Dziś: czwartek,
21 listopada 2024 roku.
Pismo społeczne, ekonomiczne i literackie
Archiwum 2021
„ …siądź pod mym liściem i poczytaj sobie…
„KIEŁBIE WE ŁBIE” (3)


…mieszkaliśmy na Proreznej, w wysokim domu tuż przy Kreszczatyku

Na końcu uliczki od strony ogródków, za pudłem nowego śmietnika, zastałem całą naszą paczkę. Chłopcy siedzieli w kucki i słuchali grubasa, na którego wołało się Bułka. Bułka opowiadał, że widział straż jadącą do wielkiego pożaru po drugiej stronie lotniska. Gadał, gadał, nie mogłem doczekać się końca. Kiedy Bułkę na chwilę zatkało, wyrzuciłem jednym tchem:

– Phi, w Kijowie to była dopiero straż! Każdy cyrkuł miał konie innej maści. Najszybsze konie miała ochotnicza straż. Mówię wam, jak ochotnicza gnała do pożaru, to ogień leciał spod kopyt, przechodniom fruwały kapelusze i dudniła ziemia. Taki wiatr robiła ochotnicza, tak prędko jechała! A za strażą biegli ludzie, wołali: „ D a w a j – d a w a j ! . . .” Na dobry pożar zbiegało się pół miasta.

Bułka strzyknął przez zęby. Celował w moje buciki, ale coś mu nie wyszło i opluł sobie brodę. Zacząłem się śmiać, bo to wstyd, żeby taki duży chłopiec nie potrafił komuś opluć butów.

Bułka rozzłościł się i do mnie:

– Gdzie to było? Gdzieś ty widział fruwanie kapeluszy i te śmigłe konie?

– Jak to gdzie? U nas, w Kijowie.

– Ty nie bądź taki ataman, bo się obudzisz z ręką w nocniku.

– Bułka srułka! Wszystko kłamstwo! Cały dzień patrzyłem na samoloty, za lotniskiem nic się nie dymiło. Ani ognia, ani straży!

– Zaraz zobaczysz dym. Czekaj, ty!

Szczerze mówiąc, nie było na co czekać. Wróciłem do domu z rozbitym nosem, nadgryzionym uchem i oberwanym kołnierzem. W drzwiach spotkałem się z mamą. Na odwrót i włażenie oknem było już za późno. Mama załamała ręce.

– Znowu? Z kim?

– Z nikim. Szedłem spokojnie uliczką, aż tu raptem zza śmietnika wyskoczył jakiś obcy, duży chłopiec i popchnął mnie obcasem w nos.

– Popchnął w nos? Obcasem?

– Mówiłem mamie, że bardzo duży chłopiec. Musiał przyjechać specjalnie, bo na Kolonii takich dużych chłopców nikt dotąd nie widział.

– O co poszło?

Najgorsze są te tłumaczenia. Wolę dwa rozbite nosy niż jedno opowiadanie o jednym lekko rozkwaszonym nosie. Trzeba na poczekaniu, kiedy boli i bardzo chce się płakać, zmyślać bajdę dla dorosłych z początkiem i końcem. Nos piekł coraz mocniej.


Konnica białogwardyjska na ulicach Kijowa

Czułem się tak, jakbym zamiast chustki użył rozpalonej fajerki. Bułka pluje gorzej od baby, ale jak mu wyjdzie „fanga”, to człowiek siada, choćby stał goły w pokrzywach.

Wysiliłem się jednak na uśmiech i odpowiedziałem mamie, że poszło o Kijów.

Mama zrobiła wielkie oczy, machnęła ręką i tylko westchnęła.

– O Kijów, mój Boże... Cóż wam przychodzi do głowy? Kijów tak daleko...

Do Kijowa było dalej niż do Ameryki. Miasto, w którym „tyle cerkwi, co w Rzymie kościołów”, znalazło się nagle poza granicami naszego świata. Listy stamtąd przychodziły rzadko i nieregularnie. Pamiętam bibulasty papier, wodnisty atrament i kosmate koperty, z byle jakim klejem. Filateliści dobijali się o znaczki. Za jednego „krasnoarmiejca w pikelhaubie” dawali bez wahania dwie „żyrafy” i jedną markę z tapirem.

Z początku mieszkaliśmy na Proreznej, w wysokim domu tuż przy Kreszczatyku, obok poczty głównej. Tam nas złapało styczniowe bombardowanie miasta w roku 1918. Wojska „samostijnej” Ukrainy poniosły klęskę pod Krutami na Czernihowszczyźnie.

Bolszewicy podeszli od strony Darnicy i zza Dniepru walnęli po Kijowie ze swoich baterii. Pojedynek artyleryjski trwał trzy dni. Dygotały mury, drżała ziemia. Wibrowało powietrze, wstrząsane podmuchem wystrzałów i wybuchów. Podczas największego nasilenia ognia, kiedy świst przelatujących nad domem pocisków stawał się już nie do wytrzymania, znoszono mnie do „podwałów” pod sklepem Gerszmana. Razem z innymi mieszkańcami kamienicy przeczekiwaliśmy huraganowy ogień czerwonej artylerii.

Podobno zachowywałem się spokojnie. Uśmiechałem się do otaczających mnie ludzi i beztrosko bawiłem się rudą brodą starego Żyda.

