– Patriotyzm nie jest dzisiaj daniną krwi. Jest taką sumą działań, żeby się w daninę krwi nie zmienił – odpowiedział znakomity reżyser Władysław Pasikowski zapytany o sugestie zawarte w swoim nowym filmie „Kurier”, opowiadającym o jednym z epizodów życia Jana Nowaka-Jeziorańskiego, powiązanym z Powstaniem Warszawskim.
Premierą tego filmu Instytut Polski w Kijowie w stołecznym kinie "Żowteń" rozpoczął czternastą edycję Dni Polskiego Kina.
„Tradycyjnie w polskich filmach obecny jest humor, satyra, dramat społeczny, ale także zainteresowanie historią i film, którym rozpoczynamy pokaz to refleksja nad najtrudniejszymi, smutnymi niestety, pytaniami, które jednak dla widza ukraińskiego są niczym obcym” - zaznaczył inaugurując Dni Ambasador RP na Ukrainie Bartosz Cichocki.
Kijowskich miłośników sztuki filmowej przywitał też odtwórca w "Kurierze" roli Jana Nowaka-Jeziorańskiego - Philippe Tłokiński, rozmowę z którym przytaczamy poniżej.
Oprócz Kijowa, w Odessie, Charkowie, Łucku i Winnicy można będzie obejrzeć m. in. takie filmy, jak: „7 uczuć” Marka Koterskiego " czy „Jak pies z kotem” Janusza Kondratiuka, czy „Wilkołak” Adriana Panka.
ZAWSZE BYŁEM ZWOLENNIKIEM HIGIENYAKTORSKIEJ
(Rozmowa z Philippe Tłokińskim)
– Uprzedzam… widziałem tylko fragmenty filmu, ale kolega (tłumacz z angielskiego) powiedział mi, że dawno już nie słyszał tak dobrego angielskiego w polskich dialogach ekranowych. Skąd taka znajomość języka?
– Prawdopodobnie pierwszą przyczyną jest to, że od urodzenia słyszałem dwa języki. Mój tato był piłkarzem „Widzewa-Łódź”, miał transfer z Polski do Francji, gdzie się urodziłem. Francji już nie pamiętam, ale wychowałem się w francuskojęzycznej części Szwajcarii, z wielonarodową populacją, a zatem miałem styczność z wieloma językami. Chociażby w domu – posługiwaliśmy się dwoma językami, a potem w szkole uczyłem się angielskiego i włoskiego. Próbowałem też nauczyć się niemieckiego, ale języki trzeba lubić, żeby je dobrze opanować, a do niemieckiego miałem jaką alergię.
Zaś drugim elementem, który przyczynił się do nauki języka angielskiego było to, że zawsze chciałem być muzykiem, więc moje podejście do języków i do aktorstwa jest bardzo dźwiękonaśladowcze.
– Śpiewa Pan trochę?
– Trochę tak, nie jestem śpiewakiem, ale bawię się głosem. I wydaje mi się, że po angielsku da się wszystko zaśpiewać, wszystko brzmi bardzo dźwięcznie, melodyjnie, stąd muzyka popowa dominuje w języku angielskim. Z francuskim jest inaczej, jest on bardziej spłaszczony, nie jest on tak łatwy do śpiewania…
– Spłaszczony - jak to należy rozumieć?
– Bardziej zwarty dźwiękowo - spektrum dźwiękowe jest w nim o wiele węższe.
– A myśli Pan w jakim języku?
– Posługując się językiem angielskim – myślę w języku angielskim. I tak u mnie z każdym językiem. Myślę, że każdy tak robi.
– Ja bym nie powiedział, na przykład Gruzini rozmawiając po ukraińsku konstruują zdanie według schematów gramatyki gruzińskiej, a zatem na bieżąco tłumaczą swą myśl z gruzińskiego …
– Ja też tak myślałem, chociaż gdy chcę rozwinąć jakąś myśl w innym języku to tych przeszkód jest wiele i tu wynika wrażenie, że powracam do mojego języka, aby znaleźć klucz do myśli, którą chcę wyrazić, ale w takim razie trzeba dalej uczyć się tego języka do czasu, kiedy te bariery znikną.
Inteligentny, szarmancki, honorowy i sprawnie unika wszelkich niebezpieczeństw
– W języku jest Pan Izokratesem, a jak z tremą? W „Kurierze” na planie stykał się Pan z takimi mistrzami jak Woronowicz, Zamachowski, Pazura, Królikowski, Banszewski - jak poruszał się Pan w tak zacnym towarzystwie?
– Tak, miałem dość stresową sytuację, dokładnie w scenie końcowej - w Komendzie Głównej, gdzie ze swoimi dość długimi wypowiedziami znalazłem się pod lupą tych wszystkich mistrzów. Na pierwszej próbie ja najzwyczajniej jąkałem się i panowie uśmiechali się ze zrozumieniem. Czyli trema Jana Nowaka-Jeziorańskiego, kiedy dotarł do tej komendy Głównej AK była prawdopodobnie bardzo podobna do mojej, kiedy znalazłem się na jednej przestrzeni z tymi gigantami aktorskimi.
