Maciej Mieczkowski urodził się 7 listopada 1980 roku w Wilnie, gdzie ukończył Gimnazjum im. Jana Pawła II. Jest absolwentem Wydziału Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Łódzkiego, podczas studiów był prezesem Oddziału Łódzkiego Studenckiej Międzyuczelnianej Organizacji Kresowiaków (SMOK).
Odbył również studia w Szkole Ludowej Norgaards Hojskole w Danii w dziedzinie wiedzy o Unii Europejskiej. Stypendysta Fundacji International Committee on Journalism w redakcji nowojorskiego „Nowego Dziennika”.
Jako nastolatek udzielał się w redakcji dwutygodnika „Znad Wilii”, pomagał ojcu, redaktorowi naczelnemu, w jego dystrybucji, z czasem redagował strony informacyjne „Litwa - Polska. Z miesiąca na miesiąc”. Inicjował też wydarzenia kulturalne w redakcyjnej Polskiej Galerii Artystycznej „Znad Wilii”, m.in. organizował wystawy malarskie, w tym zagraniczne, a równocześnie był zastępcą prezesa Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Kultury „Znad Wilii”.
Zna biegle kilka języków, sporo podróżował po świecie, odbył m.in. dłuższą podróż po Australii. Autor książki „Być Polakiem na Litwie”. Dwukrotny laureat Nagrody im. Witolda Hulewicza.
Po czteroletnim pobycie w Kijowie, z żoną Dorothee i synami Vincentem i Lennartem, od lipca 2018 roku mieszka w Berlinie.
W ciągu tych czterech lat przesyłał korespondencje z Ukrainy do kwartalnika „Znad Wilii”. I oto postanowił on materiały z tych czterech lat pobytu na Ukrainie scalić w książkę, którą zatytułował „NA ZAKRĘCIE. Kijów i Ukraina u progu zmian”.
Niedawno w Wilnie odbyła się prezentacja jego książki.
„Tytuł oznacza przemiany, związane z faktem, że Ukraina znowu jest na zakręcie historii, czyli kraj się zmienia, obiera proeuropejskie kierunki, bo takie marzenia mają obywatele. Ten kraj – według mnie, jako mieszkańca, który mieszkał tam cztery lata – chce być normalny. Stąd tytuł sugerujący, że w książce można znaleźć teksty, które pokazują, jak było kiedyś i jak jest dzisiaj, i jak trudną drogę trzeba przebyć, żeby te zmiany urzeczywistnić” – powiedział pan Maciej na prezentacji książki.
„Mimo, że w obecnej sytuacji na Ukrainie - kontynuował autor - nastąpiły zmiany, niekoniecznie na lepsze - na przykład zobojętnienie Zachodu w kwestii toczącej się wciąż wojny w Donbasie czy aneksji Krymu - to raczej nie dokonywałem istotnych zmian w tekstach. Jedynie dla lepszej perspektywy wobec tamtych, zdarzeń wprowadziłem czas przeszły i dodałem daty”.
W książce, będącej zbiorem reportaży i tekstów dotyczących spraw, którymi żyła Ukraina, życia codziennego, mentalności jej obywateli, stosunków ukraińsko-polskich i ukraińsko-litewskich Maciejowi Mieczkowskiemu udało się, dzięki jego wrodzonemu zmysłowi obserwacji i wnikliwemu spojrzeniu, przekazać szereg autentycznych spostrzeżeń dotyczących Ukrainy i losów jej obywateli. Większość tematów jest wciąż aktualna, a zatem książka stanowi pożyteczną lekturę dla tych, którzy interesują się Ukrainą, bądź planują w przyszłości wyjazdy do naszego kraju. Niewątpliwie i dla naszych Czytelników konstatacje Macieja Mieczkowskiego, będące swoistym „spojrzeniem postronnego obserwatora” wzbudzą zainteresowanie, stąd też proponujemy niektóre urywki z tej ciekawej publikacji.
