Dziś: niedziela,
24 listopada 2024 roku.
Pismo społeczne, ekonomiczne i literackie
Archiwum 2018
Pamiętnik redaktora

Na parę lat przed wojną przybył do Kijowa z wizytą car Mikołaj. Z natury rzeczy wizytę tę ignorowaliśmy na łamach „Dziennika Kijowskiego” jak tylko było można.  Między innymi uroczystościami miało się odbyć w słynnej operze kijowskiej gala przedstawienie.

Zaproszenie do loży dziennikarskiej otrzymał również „Dziennik”.

„Wiesz co - rzekł do mnie red. Zieliński - wybierz się jednak na tą galówkę A nuż coś się stanie”.

No, i stało się. Loża dziennikarska znajdowała się na pierw­szym piętrze na wprost loży carskiej w tzw. benoir’rze. Z mego miejsca mogłem dokładnie obserwować szarego i bezbarwnego człowieka, raczej typowego oficera piechoty rosyjskiej w epoletach pułkownikowskich, tym tylko różniących się od innych, że miały na sobie „wenzle” ojca Mikołaja, Aleksandra III. Car siedział w otoczeniu trzech miłych i dystyngowanych panienek. Caryca i czwarta z córek były nieobecne.

Wystawiano operę Rimskiego-Korsakowa „Car Sałtan”. Po pierwszym akcie wyszedłem z loży, kierując się do foyer, kiedy raptem usłyszałem dwa dźwięki, do złudzenia podobne do wyla­tujących korków szampana. W pierwszej chwili nie zwróciłem na to żadnej uwagi, ale oto raptem z jednej z lóż wypadła jakaś otyła babina i jęła krzyczeć przeraźliwym głosem: скажите мне, что это не его! (powiedzcie mi, że to nie jego) – mając widocznie na myśli cara.

Niezwłocznie wróciłem do loży, skąd ujrzałem widok następujący: loża carska była pusta. W jednym z foteli pierwszego rzędu parteru zwisała bezwładnie olbrzymia postać pierwszego ministra Piotra Arkadjewicza Stołypina...

***

Przytoczony powyżej tekst pochodzi z pamiętnika jednego z pierwszych redaktorów „Dziennika Kijowskiego” - gazety wydawanej w pierwszych latach ubiegłego stulecia – Wacława T. Dobrzyńskiego. Jego wnuk, mieszkający obecnie w Anglii, zawitał niedawno do naszej redakcji i udostępnił nam ten niezwykły opis ówczesnych wydarzeń i atmosfery, w której prosperowało wówczas to pismo. Wierząc, że zaciekawi to również naszych Czytelników rozpoczynamy druk fragmentów tego niecodziennego źródła.

(Pisownia oryginału)

Z DZIEJÓW DZIENNIKA KRESOWEGO

"Dziennik Kijowski" powstał na przełomie lat 1905 - 1906, jako jeden z wyników wydartych w owym czasie od Rządów car­skich koncesji. Powstał on, jako wyzwanie przeciw wszelkiego rodzaju prześladowaniom konfiskatom i rusyfikacji, jako stwierdzenie naszej histo­rycznej roli na ziemiach b. województw Kijowskiego, Wołyńs­kiego, Bracławskiego i Podolskiego.

Większość uzyskanych podczas tzw. pierwszej rewolucji rosyjskiej ustępstw została w późniejszych latach cofnięta, "Dziennik Kijowski" jednak przetrwał poprzez najrozmaitsze koleje losu i zakończył swój żywot dopiero w zalewie bolsze­wickim. Gdy się obecnie patrzy wstecz na ten okres, obejmujący lata I906 - 1918, cały nasz ówczesny wysiłek na kresach może się wydać płonnym i niepotrzebnym. W owych wszakże czasach wierzyliśmy, że w imię przeszłości pracujemy dla przyszłości i, że jesteśmy jednym z ogniw, które powiążą świetność i upadek dawnej Rzeczypospolitej z jej przyszłym odrodzeniem.

A żyliśmy wówczas w atmosferze przesiąkniętej wielkimi oczekiwaniami. W najkrótszej syntezie ujęta ówczesna myśl polityczna polska kołowała dokoła rozdroża, z którego jeden szlak miał prowadzić przede wszystkim ku zjednoczeniu ziem polskich, przy prawdopodobnym opóźnieniu odzyskania niepod­ległości - drugi zaś - do uzyskania niepodległości bodajże na tych ziem skrawku. Konflikt pomiędzy tymi dwoma aspektami polskiej racji stanu, reprezentowanej z jednej strony przez Narodową Demokrację, drugiej - przez tzw. stronnictwa postępowe, przebił się z całą siłą poprzez dymne zasłony akcesorjów partyjnych z chwilą wybuchu pierwszej wojny światowej.

