Dziś: niedziela,
10 listopada 2024 roku.
Pismo społeczne, ekonomiczne i literackie
Archiwum 2010-2011
Talenty
Znaczy JULIA HŁADYR

Nastał Nowy 2011. Trudno mi pisać biografię. Plączą się wątki. W zeszłym roku pisałem o Panu Witalim Plińskim. Spytacie co ma Nowy Rok, pan Pliński i biografia?

Mówią, u progu roku „otwarte” są pieczęci i daty Księgi, rozpoczęte wątki wokół naocznych i niedocieczonych pragnień, trwóg, nadziei, życzeń. Co to znaczy? Trzeba pisać, niepoprawnie wierząc w „metaforyczność” i istnienie Księgi! Dziś zapisuję stronę o Julii, stronę wpisaną w moją pasję zwykłego „ukraińskiego” nauczyciela języka polskiego. Julia - po prostu dziewczyna, którą ledwie znam, ledwie rok młodsza od mojej kochanej córki, Marty. Wiele z Martusi dostrzegam w Julii!

Zapamiętałem Julię z jakiejś szkolnej akademii poświęconej Tarasowi Szewczence w tym instytucie, w którym uczę w Kirowogradzie, na stepowej Ukrainie. To było na przedwiośniu zeszłego roku (2010). Moja grupa studentów, z początku liczna, podlegała licznym „fluktuacjom”. Tłumaczono mi bez końca, że niektórym postawiono obowiązkowe zajęcia w miejsce moich –fakultatywnych. Inni musieli podjąć pracę, aby opłacić czesne! Wcale nie niskie.

Powtarzałem mozolnie zajęcia, gdyż stale pojawiały się inne grupy. Wyprosiłem nawet miejsce w „akademiku”. Dość obskurny, czteroosobowy pokój, ale li tylko na czas lutej zimy, i tylko ze względu na to, że musiałem dojeżdżać z odległego zakątku miasta. Zresztą dwa lata dojeżdżałem. Zimą, podczas paraliżu komunikacyjnego – często taksówką kilka razy w tygodniu, na własny koszt.

Po zajęciach brnę dwa razy w tygodniu przez kopiaste śniegi do Miejskiego Archiwum. Z Millą, moją studentką, z rehabilitacji. Porządkuję notatki do studium o miejscowych Polakach. Tam w archiwum Milla czyta mi półgłosem teksty z gazet, a ja tłumaczę. Trzeba się spieszyć, rozpadają się nie konserwowane dokumenty. Mogą ograniczyć dostęp. Wśród życzliwych pracowników archiwum, pani Łarysa, która pierwsza napisała udokumentowany artykuł o martyrologii Polaków w tym regionie, mieście. W 2007 roku przyjąłem jej tekst do redagowanej książki „Polacy na Ziemi Kirowogradzkiej”.

Wstydzę się tamtego wydania. Edytorsko zupełnie „skopanego” przez ówczesnego pana prezesa, który dopuścił do druku pięćset egzemplarzy z błędem w tytule. Chciałem od nowa napisać te dzieje. Gdyby nie Milla, niewiele zrobiłbym. Nazywałem ją żartobliwie „moje oczy” i Amerykanką. Dziewczyna żyła w rozterce, zawieszona między stepowym zakątkiem Ukrainy, a Chicago. W zeszłym roku na kursie języka polskiego w Krakowie, dokąd ją posłałem, spotkała swojego kochanego - Amerykanina polskiego pochodzenia. Zapłonęło dziewczęce serce. Ech, młodość!

To Milla trochę opowiadała mi o Julii, młodej asystentce, która oprócz ukraińskiego, uczyła także angielskiego. Ale rozstrzygnęło zdarzenie.

Pamiętam, że Konkurs im. Tarasa Szewczenki obywał się w obskurnym audytorium, gdzie często miewałem zajęcia, gdy lepszych sal mi odmawiano! Podium, z tyłu tablice, naprzeciw siedzenia. Drzewa jakiegoś parku za oknami. Filmuję, smuga światła tańczy po twarzach. Przy mikrofonie dziewczyna w owalu kruczych włosów spływających w warkocz. Uderzający wyraz oczu. Głos liryczny. Zgrabny, choć pozbawiony ruchu korpus ciała.

