Jak pisałem w majowym numerze DK zgodnie z decyzją Sądu Szewczenkowskiej Dzielnicy Kijowa z dnia 4 maja 2017 roku do dowodu tożsamości kijowskiego Polaka Borysa Kulczyckiego miał być przez Rejonową Kijowską Służbę Migracyjną wniesiony wpis „Національність - Поляк”. I oto wreszcie dopiero 27 lipca taki wpis został wniesiony.
Dla Pana Borysa był to akt szczególny. I nie tylko dlatego, że prawie rok minął od tej pory kiedy Pan Borys zwrócił się z tym zamiarem do kijowskich służb migracyjnych i sądowych biorąc przykład Ukraińca Serhija Omelczenki, któremu też udało się w sądzie, po odmowie państwowej służby migracyjnej w Kijowie, wywalczyć wpis o swojej narodowości: „Національність - Українець”.
Nie tylko też dlatego, ponieważ droga do konstatacji swojej polskości zaczęła u Pana Borysa jeszcze niemal 60 lat temu (!) od razu po XX zjeździe KPZR na którym Chruszczow wygłosił słynny referat o terrorze stalinowskim ofiarą którego w latach trzydziestych podczas znanej gehenny Polaków był i Jan Kulczycki, ojciec Pana Borysa. Właśnie wtedy Pan Borys, który dotąd w imię przystosowania się do sowieckiej rzeczywistości, w imię kariery etc. zrezygnował z sygnalizowania narodowości polskiej.
Na zdjęciu widzimy, w jakiej formie dokonano tego wpisu. Moim zdaniem - nie jak do głównego dokumentu obywatela kraju, lecz niczym do jakiejś księgi rejestrowej. Nie mówiąc już o dotrzymaniu się pewnych reguł gramatycznych, chodzi o cudzysłów w odpowiednim miejscu. Powinien on być umiejscowiony tak jak w decyzji sądu: „Національність - Поляк”. Zapewne wpisujący nie bardzo wiedział i zastanawiał się o co właściwie chodziło właścicielowi tego dowodu. Jednak można to raczej wybaczyć - nie przyzwyczaili się jeszcze nasi do tego rodzaju wpisów.
Ale powrócimy do Kulczyckiego, powiedziałbym do fenomenu Kulczyckiego. Chyba nie tylko on, lecz tysiące kulczyckich-kowalskich zmuszeni byli w dobie radzieckiej iść tym samym torem, żeby nie okazać się na marginesie życia - zdradzać swoje pochodzenie, narodowość, kulturę, nazwiska, imiona. Czyż nie tym (w dużej mierze) można objaśnić katastroficznie niskie dane o liczbie osób narodowości polskiej podczas spisów ludności, opublikowane w źródłach otwartych od 1926 r.
Liczba Polaków na obszarze USRR i Ukrainy od 1926 r. na podstawie spisów ludności, tys.
1926 - 476,4
1939 - 357,7
1959 - 363,3
1970 - 295,1
1979 - 258,3
1989 - 219,2
2001 - 144,1
Gdyby spis ludności odbył się teraz - o jednego Polaka, (Pana Borysa), na pewno już byłoby więcej. Ale jak nawrócić pozostałych synów i córek „marnotrawnych”? - nawołuję w myśl przypowieści o synu marnotrawnym przedstawionej w Ewangelii?
To zadanie dla naszych społeczników polskich na Ukrainie, dla naszych ciał organizacyjnych, naszej Partii Polaków Ukrainy. Niewątpliwie chodzi tu, przede wszystkim, dokąd zamierzamy te osoby nawrócić. Czy budujemy już odpowiednią infrastrukturę narodową: ekonomiczną, kulturalną, oświatową, prawną? Oczywiście nie ma mowy o tworzeniu jakiegoś getta mniejszości etnicznej. Przeciwnie, wspólne dobrosąsiedzkie życie z innymi, przede wszystkim z większością etniczną – z Ukraińcami jest nieuniknione i pożądane. Nie chodzi też o obowiązkowe wpisy o narodowości do dowodów, chodzi o artykulację przez osoby polskiego pochodzenia swojej narodowości w każdej okoliczności życia społecznego.
W sumie każdy proces, w tym społeczny, taki jak życie narodowe ma swój wymiar krytyczny, poniżej którego zanika nieodwracalnie. Takim wymiarem jest dla nas, wspólnoty kresowej nasza liczba statystyczna. Stąd też uważam, że ważnym priorytetem odrodzeniowego ruchu polskiego na Ukrainie powinno być dążenie do zwiększenia naszego potencjału liczbowego jak i oczywiście jakościowego. Żadne procesy migracyjne, asymilacyjne, czy inne nie powinny stać na przeszkodzie realizacji tych naszych celów samodzielnych.
Nawiasem mówiąc źródłem do uzupełnienia zbiorowości polskiej na Ukrainie mogą stać się np. repatrianci polscy z byłych republik radzieckich Azji Środkowej, Kazachstanu, dokąd zostali z Ukrainy deportowani w latach trzydziestych. Teraz jakoby tamtejsze autorytarne nacjonalistyczne reżymy podstępnie wypędzają Europejczyków w dążeniu do monoetniczności (patrz materiał L. Wątróbskiego w DK Nr15/2017)…
Siedzimy z Panem Borysem w cichej kawiarence obok metra „Dorohożyczi”, nieopodal którego on mieszka. Mój vis-à-vis – rocznik 1929, powiedziałbym pełnokrwisty Polak, niebieskooki, średniego wzrostu z twarzą o ostrych męskich rysach i mocnej dość jeszcze budowie ciała (nie bez powodu - po czteroletniej służbie w marynarce wojennej). Jak na swój wiek wygląda młodo. Ma charakterystyczny uśmiech przypominający naszych Podolan-Polaków Kosteckiego, Koczurowskiego, Micińskiego. Od dawna mieszka w Kijowie, z zawodu nauczyciel, absolwent Kijowskiego Uniwersytetu im. T. Szewczenki, wieloletni dyrektor szkoły, emeryt ale jeszcze pracuje, wykłada literaturę. Pochodzi z Podola, z Wołoczyska, starodawnego miasta kresowego w obwodzie chmielnickim na lewym brzegu Zbruczu (do września 1939 roku najdalej na zachód wysuniętego punktu ZSRR). Dosadnie opowiada swoje historie o kwerendzie śladów represjonowanego ojca, kowala straconego w 1937 r. na podstawie wymyślonych przez „prydurków” z NKWD pomówień oskarżających go jako działacza Polskiej Organizacji Wojskowej. Kwerendzie która trwa już 60 lat.
Napisał i wydał jedną książkę, przygotowuje do wydania drugiej. Uczestniczy własnym kosztem (!) w tworzeniu ekspozycji poświęconej represjom stalinowskim w Wołczyńskim Muzeum Krajoznawczym. Pokazuje zdjęcia tych muzealnych plansz, jak też foto postawionego prze niego pomnika ojcowi obok memoriału w miejscu masowych grobów ofiar represji stalinowskich. Ale jego inicjatywa paszportowa wzrusza chyba najbardziej. Pytałem czy ma jakieś wyróżnienia, nagrody, jak np. odznakę „Zasłużony dla Kultury Polskiej” za to, co zrobił i robi dla sprawy polskiej na Ukrainie na progu swego 90-lecia. Nie ma. Cóż… tak nieraz się zdarza, szczególnie gdy nie należysz do systemowego koła przybliżonego do czołówki organizacyjnej. Nie zauważono. Szkoda! Ale Bóg zapłać!
Borys DRAGIN