– Z jakich źródeł korzystał Pan przygotowując się do roli Jeziorańskiego, czy kierował się Pan głównie scenariuszem?
– Scenariusz, oczywiście jest moim głównym narzędziem do pracy, a jeśli chodzi o przygotowanie korzystałem z konsultacji, książek, chociażby takiej jak „Kurier z Warszawy”; nieraz spotykałem się i godzinne rozmowy prowadziliśmy z Jerzym Koźmińskim, byłym ambasadorem RP w USA, który przyjaźnił się z Jeziorańskim.
– W filmie skacze Pan ze spadochronem. Łatwo poszło?
– Oj, nie. Kiedy omawiałem scenariusz napomknęli mi, że jest tam taka scena i wtedy moim pierwszym pytaniem było, czy naprawdę będę skakał? I bardzo się ucieszyłem odpowiedzi, że będzie to robił ktoś inny.
– Czy były takie momenty, kiedy chciałoby się Panu zinterpretować cokolwiek inaczej, odejść od scenariusza i jak reżyser Pasikowski reaguje na coś takiego?
– Ja bardzo precyzyjnie podchodzę do tekstów i bardzo rzadko wynika mi taka magiczna mała chwila improwizacji, która wtedy jest wyjątkowo prawdziwa. I myślę, że tu z Panem Władysławem znaleźliśmy wspólny język, gdyż on podchodzi do realizacji swoich scen w bardzo podobny sposób – jest szalenie dobrze przygotowany, wie dokładnie czego chce, co nie oznacza, że jest zamknięty na inne rozwiązania. To jest człowiek małomówny, ale małą ilością słów może powiedzieć wiele.
– Na jak głęboko wciela się Pan w rolę i czy jest Pan przesądny – mam tu na uwadze aktorów, którzy np. nigdy w życiu nie zagrają nieboszczyków?
– Zawsze byłem zwolennikiem swoistej higieny aktorskiej, dystansu do swojej roli. Wierzę w rzemiosło, w technikę. Ale ostatnio było mi dane zagrać Stanisława Ulana w filmie „Geniusze” - biograficznej opowieści o życiu wybitnego polskiego matematyka (film będzie miał premierę w przyszłym roku). I niespodziewanie, jak skończył się plan to przeżyłem po raz pierwszy w życiu taki zjazd, swoisty pustostan wewnętrzny. Nie potrafiłem odnaleźć siebie. To trwało z cztery miesiące. Ale nie przeraziłem się tym przesadnie. Po prostu zwolniłem…
– I coś w tym jest.
– Jest coś w tym, ale nadal jestem zwolennikiem dystansu, bo inaczej można zwariować.
– Jak Pan wytłumaczy przemianę głównego bohatera. Nowak-Jeziorański jedzie do Polski przekonany, że powstanie w Warszawie bez gwarancji Londynu nie ma sensu. Wie, że Brytyjczycy nie będą przeszkadzać planom Stalina. Przedostając się przez okupowane tereny Polski, zmienia jednak zdanie i w końcowej scenie filmu wygłasza przemowę: „ …trzeba walczyć, lepiej polec z honorem, niż się poddać, bo jeśli się poddamy, jeśli złamiemy ducha, to lepiej, byśmy byli martwi”.
– Pokreślę, że postać w filmie dostaje rozkaz A, generuje rozkaz odwrotny. Przez cały film biegnie, aby zatrzymać to powstanie, ale puenty tej historii się nie zmieni. A więc dochodzi do powstania i rzeczywiście ta wypowiedź tuż przed wybuchem powstania jest powstańczą analizą Jeziorańskiego. Tę przemowę można wygłosić różnie, pompatycznie, a można inaczej. Bardzo mi zależało na tym, aby stonować te zdania, spowodować, aby one wybrzmiały dwuznacznie i liczyć się z pewną dozą rezygnacji. Myślę, że mi się to udało.
– A z czym kojarzy Pan pojęcie „Majdan”. Powstanie warszawskie to walka z silniejszym. Ale jednak powstanie! Tu mamy też podobne sprzężenie…
– Tę historię opowiedziano mi wczoraj na Placu Niepodległości i jest to świeży i krwawy wizerunek w mojej wyobraźni. Trudno opisać horror tego, co się tam wydarzyło. Myślę, że takich historii jest na świecie, niestety, wiele. Widzę wspólne mianowniki z historią Polski, ale cóż… wiele państw ma równie krwawe dni w swojej historii.
– Jeżeli patrzy Pan w przyszłość to gdzie widzi Pan swoje życie: w Polsce, Szwajcarii czy gdzieś tam w ciepłych krajach?
– Wydaje mi się, że Polska będzie dla mnie takim domem numer jeden, ale tak się moje życie ułożyło językowo, kulturowo, że mogę mówić o dwóch domach i właściwie to jestem globtroterem.
– Czyli obywatelem planety Ziemia?
– To jest bardzo fajna granica. Na Księżyc się nie wybieram…
– Dziękuję bardzo i życzę powodzenia w życiu i na planie!
Rozmawiał Stanisław PANTELUK