- Witam Panią serdecznie, cieszę się, że znalazła Pani czas, by porozmawiać o Irenie Sendlerowej i jej niezwykłych działaniach w czasie II wojny światowej.
- Z przyjemnością odpowiem na Pani pytania.
- Dziś Pani Sendlerowa jest znana i podziwiana, wielokrotnie była nagradzana w różnych krajach, ale przecież nie zawsze tak było.
- Nie mogę powiedzieć, że była nieznana, ale o jej działalności w czasie wojny rzeczywiście wiedziało niewielu. Znana i podziwiana stała się po wystawieniu 1999 roku najpierw w USA a potem w Europie sztuki „Życie w słoiku”.
- Napisały ją czternastoletnie uczennice ze stanu Kansas.
- Tak, w 2001 roku miałam okazję poznać te sympatyczne dziewczęta.
- Pochodzi Pani z rodziny o tradycjach społecznikowskich. Pani dziadek Stanisław Krzyżanowski był lekarzem-społecznikiem. W Otwocku otworzył sanatorium dla chorych na gruźlicę, propagował zdrowy tryb życia, bezinteresownie pomagał chorym i potrzebującym, mówiono, że żadnego pacjenta nie pozostawił bez pomocy.
- To prawda. Z poświęceniem, bezpłatnie leczył biedotę polską i żydowską. Szczególnie aktywnie pracował w czasie epidemii tyfusu. Wtedy zaraził się tą chorobą od pacjentów i zmarł.
- Wyznawał zasadę, że „każdemu tonącemu trzeba podać rękę, nawet jeśli nie umie się pływać”.
- Mama postępowała podobnie. Zawsze powtarzała, że trzeba żyć po ludzku; kolor skóry, narodowość czy wyznanie się nie liczą. Liczy się tylko człowiek.
- W czasie wojny bardzo pomagała Żydom, czy wcześniej miała kontakty z tym środowiskiem?
- Oczywiście, przecież pacjentami doktora Krzyżanowskiego przede wszystkim była biedota żydowska. Ona wyrosła wśród tych ludzi, bawiła się z żydowskimi dziećmi w związku z tym nie były jej obce ani obyczaje, ani nędza panująca w żydowskich domach.
- Przed wojną nie wszyscy Żydzi mówili po polsku. Czy Pani Mama znała jidysz?
- Znała, ale słabo.
- Po maturze wyjechała do Warszawy i rozpoczęła studia. Na jakim wydziale studiowała?
- Studiowała prawo na Uniwersytecie Warszawskim, ale po dwóch latach przeniosła się na Wydział Humanistyczny, skończyła polonistykę, pracę magisterską napisała pod kierunkiem Wacława Borowego na temat twórczości wielkiej społeczniczki doby pozytywizmu – Elizy Orzeszkowej, ale obroniła ją dopiero po wojnie.
- Przed wojną Pani Irena pracowała w Sekcji Pomocy Matce i Dziecku przy Obywatelskim Komitecie Pomocy Społecznej. Czym się wtedy zajmowała?
- Pomagała osobom eksmitowanym z mieszkań, matkom nieślubnych dzieci, osobom chorym , niezaradnym. Potem pracowała w Wydziale Opieki Społecznej Zarządu Miasta Warszawy.
- Czy po wybuchu wojny kontynuowała tę działalność?
- Tak, zaangażowała się też w działalność konspiracyjną, pomagała wielu ludziom, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji, rodzinom uwięzionych i rozstrzelanych, dostarczała odzież, lekarstwa żywność osobom ukrywającym się…
- Pomagała tylko Polakom?
- Nie, wspierała wszystkich potrzebujących. Kiedy Niemcy w listopadzie 1939 roku wydali zarządzenie o zakazie udzielania pomocy Żydom, zaczęła wspierać także mieszkańców warszawskiego getta.
- Chodząc do getta, narażała się przecież na duże niebezpieczeństwo?
- Mama znalazła sposób na ominięcie tych niemieckich zarządzeń. Działała pod pseudonimem. Nazywano ją siostrą „Jolantą”. Dzięki pomocy dyrektora Miejskich Zakładów Sanitarnych Juliana Majewskiego załatwiła dla siebie i koleżanek legalne przepustki do getta.
- Jaki był cel tych „wizyt”?
- Oficjalnie wchodziły one pod pretekstem kontroli sanitarnych i dezynfekcji, a nieoficjalnie dostarczały odzież, pieniądze, żywność, lekarstwa i szczepionki przeciw zbierającemu obfite żniwo tyfusowi plamistemu.
- W getcie Pani Irena nosiła Gwiazdę Dawida? Dlaczego, przecież nie była Żydówką?
- W ten sposób manifestowała swą solidarność z ludnością żydowską.
- Wcześniej, do 1942 roku wspomagała głównie osoby dorosłe, dlaczego nagle postanowiła ratować przede wszystkim dzieci?
- Pewnego dnia była świadkiem wywozu dzieci z Domu Sierot doktora Korczaka do Treblinki. Pasywna postawa mieszkańców getta zrobiła na niej wstrząsające wrażenie. Po tym zdarzeniu przysięgła sobie, że odtąd będzie pomagać inaczej.