Okoliczności, które wytwarzały wówczas wzmiankowaną atmosferę wielkich oczekiwań i nadziei, dały by się streścić jak następuje: głębokie szczerby, poczynione w reżymie carskim przez wojnę z Japonją i rewolucję r. 1905; wzrasta­jący rozkład Imperjum Habsburgów; zażegnanie wiekowego konfliktu anglo-francuskiego, oraz wzrastająca w Londynie nie­ufność do zakusów morskich Wilhelma II.

Polska myśl polityczna budziła się na Ukrainie przede wszystkim w oparciu o dziedzictwo, przekazane nam przez pokolenia przodków, więc o własność ziemską, powiedzmy sobie otwarcie - o tzw. obszarnictwo. Biedni ci obszarnicy, na których tyle już psów powywieszano, i jesz­cze wciąż, z nałogu już chyba, się wiesza winni bodaj tylko tego, że się obszarnikami urodzili!

Prawdą jest, że ten czy ów z magnatów kresowych potrafił z namaszczeniem wymawiać: Najjaśniejszy Pan, rozumiejąc przez to Mikołaja II, i że szczytem ambicji poniektórego z nich było uzyskanie od dworu petersburskiego szambelanji, łowczeństwa czy koniuszostwa. Prawdą jest jednak również, że było by rzeczą wręcz niemożliwą znalezienie w dobrach polskich na Ukrainie bodaj jednego pracownika, od generalnych plenipotentów poczynając i na pod-ekonomach kończąc, którzy nie byli by Polakami. Prawdą jest, że obszarnicy polscy na Ukrainie (a pewno i nie tylko tam) ciążyli ku "zagranicy", - ale również jest prawdą, że francuszczyzna czy angielszczyzna tych z pośród nich, z którymi los mnie zetknął, zalatywała tak niezbitym akcentem "cudzoziemskim", który żadną z miarek nie można było uznać za inny, jak tylko polski. Rezydencje i dwory ukrainne polskiej arystokracji, tzw. półtorej szlachty i po prostu szlachty często mieściły w sobie wspaniałe bibljoteki polskie i dzieła polskiej sztuki.

W oparciu o własność ziemską rozrastały się i kwitły po miastach ukrainnych, a zwłaszcza w Kijowie, potężne kor­poracje prawników, agronomów, inżynierów, lekarzy itp.

W czasie, który mam na myśli nastąpiło gwałtowne, po le­targu po-powstaniowym, przebudzenie się polskości na Ukrainie. Przeobrażenia w sensie nawrotu do historji i tradycji były liczne i wymowne. Przypominam sobie, na przykład Adama hr. Rzewuskiego (ożenionego ze słynną śpiewaczki koloraturową Olimpią Baronat), który był uważany za straconego dla sprawy polskiej rusofila. Nagle przylgnął on do Redakcji "Dziennika Kijowskiego" i, robiąc świetny użytek z odziedzi­czonej żyłki pisarskiej, począł pisać dlań nowele i szkice, z których jeden, pod tytułem "Jego Królewska Mość Burak" był naprawdę doskonały.

Przebudzona na kresach bujna i zamożna polskość zaczę­ła przyciągać ku sobie polskość z "Królestwa". W Kijowie zainstalowywały się takie firmy i instytucje, jak Warszaws­kie T-wo Asekuracyjne, Ćmielów, Żyrardów, Noblesse, Fruziń­ski, Niecielski i Jagodziński i wiele innych. Najlepsze zakłady krawieckie i restauracyjne były w rękach polskich. Prawie że jednocześnie z "Dziennikiem" powstały w Kijowie: Klub "Ogniwo", Koło Kobiet-Polek, Polskie T-wo Gimnastyczne, Teatr Polski, Koło Literatów i Dziennikarzy i inne.

"Dziennik Kijowski" był dziełem "endecji", a założycie­lem jego był znowuż jeden z „obszarników”, Włodzimierz hr. Grocholski.

Wacław T. DOBRZYŃSKI

Передплатити „Dziennik Kijowski” можна протягом року в усіх відділеннях зв’язку України