Rzadko ma się do czynienia z książką tak do bólu szczerą, jak „Nocnik” A. Żuławskiego. Urodzony we Lwowie w 1940 roku stryjeczny wnuk autora słynnej trylogii zapoczątkowującej w polskiej literaturze rodzaj science fiction (Jerzego Żuławskiego: „Na Srebrnym Globie”, „Zwycięzca”, „Stara Ziemia”), a sam przyszły pisarz i reżyser filmowy spędził znaczną część życia w Paryżu, gdzie m.in. studiował na Sorbonie filozofię. Choć napisał ponad 20 książek, to świat zna go przede wszystkim jako wybitnego filmowca (jest autorem „tylko” 12 filmów, ale któż dziś czyta książki?).
„Nocnik”, czyli dziennik pisany nocami (prześmiewczy tytuł pomysłu A.Ż.), jest intrygującym i często bulwersującym ciągiem refleksyjnych zapisków z własnego życia i cytatów z czytanej akurat literatury. Opasłe tomisko (640 stron) było „napełniane” przez zaledwie rok życia autora (27 XI 2007 – 27 XI 2008), ale odnosi się do bardzo rozciągniętego czasu. Rozmyślnie użyłem słowa „napełniane”, bo ów „dziennik pisany nocami” to także metaforyczny nocnik wyznaczony do funkcji jakby zgodnej z pierwszym skojarzeniem – posłużył do wrzucenia weń wszystkiego co ludzkie, czyli opisania bez owijania w bawełnę najintymniejszych nawet przeżyć pisarza.
Tak, więc wyrafinowane intelektualnie przemyślenia o sztuce, literaturze, polityce …, krzyżują się z sarkastycznym traktowaniem banałów życiowych oraz wybuchami złości na ludzką głupotę i wredność, często artykułowanymi bardzo „po męsku”. Pierwsze zetknięcie z wulgarnym słownictwem może szokować, ale powtarzające się niemal na każdej stronie kontrastujące ze sobą klimaty tekstu uznaje się za właściwe dla niezakłamanej projekcji pełnej prawdy o życiu. Tym bardziej, że autor „Nocnika” przytłacza swą gigantyczną erudycją niemiłe – być może - doznania estetyczne czytelnika w zderzeniu z owymi drastyczniejszymi fragmentami książki.
Dlaczego postanowiłem napisać o „Nocniku”, choć przecież nie jestem recenzentem literatury ? Otóż spotkałem w tej książce intrygującą krytykę traktowania historii jako faktów, za które odpowiedzialność rzadko kiedy jest indywidualna. Znalazłem coś, co mnie – podobnie jak Żuławskiego zachwyconego „Wojną i pokojem” L. Tołstoja – męczyło od wielu lat. Żuławski co rusz cytuje z owego wielkiego dzieła jego fragmenty, jakby chciał z czytelnikiem podzielić swój podziw dla literackiego geniuszu klasyka. Ale podziwianie kunsztu pisarskiego wcale nie oznacza zgody na kwestie natury historiozoficznej; oto przykład:
„…bardzo się mylił Tołstoj, wykazując sążniście (i nudno, bo fałszywie) w „Wojnie i pokoju”, jak to jednostka w historii, czyli w historii wojskowości na przykład, mało się liczy, jest faktycznie nieważna. Jak to Historia znajdzie sobie zawsze indywidua, by się nimi posłużyć, jak to tektoniczne siły, masy, ciśnienia tworzą dzieje, a ludzie (prochy marne) niesione są na ich (skłębionej) powierzchni, jak bańki piany na rwącym potoku itd. Brednia. Deistyczna brednia, choć hrabia Lew tak się od religii odżegnywał.
Jakie siły? Marks też truł o siłach; „Proletariat”, mawiał z równie doktrynalną tępotą. Druga światowa pokazuje, jak to paru facetów, Hitler, Goering, ich generałowie, Himmler i w dół drabiny et consortes, Eisenhower, Montgomery, Patton czy (z ruskiej mańki) Stalin, Malinowski, Rokossowski, Żukow, Koniew, Tołbuchin et consortes, rządziło życiem i śmiercią milionów. A te miliony były prochem marnym. Jakże często robili to dla siebie tylko, tylko dla siebie, bezwzględnie dla swego bezwzględnego ludzkiego siebie. Nie ucieleśniali tektoniki ani wiatru, ewentualnie wiatry z własnej dupy, nie byli wynikiem teorii, tylko ją tworzyli, wprowadzali w życie religie, czyli ideologie, żenili je z własnymi bezwzględnymi głupimi ambicjami i byli zbrodniarzami i ducha, i ciała. Rzeźnicy, kaci, mordercy, pomyleńcy. Dla plączącego się Tołstoja takim kimś jest Napoleon, ale już nie (słuszny) Kutuzow”.
Powyższy cytat jest maleńką dawką rozprawiania się A. Żuławskiego z masą mitów, jakimi karmiła się (i karmi!) naiwna ludzkość lubiąca smaczne recepty na życie lekkie, łatwe i przyjemne. Nie zostawia suchej nitki na politykach, menadżerach popkultury, cynicznych animatorach tandety filmowej, etc.
Do pisania „nocnego dziennika” przystąpił z postanowieniem, że będą to prywatne, nie przeznaczone do opublikowania zapiski, bo tylko wtedy mogą być one szczere. Wiedział, że taka szczerość nie byłaby strawna dla osób nie tolerujących tak niestandardowych poglądów jak jego (kosmopolitycznych i absolutnie przeciwnych małomieszczańskim obyczajom) oraz nie lubiących dotkliwie sarkastycznego humoru. Jednak opublikowano „Nocnik”, być może dla podrażnienia kołtunów z tak zwanej „warszawki”; zrobiło to Wydawnictwo Krytyki Politycznej – zespół odważnych młodych ludzi, którym zapewne obmierzła hipokryzja zwana poprawnością życia. Zmobilizował ich – jak sądzę - do puszczenia „Nocnika” w obieg m. in. taki oto jego fragment:
„Co poniektórzy awanturnicy biorą się za swe życie jak za pióro… i piszą nim swoją powieść. Jakby nie wiedzieli, że literatura nie jest życiem, że jest tylko z niego (bo z czego?), że powieść się pisze, chcesz czy nie chcesz, ale obok…. Że powieść, bardziej śmiała lub bardziej kategoryczna niż życie, może się dopchać do granic prowokacji i bezświadomości. Powieść szuka powieści w człowieku, człowiek mętnie się powieścią tłumaczy”.
Pisarze piszą z różnych powodów, rzadko kiedy takich, które wywołują ambitne dylematy. Kryminały, romansidła, podróżnicze opowieści czy inne, przysparzają czytelnikom prostej rozrywki, a ich autorom pieniędzy. Andrzej Żuławski kontynuuje w Polsce mądre pisarstwo Witkacego, Gombrowicza, Mrożka, Kosińskiego i Głowackiego. Jest to twórczość „niebezpieczna” – bo potrafi uwodzić, ale i obnażać uwiedzionych z ich skrzętnie skrywanych ułomności. Mądre, ambitne pisarstwo jest dla odważnych, mądrych, ambitnych ludzi - niby męczy, ale w ogólnym bilansie wysiłku umysłowego i czasu nań „straconego” wychodzi na korzyść właścicieli owych umysłów; ku oczywiście niezadowoleniu operatorów wszelakich urządzeń do telekomunikacji lekkiej, łatwej i szybko-przyjemnej.
adam.jerschina@onet.pl