Dziś: czwartek,
21 listopada 2024 roku.
Pismo społeczne, ekonomiczne i literackie
Archiwum 2010-2011
Z krainy Melpomeny
Upajać polskiej mowy czarem

Organizator, reżyser i aktor Polskiego Teatru Ludowego we Lwowie Zbigniew Chrzanowski

W komórce zabrzmiał dziwnie daleki, ale jakiś znajomy głos: „Zapraszam pana na inaugurację VII Międzynarodowego Teatralnego Festiwalu Kobiecych Monodramatów „MARIA””.

 „Tak to jest Zbigniew ze Lwowa – pomyślałem - ten „pluszowy” głos trudno było pomylić z jakimkolwiek innym, mimo, że ostatni raz słyszeliśmy się parę ładnych lat temu.

W wypełnionej po brzegi sali recepcyjnej Narodowego Akademickiego Teatru Dramatycznego im. I. Franki ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie ma go wśród prominentów w pierwszym rzędzie, a siedzi sobie skromnie aż w rzędzie trzecim.

A Zbigniew Chrzanowski był osobą w tym dniu szczególnie serdecznie i niejednokrotnie wspominaną, jako że festiwalowy program rozpoczynał wyreżyserowany przez niego spektakl pt. „Stara kobieta wysiaduje” wg Stanisława Różewicza, 90-lecie urodzin którego obchodzimy w tym roku.

Scena kameralna trzeszczała w szwach i wielu widzów zmuszonych było oglądać sztukę na stojąco. Huczne brawa w finale przedstawienia, które znakomicie zagrała Ludowa Artystka Ukrainy, kierownik artystyczny i dyrektor Festiwalu Łarysa Kadrowa, zaświadczyły, że dyskomfort poszedł w zapomnienie. Komplementy i kwiaty dla aktorki. Gratulacje dla reżysera. Mnóstwo dobrych słów.

Takim był pierwszy polski akcent tego Festiwalu, po którym poprosiłem o kilka słów dla naszych Czytelników reżysera wspomnianego spektaklu - twórcę, który już od ponad 50 lat oddaje swój talent sprawie godnej reprezentacji polskiej sztuki scenicznej na Ziemi Lwowskiej.

- Może zacznijmy od oficjalnej nazwy teatru - Polski Teatr Ludowy we Lwowie – a zatem ludowy, czy narodowy?

- Z tym „ludowym” to jest historia tego rodzaju. Otóż w dawnym Związku Radzieckim zespołom teatralnym, które reprezentowały odpowiedni poziom, mistrzostwa scenicznego w formie wyróżnienia nadawano tytuł NARODNYJ TEATR, co w tłumaczeniu oznacza: ani narodowy, ani ludowy.

- A jakie prerogatywy przynosiło zespołowi to miano NARODNYJ?

- Nieznaczne, taki teatr miał prawo do drukowania i rozklejania plakatów na mieście, a zatem oficjalnego, publicznego funkcjonowania, na szczeblu wyższym od statusu, powiedzmy jakiegoś kółka dramatycznego. Miano to upoważniało też do wprowadzenia dwóch etatów – dla scenografa i reżysera, które były opłacane z budżetu placówki, przy której dany teatr działał.

W tej chwili utrzymujemy ten tytuł po prostu tradycyjnie. Moglibyśmy używać nazwy Polski Teatr we Lwowie, czy Polski Teatr przy Obwodowym Domu Nauczyciela (nb. dawnym pałacu Bielskich przy ul. Kopernika 42), ale zachowujemy nazwę Polski Teatr Ludowy przy Obwodowym Domu Nauczyciela z tym, że termin „ludowy” nie należy tu kojarzyć z pojęciem np. „folklorystyczny”.

Ten tytuł został nam nadany w grudniu 1961, a jako że początki teatru sięgają roku 1958, musieliśmy tych kilka lat żmudnie popracować, aby zdobyć ten status.

Dwa lata temu obchodziliśmy swoje 50-lecie. Trwamy nadal przy Obwodowym Domu Nauczyciela we Lwowie, gdyż innej siedziby na razie nie mamy. Aczkolwiek bardzo byśmy tego pragnęli.