- Inaczej, to znaczy jak?
- Rozpoczęła współpracę z Julianem Grobelnym – „Trojanem” – prezesem Rady Pomocy Żydom „Żegota” - prowadziła Referat Dziecięcy. Dzięki talentom organizatorskim, sprytowi, wielkiemu zaangażowaniu współpracowniczek-łączniczek i dziesiątek ludzi dobrej woli udało się wyprowadzić z getta około 2500 dzieci. Warto dodać, że w ratowaniu jednego dziecka żydowskiego zwykle brało udział około 10 osób!
- Jakimi drogami wyprowadzano dzieci?
- Krótko mówiąc różnymi. Najmniejsze usypiano luminalem i wynoszono w pudełkach, drewnianych skrzynkach, nawet workach i wywożono w karetce sanitarnej, starsze także usypiano i dobrze schowane wywożono pierwszym tramwajem wyjeżdżającym z getta, który prowadził stale ten sam współpracujący z nimi kierowca. Kilkulatków wyprowadzano przez sady na Lesznie lub przez kościół, który miał dwa wyjścia. Bardzo często przeprowadzano ich też kanałami i piwnicami domów znajdujących się blisko getta. Najstarsze wychodziły z tzw. brygadami pracy.
- Gdzie umieszczano ratowane dzieci?
- W wielu różnych miejscach. W jednym domu przechodziły kilkudniową kwarantannę, w innym okres aklimatyzacji do nowych warunków. W jeszcze innych przygotowywano im nowe dokumenty, jeśli zaszła potrzeba leczono i już z nową tożsamością umieszczano w „bezpiecznych” miejscach.
- W „bezpiecznych”, to znaczy, gdzie?
- U osób prywatnych, w zakładach opiekuńczych miejskich i prowadzonych przez siostry zakonne, klasztorach, rodzinach zastępczych,… Tam adaptowano je do życia w nowym środowisku, uczono języka polskiego, nierzadko modlitwy, nowej tożsamości. Najbezpieczniej było w klasztorach.
- Kto brał udział w tych akcjach?
- Wiele osób, które ryzykując własnym życiem i życiem bliskich odważyły się pomagać skazanym na zagładę żydowskim dzieciom.
- Irena miała legalne papiery, a mimo to w 1943 roku została aresztowana przez gestapo. Jak do tego doszło?
- Trudno powiedzieć, na pewno od dawna była obserwowana. Faktem jest, że w kilkanaście dni po przejęciu u Referat Dziecięcego do drzwi jej mieszkania zapukali gestapowcy.
- Z pewnością był to dla niej szok?
- Nie, spodziewała się tego, w tym czasie nikt nie był bezpieczny. Takie „naloty” zdarzały się często.
- Czy bała się wtedy?
- Tak, ale nie o siebie, bała się, by spis wyprowadzonych z getta dzieci nie wpadł w ręce hitlerowców.
- Dlaczego był tak cenny?
- Z wielu powodów. Na tych papierosowych bibułkach, drobnym pismem zapisywano stare i nowe imiona, nazwiska i adresy ratowanych dzieci. Gdyby wpadły w ręce gestapowców ich los byłby przesadzony. Poza tym tylko Mama znała dane uratowanych, gdyby zginęła, po wojnie dzieci nie mogłyby wrócić do swych rodzin, do społeczności żydowskiej. Nigdy nie poznałyby swojej prawdziwej tożsamości.
- Czy udało się ukryć ten spis przed Niemcami?
- Na szczęście tak. Gdy gestapowcy zapukali do mieszkania, znajdowała się tam także Janina Grabowska. Nim wyważono drzwi, Mama zdążyła rzucić przyjaciółce rulon z nazwiskami, który ona wsunęła pod pachę. Niemcy przewrócili dom „ do góry nogami”. Zrywali podłogi, rozbili piec, rozerwali materace, oderwali futryny… Niczego nie znaleźli.
- A jednak po tej rewizji hitlerowcy aresztowali Irenę Sendlerową, zawieźli na Pawiak, gdzie była przesłuchiwana i torturowana.
- Przesłuchiwano ją codziennie. Często torturami starano się wymusić zeznania. Bezskutecznie. Po kilku tygodniach skazano ją na śmierć i zawieziono do siedziby gestapo na alejach Szucha, gdzie miała zostać rozstrzelana.
- Jednak Ios zdecydował inaczej, nie została rozstrzelana. Jak udało się ją uratować? Kto tego dokonał?
- To nie los, a łańcuszek ludzi dobrej woli. Władze „Żegoty” podjęły decyzję o wydostaniu Sendlerowej z rąk gestapo. To zadanie powierzono Marii Palester i jej córce Małgorzacie, które wręczyły Niemcom olbrzymią łapówkę. Mamę przewieziono z Pawiaka na aleje Szucha, tam przekupiony oficer wyprowadził ja pod pretekstem przeprowadzenia kolejnych przesłuchań. Wypychając na zewnątrz, krzyknął: „Uciekaj polska świnio, wykupili cię!” Zanim odeszła kilka razy uderzył ją w twarz. Była wolna, ale musiała jakoś dotrzeć do domu. Pomogli dobrzy ludzie, którzy dali jej odzież i pieniądze na tramwaj.
