Możecie zapytać, kim był ten człowiek? Niestety, nie znałem Go osobiście w takim stopniu, by dokładnie opowiedzieć historię Jego życia. Myślę, że najlepiej o Nim mogliby napisać i napiszą, zapewne, bardziej bliscy Mu ludzie.
Kiedy zacząłem odwiedzać Dom Polski, to nie znałem bliżej żadnego z członków towarzystwa. Jednak, z czasem, zacząłem odróżniać przypadkowych gości, przychodzących na imprezy, od tych, którzy byli „tu, jak u siebie w domu”. Wśród aktywistów „Ogniska", wyróżniał się niewysoki, wątły mężczyzna w okularach z grubymi szkłami. Bywalcy podpowiedzieli mi - to jest właśnie wielce szanowny, pierwszy prezes naszego stowarzyszenia pan Włodzimierz.
Szkoda, że o jego szlaku życiowym dowiedziałem się znacznie później, a niektóre ważne szczegóły poznałem już po Jego śmierci.
Włodzimierz Rulkowski urodził się 25 czerwca 1918 roku w miejscowości Kamieńskie (od 1936 Dnieprodzierżyńsk) w rodzinie polskich emigrantów, których życie zmusiło do opuszczenia swojego kraju z powodu kryzysu gospodarczego, który pochłonął wówczas mnóstwo dużych przedsiębiorstw.
Dziadkowie ze strony matki pochodzili z Bydgoszczy, a ojciec - z Warszawy. Nie był jedynym dzieckiem w rodzinie, ale jednym z najbardziej, co do charakteru, subtelnych. Jego pasja do muzyki, zamiłowanie do gry na skrzypcach przywiodła Włodzimierza najpierw do technikum muzycznego w Dniepropietrowsku, a później, w 1939 roku, do konserwatorium w Odessie.
Potem nadeszły lata służby wojskowej, trwożne dni i noce na froncie i wreszcie upragniony powrót „na ojczyzny łono”, do Warszawy, gdzie w stopniu porucznika służył w wojsku do 1948 roku.
Po powrocie w rodzinne strony pan Włodzimierz włącza się do pracy pedagogicznej - wykłada skrzypce w szkole muzycznej, często dyryguje orkiestrom w teatrach dramatycznych Dniepropietrowszczyzny. W 1961 roku, w małżeństwie z Raisą, przychodzi na świat syn - Edward, nazwany na cześć zmarłego brata, który podobnie jak ojciec staje się zawodowym muzykiem.
Lecz, kim, tak naprawdę, był Włodzimierz Rulkowski?
Bezsprzecznie był osobą kreatywną, dla której muzyka była nie tylko pasją zawodową; władał kilkoma językami obcymi; pisał wiersze (często do szuflady) tworzył pełne emocji artykuły. Do późnych lat życia był stałym korespondentem „Dziennika Kijowskiego”. Bez najmniejszej przesady można go nazwać bojownikiem. Walczył o polskość, o kulturę, o wiarę.
To z jego inicjatywy 16 stycznia 1992 roku powstaje Związek Polaków na Ukrainie – „Ognisko”, któremu przewodniczył aż do 1997 roku, kiedy to ze względu na silną utratę wzroku opuszcza to stanowisko. Znamiennym jest tu fakt zachowania pradawnej nazwy „Ognisko”, istniejącej jeszcze przed rewolucją, jako daniny pamięci i kontynuację tradycji.
Cieszył się, jak dziecko, widząc, że Polacy, przez wiele lat pozbawieni możliwości obcowania w języku ojczystym, obchodzenia świąt narodowych i religijnych, nareszcie mogli w końcu wspólnie organizować imprezy kulturalne, angażować do przedsięwzięć kulturalnych nowy aktyw, młodzież.
Był wytrwałym bojownikiem o katolicką wiarę. W połowie lat 90. podjął niełatwe starania o zwrot budynku kościoła katolickiego parafii miasta. I dane mu było stać się świadkiem zwycięstwa. Jego liczne listy do urzędów, artykuły w ukraińskich i polskich gazetach, przełamały obojętność w sercach urzędników. Parafia otrzymała prawo własności kościoła św. Jozefa w Dniepropietrowsku.
Włodzimierz Rulkowski w ciągu 96 burzliwych lat swego, odważnego i bezkompromisowego życia zrealizować multum pięknych poczynań. A ponadto można go uznać za wspaniałego kronikarza dziejów Związku Polaków w Dniepropietrowsku. Dzisiejsze pokolenia Polaków żyjących w tym mieście, zawdzięczają wiele temu szlachetnemu Człowiekowi, który żył długo i pozostawił po sobie dobrą pamięć.
Aleksander ISZCZENKO
(członek Związku Polaków „Ognisko”)