- Od kiedy kieruje pan pracą teatru?

- Objąłem kierownictwo artystyczne w 1966 r, po śmierci prof. Piotra Hausvatera - emerytowanego nauczyciela polonisty, miłośnika polskiej literatury i sztuki teatralnej.

On właśnie był założycielem teatru - doskonałym pedagogiem, muzykiem. Stworzył niejedno szkolne kółko dramatyczne w tym również w szkole, w której ja się uczyłem.

Pracował w wielu teatrach przedwojennego Lwowa, stąd znał znakomicie aktorów, ich kreacje i historię tego przedwojennego teatru często nam przybliżał.

- Ponad pięćdziesiąt lat… Może Pan powiedzieć ilu aktorów zdążyło wystąpić na deskach Pańskiego teatru?

- Zmieniały się całe pokolenia myślę, że w tej chwili w naszym teatrze w aspekcie wiekowym pracuje już trzecie pokolenie i powoli wkracza nawet czwarte, a co do osób to myślę, że około setki.

- A z tych najstarszych...?

- Z tych najstarszych jeszcze jestem ja i mój kolega Jan Tysson, natomiast najmłodsi to absolwenci szkół lwowskich, ale niestety już są w tej chwili studentami Uniwersytetu Warszawskiego.

- I tu macie do czynienia z problem płynności kadr?

- Nie tyle płynności, co odpływania… Zdolna młodzież odchodzi na studia, z tym, że najczęściej nie tracą oni kontaktu z nami. I to się chwali, mimo że niełatwo aktorom przyjeżdżać do Lwowa, np. z Warszawy, po to, żeby zagrać w jednym spektaklu. Ale to się zdarza.

- Teatr ma w swoim dorobku około 70 premier?

- Tak, lecz, jeżeli chodzi o moją działalność to gros przedstawień reżyseruję nadal, z tym, że obecnie współpracuję już nie tylko z tym teatrem. Realizuję sztuki w teatrach Szczecina, Wrocławia. Ostatnio mam dwie duże realizacje w Operze Lwowskiej.

- A jak często bywa Pan teraz we Lwowie?

- Co najmniej raz w tygodniu. Przyjeżdżam tu na próby, na spektakle. Na stałe mieszkam w Przemyślu.

- A, to jest bliziutko od Lwowa!

- Tak bardzo bliziutko, ale czasem podróż trwa dość długo, jeżeli uwzględnić czas zmarnowany przy przekraczaniu granicy.

- Które z miast, w jakich występowaliście Państwo, zapadło Panu w pamięci z dobrej strony najbardziej?

- Wie pan, każdy występ jest dla nas bardzo ważny. Zaczęliśmy występować w Polsce od 1988 roku i w tej chwili chyba nie ma większego miasta, w którym byśmy nie wystąpili, tzn. geografia naszych podróży jest niezwykle obszerna.

- Były, zapewne i chwile wzruszeń?

- Na pewno wzruszające są sytuacje w tych miastach, w których mieszka najwięcej uchodźców ze Lwowa.

Jednak jednym z niezapomnianych pozostaje dla mnie występ w 1969 w Moskwie, kiedy to (na Starym Arbacie) na scenie Moskiewskiej Szkoły Teatralnej przy Teatrze im. Wachtangowa (którą zresztą skończyłem) zaprezentowałem „Wesele” Wyspiańskiego. Na spektaklu był wówczas Adam Hanuszkiewicz, zaś wybitny polski aktor Tadeusz Łomnicki w imieniu całej delegacji polskiej przyszedł za kulisy i niezwykle wzruszony, ze łzami w oczach, dziękował nam za przedstawienie sztuki Wyspiańskiego. W te lata dla Moskwy to było prawdziwe wydarzenie.

