„Tańcowała igła z nitką... Obie ładnie, żadna brzydko! Miały uszyć fartuch, ale - wolały bal w karnawale...” Tym wierszem Ryszarda Przymusa studenci kursów językowych przy Domu Polskim w Kijowie (dyrektor Maria Siwko) rozpoczęli wieczór poświęcony zapustom - tak w Polsce zwą okres liczony najczęściej od Trzech Króli (6 stycznia) do wtorku zwanego kusym, poprzedzającym Środę Popielcową.
W kraju jest to okres hucznych zabaw tanecznych, maskarad i ogólnej wesołości, czyli karnawał. Nazwa pochodzi od włoskiego słowa carnavale. Jego człony: `caro` - mięso i `vale` - żegnaj, oznaczają razem pożegnanie mięsa, a wraz z nim wszelkiego rodzaju uczt i zabaw. Stąd też staropolskie mięsopusty, tak nazywano ostatni tydzień karnawału, trwający od tłustego czwartku do kusego wtorku.
Właśnie w kusy wtorek 9 lutego odbyła się impreza zaproponowana przez wykładowcę języka polskiego p. Ryszarda Tuleja, który na wstępie przypomniał obecnym genezę obyczaju i ciekawe polskie tradycje związane karnawałem.
W rozrywkach zapustnych znaczącą rolę odgrywały kobiety. Panny na wydaniu wkraczały wtedy „na salony”, aby znaleźć mężów. Wyprawiano najwięcej wesel. Po rocznym „chodzeniu ze sobą” młodzi trafiali na ślubny kobierzec. Był też bezwzględny termin poważnych zalotów, przypadający najdalej do Matki Boskiej Gromnicznej (2 lutego). W tym czasie młodzi ludzie dawali sobie „słowo”, a ci, co byli już „po słowie”, spieszyli do ołtarza.
We wsiach panowały „szalone dni”, zbierano się na wspólne skubanie pierza, które kończyło się muzyką i sutym poczęstunkiem.
W obliczu nieuchronnie zbliżającego się Wielkiego Postu raczono się w ostatnie dni zapustne tłustymi potrawami, kiełbasą, bigosem, chrustem, pączkami, które w skromniejszych domach zastępowano racuszkami.
A we dworach szykowano zapasy jadła i picia, bo w każdej chwili można było spodziewać się najazdu gości na kuligach. Rozbawione towarzystwo, z muzyką, często w przebraniach, najeżdżało okoliczne domy, by wśród zabawy ogołocić spiżarnię sąsiadów, rozgrzać się i wytańczyć.
Słuchacze kursów niczego nie ogołacali, ale poznali za to niemało wesołych zapustnych przysłów, porozmawiali o tradycyjnych daniach i nawet niektóre z nich spróbowali. Przyniesionych domowych smakołyków starczyło dla wszystkich.
Piosenki, wiersze, wesołe konkursy... Ale najwięcej w ten wieczór tańczono. Krakowiak i oberek, kujawiak i trojak, polonez i mazurek - wszyscy starannie ćwiczyli kroki i figury tradycyjnych polskich tańców.
I choć nie wszystko za pierwszym razem się udawało, ale stopniowo ruchy nabywały pewności i finałowy polonez wyglądał naprawdę świątecznie. Zresztą nie to było najważniejsze. Najważniejszą rzeczą, było to, że można było zetknąć się bezpośrednio z tradycjami swoich przodków.
Olga OZOLINA