach Kuchary, Wielkie Worobi, Małe Worobi i Baranówka okręgu korosteńskiego.
Fałszowanie historii
Władze sowieckie dławiąc opór w Nowsielicy i jej okolicach nie ograniczyły się tylko do bezpośredniego uderzenia w jej niepokornych mieszkańców. Wielkie straty spowodował w niej tzw. „Wielki głód”. Zmarło wówczas w Nowosielicy 379 osób. Informuje o tym pomnik przy wjeździe do Połonnego, w którym każda z miejscowości ma swoja tablicę.
Szkoda, że napisy zostały sporządzone tylko w języku ukraińskim. Sprawiają tym wrażenie, że głównymi ofiarami „Wielkiego głodu” w rejonie Połonnego byli Ukraińcy, tymczasem zaś tu został on skierowany przede wszystkim przeciw Polakom. Zapominanie o tym jest fałszowaniem historii...
Po „Wielkim głodzie” z Nowosielicy nie bardzo już było kogo wywozić do Kazachstanu. Choć władze oczywiście z wywózek nie zrezygnowały. Jak wynika z relacji Anny Sosun, GPU, realizujące wywózkę, tym razem zbytnio się nie wysilało.
- Mój dziadek Ignacy Podwysocki też był na liście do wywiezienia - wspomina - Jakiś miesiąc przed tym faktem został ostrzeżony przez kogoś życzliwego, który doradził mu, żeby ukrył się gdzieś i przeczekał całą operację. Dziadkowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Miał siostrę w Nowogrodzie Wołyńskim na Żytomierszczyźnie i natychmiast do niej wyjechał.Po pewnym czasie jak wszystko się uspokoiło, wrócił do domu i nikt się go już nie czepiał.
Mojego drugiego dziadka od wywózki uratował fakt, że nosił on imię Jasiek. Funkcjonariusze GPU szukali Iwana. On zaś twierdził, że nie jest żadnym Iwanem, tylko Jaśkiem. Iwan zaś to jego brat, który uciekł do Lwowa. Także go nie wywieziono, bo istotnie miał brata Jana, który uciekł do Polski i został znanym artystą.
Na wszelki wypadek również na pewien czas wyjechał. Wiadomo było, że przecież Polacy mający rodziny w Polsce także byli represjonowani.
Z rodzinnych przekazów
Pani Anna będąca już na emeryturze zna rzecz jasna historię Nowosielicy głównie z rodzinnych przekazów. Sama przeżyła w niej całe swoje dorosłe życie. Tu się urodziła, wykształciła, pracowała w „Sielradzie” , odpowiadając za gospodarkę ziemią. Później awansowała i podobną funkcję wykonywała w Radzie Rejonowej w Połonnem. Mimo, że wyszła za mąż za Ukraińca i to prawosławnego, co siłą rzeczy spowodowało, że w jej domu głównym językiem stał się ukraiński, bo mąż polskiego nie znał ni w ząb, to tak wychowała swoje dzieci, że jej córka Tatiana jest obecnie we wsi liderem polskości. Uczy w szkole języka polskiego i jest przewodniczącą oddziału Związku Polaków na Ukrainie w Nowosielicy.
„Weseli Muzycy” z występem w Pilawie
Odrodzenie polskości w wiosce nie zaczęło się jednak za jej sprawą. Impuls do niego dali Ojcowie Franciszkanie z Połonnego, którzy wskrzesili w Nowosielicy parafie. Wychowanek ks. Gładysiewicza o. Stanisław Szyrokoradiuk zbudował w niej kościół, który poświęcił w 1995 r., gdy został biskupem pomocniczym diecezji żytomierskiej. Jego następca o. Jan Duklan zakonnik bardzo oddany sprawie odrodzenia polskości, od razu zaczął organizować przy kościele lekcje języka polskiego, starając się, by jak najwięcej dzieci nauczyło się języka przodków i wróciło do korzeni.