Przyznam, że „Wesele” starałem się utrzymać w repertuarze jak najdłużej i to mi się udawało, aż do roku 1981, gdy po dramatycznym, powiedziałbym, wieczorze, kiedy to w znak sympatii do ruchu „Solidarność” złożyliśmy kwiaty pod lwowskim pomnikiem Mickiewicza. Na ten krok ostro zareagowały wówczas władze partyjne Lwowa i zdawałoby się, że teatr już przestaje istnieć... ale minęło.

 Chociaż, proszę sobie wyobrazić, że do „Wesela” wróciłem i to w Roku Wyspiańskiego tzn. w 2007, kiedy to zrozumiałem, że mam znowu zespół, z którym potrafię zagrać tę sztukę.

W tym roku obchodziłem swój jubileusz, na który też wybrałem „Wesele”. W sztuce tej grałem już kiedyś rolę Poety, później Gospodarza, zaś na jubileusz zagrałem Chochoła.

- Jak często gościcie w stolicy?

- Muszę powiedzieć, że tutaj na tej scenie kameralnej teatru im. Iwana Franki, na której dzisiaj zagramy sztukę Tadeusza Różewicza „Stara kobieta wysiaduje” gdzieś 10 lat temu w ramach Festiwalu Kultury Polskiej zagraliśmy jego „Kartotekę”. Teraz w związku z jubileuszem tego wybitnego dramatopisarza znów wracam do „Kartoteki”, jak też do „Starej kobiety...” w formie pełnego spektaklu, gdyż we Lwowie wystawiałem tę sztukę jeszcze w 1979 roku.

Dzisiaj prezentowany będzie monogram, w którym występuje tylko główna bohaterka rozmawiając z wyimaginowanymi postaciami, natomiast we Lwowie wrócę do pełnego spektaklu. Wierzę, że w przyszłym roku, roku dziewięćdziesięciolecia Tadeusza Różewicza będziemy grali na przemian te dwie wielkie pozycje.

- Słyszałem, że wybieracie się znów do Polski?

- Tak, po powrocie z Kijowa teatr wyjeżdża do Zamościa do Akademii im. Jana Zamoyskiego. Z Liceum Zamoyskim, w którym wystąpimy już po raz czwarty, łączą nas przesympatyczne stosunki.

Tym razem wieziemy tam, pamiętając o Roku Szopenowskim, dwie jednoaktówki Mariana Hemara poświęcone Fryderykowi. Natomiast w listopadzie wyjeżdżamy na gościnne występy do Wilna, dlatego, że są tam nasi koledzy, z którymi utrzymujemy bardzo bliskie kontakty, nie zważając na to, że granice nieco przytępiły swobodę przemieszczania.

A zatem zawitamy do Polskiego Teatru w Wilnie na ich pięćdziesięciolecie, gdzie zagramy dwie jednoaktówki Sławomira Mrożka. Czyli, jak pan widzi, w naszym repertuarze, w którym jeszcze od czasów Hausvatera okazywaliśmy szczególną uwagę i szacunek pozycjom klasycznym również współczesna dramaturgia polska zajmuje godne miejsce.

- Bardziej na Wschód od Wilna i Lwowa powstał niedawno teatr polski na Ziemi Żytomierskiej, którą w skali Ukrainy Polacy zamieszkują najliczniej. Czy słyszał Pan o tym teatrze?

- Słyszałem i widziałem ich jedno przedstawienie o którym mam, powiedziałbym, dość mieszane uczucia. Rozmawiałem bardzo uczciwie z jego kierownictwem p. Jolantą i p. Mikołajem i pozostaję przy myśli, że teatr można i trzeba robić na zasadzie, kiedy aktor absolutnie ma pełną świadomość tego, co mówi na scenie. Natomiast ich język w wielu wypadkach jest językiem sztucznym, wyuczonym. Niemal wszyscy aktorzy mechanicznie powtarzają lepiej lub gorzej wyuczone słowa po polsku, nie zdając sobie, niestety czasem sprawy w czym rzecz. Mówiłem im, że jest przecież tyle pięknych tłumaczeń literatury polskiej na język ukraiński (w tym i Słowackiego) i uczciwiej by było propagować literaturę polską, ale w języku, w którym się człowiek swobodnie porusza. Nie można prowadzić teatru dramatycznego nie władając doskonale językiem. No, ale może w przyszłości to się zmieni. Nie wiem jak oni sobie teraz radzą, jakie mają ambicje, jakie plany; może coś się zmieniło. Doskonale rozumiem, że nie łatwo jest na Żytomierszczyźnie uzyskać narybek dobrze mówiący po polsku.