- Czy po ocaleniu zakończyła działalność konspiracyjną?
- Nie, choć musiała być bardzo ostrożna, ponieważ szybko dowiedziano się, że „ rozstrzelana” Irena Sendler żyje. Oficer, który wziął łapówkę, został wysłany na front wschodni. Niemcy szukali jej wszędzie. Ukrywała się. Często zmieniała miejsce pobytu. Co prawda Trojan dał jej bardzo dobre dokumenty na nazwisko Klara Dąbrowska, ale intensywnie poszukiwana przez gestapo nigdzie nie mogła czuć się bezpiecznie.
- A co stało się ze spisem uratowanych dzieci?
- Po uwolnieniu, wiedząc, że jest poszukiwana, postanowiła dobrze schować te karteczki. Po naradach z przyjaciółką - Jadwigą Piotrowską, uznały, że najlepszą kryjówką dla tej niezwykłej kartoteki będzie butelka po mleku zamykana na kapsel. Ukryły w niej dane 2500 uratowanych – wyciągniętych z getta dzieci, a następnie zakopały pod jabłonką, która rosła niedaleko domu Jadwigi.
- Jaki był los tych karteczek i osób tam wpisanych po wojnie?
- W 1945 roku spis został przekazany Adolfowi Bormanowi – przewodniczącemu Żydowskiego Komitetu Narodowego. Na jego podstawie szukano dzieci na terenie całej Polski. Niektóre z nich wróciły do swoich rodzin, inne pozostały z polskimi „rodzicami”, wielu wyjechało za granicę.
- Wróćmy jednak na chwilę do czasów wojny. W 1944 roku wybuchło powstanie warszawskie, czy Pani Irena brała w nim udział?
- Tak, pracowała jako pielęgniarka, ratowała małych i dużych powstańców. Znowu groziło jej aresztowanie. Tylko dzięki przekupionemu żandarmowi uniknęła obozu w Pruszkowie. Potem z grupą znajomych przedarła się na Okęcie i tam otworzyła punkt szpitalny…
- Z tego wynika, że Irena Sendlerowa nie umiała żyć spokojnie.
- Rzeczywiście. Do ostatnich dni była bardzo aktywna.
- Za swą działalność w czasie wojny otrzymała wiele odznaczeń, orderów i medali.
- Tak, w 1965 otrzymała Medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, potem w latach 1963-2003 przyznano Jej wiele polskich odznaczeń państwowych. Napisano o niej książki, w Izraelu i w Polsce, wydano znaczki pocztowe z Jej podobizną, Jej imię nosi też wyhodowany w Holandii tulipan …
- Tych odznaczeń i wyróżnień było bardzo dużo, które z nich ceniła najwyżej?
- List od papieża Jana Pawła II z gratulacjami z okazji przyznania Nagrody imienia Jana Karskiego „ Za Odwagę i Serce” oraz przyznany Jej przez dzieci Order Uśmiechu.
- Czy po wojnie Pani Irena interesowała się losami tych, których uratowała?
- Tak, choć nie ze wszystkimi miała kontakt. Cieszyła się z ich sukcesów, przeżywała porażki. Prawdę mówiąc wielu uratowanych nie wiedziało, że siostra Jolanta to Irena Sendlerowa.
- Pogrzeb Pani Ireny był nie tylko uroczystością rodzinną?
- Zmarła 12 czerwca 2008 roku w Warszawie w wieku 98 lat. Została pochowana w grobie rodzinnym na Starych Powązkach w Warszawie na katolickim cmentarzu, na którym przejmująco zabrzmiał kadisz w wykonaniu rabina. Obok rodziny, znajomych, członków różnych organizacji, wzięły w nim udział także uratowane przez nią „dzieci” - wtedy starsze już osoby. Jeden z uratowanych – prof. Michał Głowiński powiedział: „Ratowała nas, ludzi skazanych na śmierć w komorze gazowej. Będzie żyć wiecznie za sprawą potomstwa tych, którym pomogła”.
- Pani Janino, zdaniem wielu Irena Sendlerowa była ciepłą, skromną, bardzo odważną osobą, która nigdy nie zabiegała o popularność. Stała się sławna dzięki amerykańskim uczennicom, które napisały o niej sztukę. Czy to nie paradoks? Osoba, która w czasie wojny ratowała dzieci, po 60 latach stała się sławna i doceniona właśnie dzięki dzieciom, które w prosty sposób opowiedziały o jej dokonaniach.
- Tak, to paradoks, ale takie paradoksy się zdarzają. Wielu uważa, że była bohaterką, ale ona tego słowa nie lubiła. Zawsze powtarzała, że przez całe życie robiła tylko to, co każdy przyzwoity człowiek zrobić powinien.
- Bardzo dziękuję Pani za rozmowę.
Rozmowę przeprowadziła
Maria KSIĄŻEK-ZAMLEWSKA