Bez niego nic by nie było
- Nie czynił tego sam, bo nie miał na to czasu. Pracy w połońskiej parafii miał bardzo dużo - wspomina pani Anna - Zlecił to siostrze Andrzei, która to czyniła z wielkim oddaniem, ucząc dzieci, młodzież i dorosłych języka polskiego. Moja córka Tatiana, która była nauczycielką też uczęszczała na jej zajęcia i tak się do nich przykładała, że postanowiła ukończyć odpowiednie studia i uczyć dzieci języka polskiego w tutejszej szkole. Jesteśmy ojcu Janowi Duklanowi bardzo wdzięczni. Niech mu Bóg da zdrowie! Bez niego wieś by się chyba nie obudziła... Jego następcy niestety nie kontynuują zapoczątkowanej przez niego pracy. Nie ma u nas już Mszy św. ani katechezy po polsku. Prosiliśmy franciszkanów , żeby katecheza dla dzieci była po polsku, ale usłyszeliśmy w odpowiedzi, że jak chcemy by dzieci umiały po polsku, to powinniśmy - "uczyć je doma". Od nauki języka polskiego jest szkoła nie kościół. Kto chce uczestniczyć w polskiej Mszy św. ten musi w niedzielę jechać do Połonnego. Tylko tam franciszkanie zostawili jedną Mszę św. w języku polskim. Wiele osób zwłaszcza starszych tak robi. Uważają bowiem, że kościół, w którym muszą modlić się po ukraińsku to cerkiew, a nie kościół... Najstarsze osoby nawet, jeżeli na co dzień nie rozmawiają po polsku, to tylko w nim umieją się modlić i uważają, że maja do tego prawo...
Córka pani Anny - Tatiana - przyznaje, że polskością zainteresowała się dzięki ojcu Duklanowi i siostrze Andrzei. O ile wcześniej coś niecoś rozumiała po polsku, to czytać nie umiała ani słowa. Nie znała nawet łacińskich liter.
- Ojciec Jan nie poprzestał rzecz jasna tylko na lekcjach prowadzonych przy kościele przez siostrę zakonną, wiedział, że to nie wystarczajy - wspomina - Zaprosił on do Połonnego pana Adama Chłopka, prezesa Zjednoczenia Nauczycieli Polskich na Ukrainie w Drohobyczu, prywatnie swego przyjaciela i zorganizował z nim spotkanie nauczycieli polskiego pochodzenia. Zachęcił nauczycieli, by jako pierwsi dali przykład i zaczęli uczyć się języka przodków. Zaproponował im, by pojechali na Letnią Szkołę Języka Polskiego do Rzeszowa. Ja skorzystałam z tej propozycji. Później zapisałam się na podyplomowe studia polonistyczne na Wyższej Szkole Pedagogicznej w Drohobyczu, które ukończyłam i dziś w tutejszej szkole uczę języka polskiego. Udało mi się zorganizować w niej pracownię języka polskiego , stanowiącą chlubę dyrekcji tej placówki. Wszystkie szkolne konferencje są w niej przeprowadzane. Zainteresowanie nauką języka polskiego wśród uczniów jest spore, choć stanowi on przedmiot fakultatywny czyli nadobowiązkowy. Wprowadzić go jako przedmiot obowiązkowy jest niemożliwe. Trzeba by usunąć obowiązkowy język rosyjski, co w tutejszych realiach jest niemożliwe.
„Weseli Muzycy”
Pani Tatiana nie ogranicza się tylko do nauczania języka polskiego. Prowadzi też z dziećmi pracę kulturalną. Zorganizowała m.in. zespół „Weseli Muzycy”, który już dwukrotnie występował w Polsce. (Pisaliśmy o nim w poprzednim numerze - od red.)
W Nowosielicy Polacy zaczęli też na fali ożywienia narodowego występować o „Kartę Polaka”. Nie jest to jeszcze masowy trend, ale jest nadzieja, że wniosków o wydanie tego dokumentu będzie przybywać.
- Mieszkańcy Nowosielicy rzadko niestety jeżdżą do Polski i nie widzą potrzeby starania się o ten dokument - mówi Tatiana Susun - Tu wszyscy wiedzą, kto jest Polakiem i nikt tego nie musi udowadniać.
Wydaje się, że jeżeli środowisko polskie w Nowosielicy byłoby bardziej dostrzeżone w kraju, to proces odrodzenia narodowego w tej wiosce zostałby wzmocniony. Nowosielica z pewnością na to zasługuje. Swoim trwaniem dopisuje stale epilog do „Pożogi” - dzieła swojej wielkiej rodaczki.
Marek A. KOPROWSKI