- Ale przecież Polaków jest tam naprawdę dużo...

- Tak, ale zaszłości są takie, że dużo jeszcze wody upłynie, zanim język polski stanie się dla nich językiem komunikacji.

- Gwoli prawdy u Pana w trupie też nie wszyscy byli rdzennymi Polakami.

- Tak, na przykład, mój wieloletni partner, współtwórca naszego teatru Walery Bortniakow był rdzennym Rosjaninem, ale opanował język do takiego stopnia, że trudno byłoby go zróżnicować z Polakiem mieszkającym w Kraju. W naszym teatrze mamy Ukraińców i Rosjan, ale są to absolwenci, na przykład uniwersyteckiej polonistyki, władający idealnie językiem polskim. Dbałość o czystość językową przyświeca nam od zarania dziejów i ja do tego przywiązuję szczególną uwagę, oczywiście - na tyle na ile mogę.

Gros aktorów stanowią jednak Polacy, natomiast muszę powiedzieć, iż od samego początku taką międzynarodową jest nasza publiczność. Ten teatr od chwili powstania skupiał jakby wokół siebie nie tylko Polaków, ale i Ukraińców, Rosjan i Żydów, których interesował inny repertuar, inny sposób grania, inna atmosfera w teatrze i to jest bardzo istotne.

- Z kim się łatwiej Panu pracuje z pierwszym, drugim, trzecim, a nawet już czwartym pokoleniem aktorów? Czy odczuwa Pan w ogóle jakieś istotne różnice?

- Ważne jest to, że to nie są jednodniowi uczestnicy i kontakt współpracy wypracowuje się nie dzień, nie dwa, nie trzy. Są sprawy, do których aktorzy dorastają nieraz rok, czy ponad rok, kiedy to można im zaproponować pewną rolę. Ja jestem cierpliwy i czekam.

- Ale bardziej, że tak powiem chłonni, bardziej plastyczni, zafascynowani to...

- To przedstawiciele średniego pokolenia, jako że mieli oni łatwiejszy dostęp do publikacji, do środków przekazu. Starsze wojenne, czy powojenne pokolenie było, że tak powiem - bardziej hermetyczne.

- A jakie główne wady mają młodzi?

- Nie mają czasu! Ja ich bardzo kocham i szanuję za to, że są dla teatru chętni, ale widzę, że sytuacja ekonomiczna zmusza ich do chwytania się za różne rzeczy, no chociażby udziału w obsłudze turystycznej. Stąd często wyjeżdżają na jakiś okres, pilotują grupy… muszą przecież z czegoś żyć.

- Nie ma Pan możliwości wynagradzania aktorów, teatr jest amatorski?

- Tak, absolutnie amatorski, mam dwa etaty, które utrzymuję raczej dla celów administracyjnych i to są kwoty symboliczne, rzędu czterystu hrywień.

- A zatem wszystko trzyma się na patriotycznym entuzjazmie?

- Tak na polskim sercu i zamiłowaniu do Melpomeny i Talii.

Dziękuję i niech wiecznie sprzyja Wam pomyślny los

Rozmawiał: Stanisław PANTELUK

P.S.

Przeglądając kronikę teatru z grodu Lwa, skrzętnie prowadzoną przez jego seniora Jana Tyssona trafiłem na jego wzruszające wiersze, skąd zresztą wyłuskałem tytuł artykułu. A oto jak Pan Jan pisał o teatrze czterdzieści lat temu:

Któżby pomyślał przed dziesięciu laty,
Że doczekamy takiej dziwnej daty,
Iż garstka ludzi, których piję zdrowie -
Będzie polskim teatrem we Lwowie!

Передплатити „Dziennik Kijowski” можна протягом року в усіх відділеннях зв’язку України