– Na „bombardirowkę” bardzo dobre dziecko. Ono się śmieje, choć tutaj nie ma nic śmiesznego. Nie płacze, to także bardzo dobrze. Ja nie mam nic przeciwko temu, że jemu podoba się moja broda. Niech się bawi. Pociski padały gęsto. Żaden nie trafił w dom. Wyszła cało także główna poczta. Tylko jeden pocisk pacnął tuż przy okienku naszej sutereny. Bluznęło śniegiem, błotem. W piwnicy pociemniało. Ktoś krzyknął: „Niewybuch!” i ludzie odetchnęli.


Żołnierze Armii Ochotniczej Denikina

– Ja czuję, że to się wszystko dobrze skończy – powiedział właściciel pięknej brody.

Na ulicy hurkotały armaty i jaszczyki. Ukraińskie baterie, uciekające spod bolszewickich salw, zmieniały co chwila stanowiska.

Trzeciego dnia nad hukiem dział wziął górę jazgot kulomiotów. Czerwona piechota ruszyła przez zamarznięty Dniepr. Pod ogniem ukraińskich maszynek oddziały pułkownika Murawiewa sforsowały rzekę i wdarły się do miasta. Centralna Rada dała drapaka gdzieś pod Korosteń i Żytomierz. Skończyła się „samostijnost’”. Flagi niebiesko–żółte znikły z gmachów. Na placu Kreszczatyckim, nad ratuszem, w podmuchach lodowatego wiatru łopotał czerwony sztandar bolszewików.

W wysokim domu zostaliśmy do lata. Nowe mieszkanie mieściło się na Łukjanówce. Ulica nazywała się Dorohożycka i tuż za naszym domem przechodziła w drogę biegnącą polami do Syrca.

Oficynę od podwórza zajmował piekarz. Okna pokoju wychodziły na dziedziniec koszar Tyraspolskich. Z przeciwnej strony widać było Lasek Kiryłowski, otaczający zabudowania szpitala dla obłąkanych. Tuż obok szpitala zaczynał się Babi Jar, opadający stromo ku Dnieprowi. W wiele lat później, podczas następnej wojny, jar nabrał ponurej sławy. Hitlerowcy rozstrzeliwali tam mieszkańców miasta i okolicznych wsi. Daleko do miasta, blisko na cmentarz, ale na cmentarz żydowski, więc wygoda żadna.

Może tam, na Dorohożyckiej, było coś jeszcze godnego uwagi, ale albo zapomniano mi o tym powiedzieć, albo ja zapomniałem zapamiętać. Szczerze mówiąc, nawet tego piekarza nie mogę sobie przypomnieć. Pamiętam zapach świeżego chleba.

Kiedy teraz o latach tych myślę, nabieram pewności, że bliskie sąsiedztwo koszar i szpitala dla wariatów musiało wywrzeć jakiś wpływ. Jaki? Nie wiem. Przekonałem się jednak, że odciski na mózgu przypominają się w odpowiednim momencie równie natrętnie, jak zwykłe odciski podczas forsownego marszu.

To, co się działo w Kijowie, mogło zaprowadzić do „czubków” zupełnie normalnego człowieka. Robiły się ludziom takie odciski na mózgu, że kapelusz nie wchodził na głowę. Coraz to nowa władza sięgała po miasto. Przy akompaniamencie dział i kulomiotów zmieniały się flagi nad ratuszem. Zmieniały się pieniądze i coraz innych ludzi wieziono na śledztwo. Nowa władza odrazu brała się za przeciwników.


Strzelcy Siczowi
jedna z regularnych formacji armii Ukraińskiej Republiki Ludowej

Po bolszewikach wróciła Ukraina, ale już trochę inna, z hetmanem Skoropadskim i z Niemcami. Na ulicach pojawiły się kolumny piechoty w stalowych hełmach. Niemcy maszerowali jak maszyna. Pod ich ciężkim krokiem uginał się kijowski bruk. Pocieszano się, że to bawarskie pułki, a Bawarczycy, jak wiadomo, lubią dzieci i bardzo grzeczni są dla kobiet. Okazało się wnet, że

Niemcy lubili wszystko, co im w oko wpadło. Ładowali na wagony pszenicę, bydło i nawet czarnoziem. Transport za transportem odjeżdżał z Ukrainy do Niemiec. Karne ekspedycje krążyły po wsiach i ściągały „kontyngenty”. Wreszcie bolszewik Doncew zabił generała Eichhorna, dowódcę niemieckiej armii. Alianci kazali Niemcom opuścić „spichlerz Europy”. Zdyscyplinowane pułki zaczęły ładować się na eszelony.

Odeszli Niemcy, zabierając swego hetmana. Przyszli do Kijowa „hałyczanie” i „siczowi strilci” atamana Petlury. Stara Francuzka, którą rewolucja pozbawiła posady nauczycielki we dworze, nabawiła się wiecznej migreny z powodu tych nieustannych zmian.

– Je me couche – les bolcheviques. Je me lève – Petroulala. Je me couche – Petroulala, je me lève – les bolcheviques!

Francuzica trzęsła głową i uparcie nazywała Petlurę po swojemu: Petrulalą. Starała się zrozumieć, ale połapanie się w kijowskich wydarzeniach przekraczało jej zachodnioeuropejskie możliwości. Narzekała, więc coraz częściej na ból głowy i wkrótce dostała zupełnego kręćka.

Stanisław ZIELIŃSKI

Передплатити „Dziennik Kijowski” можна протягом року в усіх відділеннях зв’язку України