Akademia jak akademia. Jak wiele tego typu „uroczystości” wypadła na żenująco laurkowym poziomie. Młodzież odpowiada bez ładu i składu na zadane pytania. Często w takim przypadku oczekiwałem wykładu o Szewczence i zastanawiałem się kto miałby wygłosić taki wykład. Co innego przykuło moją uwagę. Nie chodzi o to, że Julia cytowała ukraińskich wieszczów, ale o to, że robiła to z taką naturalną pasją. Wyczułem, że „obcuje” ze „swoimi wieszczami”, jak Oblubienica z „Pieśni nad pieśniami”: lubo czeka i ociąga się z ubieraniem sukni, lubo opuszczona i osamotniona krzyczy w ciemność!

Jakoś tak w tym czasie zadzwoniłem do Julii. Zaproponowałem, aby chodziła na zajęcia języka polskiego. Zgodziła się przyjść w późniejszym terminie, bo przyjechał nauczyciel ze Szwajcarii i wyznaczono jej dodatkową funkcję: tłumacza języka angielskiego.

„Dostajesz za to dodatkowe wynagrodzenie?”. Zarabiała chyba 500 hrywień. Zaprzeczyła ruchem głowy. „Po polsku mówi się, że jedziemy na jednym wozie, ja także od dwóch lat nie otrzymuję z instytutu kopiejki!” - żartowałem. Trudno było porównywać: ona za swoją zapłatę ledwo wiązała koniec z końcem, ja przynajmniej otrzymywałem ekwiwalent z Polski.

Wspomniała, że pisze pod kierunkiem prof. dr hab. Hryhoryja Kloczka, wówczas rektora Pedagogicznego Uniwersytetu im. Wynnyczenki, wnikliwego literaturoznawcy, dysertację o poetach ukraińskich lat sześćdziesiątych: Linie Kostenko, Iwanie Draczu, Mykole Winhranows'kim.

Żaliłem się Julii, w jakich warunkach mieszkam w przydzielonym mi przez instytut akademiku. O braku lodówki, złośliwie zamykanej przez personel kuchni, o „reglamentowanym” dostępie do prysznica. Julia słuchała w milczeniu, patrzyła, nie uśmiechała się. Poważnie i ze smutkiem kiwała głową: „Tak to u nas jest!”. Dlaczego się nie uśmiechała?

Niebawem dowiedziałem się, że dziewczyna została zwolniona z instytutu. Nie ona jedna w ostatnim czasie. Co było przyczyną? Czy będę Wam tłumaczył „odcienie” wzajemnych odniesień, utrwalonych kompleksów, zwłaszcza ludzi nauki zaopatrzonych w „radzieckie” dyplomy?

Wiele osób odeszło z instytutu, byłem tego świadkiem, milczałem, ale w tym przypadku zareagowałem.

Namówiłem Julię, aby popróbowała się dostać do Europejskiego Kolegium Polskich i Ukraińskich Uniwersytetów w Lublinie, w tym roku pojechała na egzamin „na próbę”. Potem oddałem jedno z miejsc na kurs języka i kultury polskiej w Toruniu. Nie miała środków, by sobie ufundować wyjazd, rodzice żyją głęboko na ukraińskiej prowincji, a ta „prowincja” poraża.

Dużo było rozterki i niepewności wokół tego wyjazdu. Wytypowałem Julię zamiast osób promowanych przez instytut, których rodzice stanowią „podporę” uczelni. Naraziłem się, to prawda. Już na pewno nie dostanę „hramaty” jak w grudniu 2009 roku „za całokształt pracy pedagogicznej i metodycznej, za formowanie kontaktów z Polską”. No, cóż, łaska pańska na pstrym koniu jedzie.

Patrzę w ankietę Julii. Urodzona 16 listopada 1985 roku we wsi Browarky, w rejonie hłobińskim, w obwodzie połtawskim. Julia ukończyła najporządniejszy z miejscowych szkół wyższych Kirowogradzki Państwowy Pedagogiczny Uniwersytet im. Wynnyczenki. Filologię ukraińską! Całkiem niezłą kadrę zebrał ten uniwersytet. Julia pisała pracę magisterską u dra Oleha Tarana pt. „Koncepcja losu w artystycznym świecie Liny Kostenko”. Praca uzyskała pozytywną ocenę doc. Wasyla Marka. Najbardziej wspomina jednak swego akademickiego koryfeusza, mistrza, przedwcześnie zmarłą, prof. Swietłanę Barabasz. Czytałem niezły wstęp pióra Pani Profesor do pierwszego tomiku wydanych wierszy Julii „«Рядками незнайдених рим».

Potem były artykuły: „Problemy wyboru życiowej drogi w poetyckiej interpretacji Liny Kostenko”, „Motyw losu w spektrum czarnego koloru jako jeden z wiodących wątków w powieści Liny Kostenko „Beresteczko”, „Topos losu jako kluczowa kategoria interpretacyjna w historycznych powieściach Liny Kostenko „Marusia Czuraj” i „Beresteczko”, „Onomastykon Jewhena Malaniuka”, “Problemy nauczania sztuki oracji na kierunku prawa”, „Kirowogradzki dialekt (surżyk) w kontekście globalnych problemów języka ukraińskiego”, „ Motyw samotności w liryce poetów–emigrantów, Jewhena Maleniuka i Josipa Brodskiego”, „Kształcenie językowej kompetencji studentów kierunku prawa na zajęciach ze sztuki oracji i prezentacji”. Poezja, język i oracja.

W 2007 roku uczestniczyła w Ogólnoukraińkim Zlocie Młodych Literatów w mieście Irpiń. Zbiór wierszy został wydrukowany w poetyckim almanachu „Irpińskie świtania i brzaski” «Ірпінські світанки», Biała Cerkiew 2007. Otrzymała nagrodę w Międzynarodowym Konkursie Twórczości Młodych Ukraińskich Literatów w 2007. Jest także współautorką tomiku intymnej liryki kirowogradzkich poetów «Тройзілля» - Kirowograd 2009.

Julia wróciła latem 2010 roku z Polski, oczarowana Toruniem: swoimi nauczycielami akademickimi, Polską. To prawda, nie wspominała o piernikach toruńskich, ledwo coś o Koperniku! Natomiast sporo o uśmiechach, otwartości młodych ludzi. No, cóż, pewnie nie zdążyła wszystkiego opowiedzieć.

A ja przypomniałem sobie inną swoją poetkę, wtedy studentkę ukrainistyki, Olha Zasteba! (pisałem o Oldze w „Dzienniku Kijowskim” nr 21 (220) z 2003). Po pewnym czasie Julia przysłała mi „Wspomnienia z Polski” i zapewniła, że w 2012 roku, po obronie dysertacji na Ukrainie, podejmie starania, aby się dostać do EKPiUU w Lublinie. Obiecała, że się będzie uczyła polskiego. Kupiła w Toruniu almanach poetów polskich.

Przeszło kilka miesięcy i nagle dostałem list z wierszami.....po polsku, ze znakomitym wyczuciem melodyki języka. Bezbłędny! Ledwo zaczęła się uczyć! Tematyka wierszy debiutancka, dziewczęca, intymna, lecz wybaczcie! To „nic”, ta „nieobecność” rodem z Wiesławy Szymborskiej. Ślady fascynacji „naszymi wieszczami”: Adamem Mickiewiczem, C.K. Norwidem, Czesławem Miłoszem, J. Tuwimem, Marią Jasnorzewską – Pawlikowską, Czesławem Miłoszem, Zbigniewem Herbertem, a nawet Rafałem Wojaczkiem. Długi szereg „filiacji” czy raczej fascynacji.

Cóż, mam powiedzieć? Jestem spełnionym nauczycielem! Gdybym bym Żydem, Chasydą, pewnie bym zaczął ze szczęścia tańcować wokół stołu. Może by księżyc wszedł! Pozostaje mi powściągnąć emocje. Jak mawiał K. C. Norwid „Z rzeczy tego świata zostaną dwie, i dwie tylko, poezja i dobroć, umiejętność bez dwóch onych zblednie w papier”! Kiedyś ten cytat już użyłem! Czy wierzę w metaforę Księgi i sens tych słów? Tak czy tak, to trudna wiara!

Andrzej BOBKIEWICZ    

***

Zostań, proszę, na chwilę,
Bo wiem niewiele bez ciebie.
Chcę, żebyś dał mi siły
Żyć, niby księżyc na niebie.

Latać, jak ptaki nie śmieją.
Marzyć, jak ludzie się boją.
Spójrz, bez żalu promienie
Słońce się gubi w przyboju.

PRZYSZŁE POŻEGNANIE

Twoje palce, muzyczne i mocne,
Zapomniałam, lecz jutro już wspomnę.
Kiedy w czarnym pokoju ta noc nas
Znów przytuli do serca, bezdomnych.

Będzie w okna zaglądać nie księżyc.
I nie deszcz będzie stukać do ramy.
Nic nie będzie, prócz ciszy i księgi.
I dwóch dusz, co na ziemi są same.

Popłyniemy potem w różnych łodziach.
W różne strony. Na ranek. Na zawsze.
Tylko szary, jak półmrok, przechodzień,
Nie w mych oczach, lecz wszystko zobaczy...

Julia HŁADYR

Передплатити „Dziennik Kijowski” можна протягом року в усіх відділеннях зв’язку України