Przypominamy, że Pan Maciej przybył na Ukrainę tuż po wydarzeniach na Majdanie w 2014 roku.
***
Po wylądowaniu dobre wrażenie zrobiło na nas nowoczesne, duże lotnisko BORYSPOL. Przejechaliśmy 40 kilometrów samochodem czteropasmową magistralą, by dotrzeć do centrum miasta, na jego Prawy Brzeg. Po drodze widzieliśmy obiekty z czasów euforii piłką nożną - z flagami polskimi i ukraińskimi i napisem EURO 2012. Mijaliśmy typowe poradzieckie wielkie osiedla - wszędzie natłok aut, tłumy ludzi na przystankach, liczne stacje paliwowe oraz stacje metra.
Wreszcie w oddali zarysowały się pagórki, a w dole - rozlewiska, z wyspą pośrodku. To Dniepr. Jaka to potężna rzeka, można sobie uświadomić, przejeżdżając przez most. Już się wydaje, że to koniec, a tu ukazuje się wyspa - i drugie tyle wody. Jeszcze tylko należało przebić się przez korki, by dotrzeć do śródmieścia, i dopiero stamtąd, w jego sercu, podziwiać uroki miasta na wzgórzach...
***
Piękno Kijowa było podszyte niepokojem. Rozdawane na ulicach i w sklepach ulotki zachęcały do wsparcia „naszych chłopców na wojnie”, wolontariusze malowali mosty, barierki, słupy i bramy - wszystko w patriotyczne, niebiesko-żółte barwy. Pomalowano nawet studzienki kanalizacyjne!
Ludzie nosili ubrania w barwach narodowych. Czuło się podobny zryw jak w Polsce na początku lat osiemdziesiątych, a na Litwie o dekadę później. Żyły tym gazety, mówiło się o tym w telewizji i radiu. O ile zachód kraju ze Lwowem i centrum z Kijowem były już dość dobrze zintegrowane i jednomyślne w kwestii narodowej, o tyle na wschodzie Ukrainy dało się obserwować przywiązanie do swojego miejsca zamieszkania, swojej „małej ojczyzny”.
Na ulicach Kijowa często można było zobaczyć pianina, na których grali różni wojskowi
W stolicy życie płynęło swoim tokiem - ludzie chodzili do pracy, uczyli się, snuli plany na przyszłość, ale też umawiali się na wizyty u fryzjera, kupowali bilety do kina czy teatru, spotykali się w kawiarniach. Chociaż nie czuło się tu wojny, niepokój był wszechobecny - ludzie żyli mobilizacją, oczekiwaniem, co przyniesie dzień jutrzejszy. Portier apartamentu, w którym zamieszkaliśmy, mówił, zatroskany, że z jego wsi powołano chłopaka do wojska.
- Do wojska?
- Skądże, powołano go naprawdę, na wojnę!
Tymczasem w Kijowie było spokojnie, wojna była tu czymś abstrakcyjnym i bardzo odległym. Miało się wrażenie, że ludzie nie bardzo zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje. Zwykłych obywateli bardziej denerwował panujący bałagan i korupcja - niczego nie dało się załatwić bez łapówki.
W knajpie, natomiast, młodzi chłopcy „ horiłką” wznosili toasty, żartowali. Z dumą w głosie wykrzykiwali: „Powołano nas do wojska!”. Restauracje, sklepy i lokale usługowe informowały, że w miarę możliwości wspierają finansowo armię ukraińską i jej akcje militarne.
***
Prognozy na najbliższą przyszłość nie były optymistyczne. Przypuszczano, że zimą z powodu niedoboru rosyjskiego gazu w domach może być chłodno. Zapobiegliwi kijowianie kupowali więc drewno do kominków, a także grzejniki. Grzejniki zaś były niepewne - przestarzała sieć elektryczna nie wytrzymywała zwiększonego obciążenia. Oszczędzało się ciepłą wodę, masowo instalowano bojlery. Mer Kijowa, Witalij Kliczko, apelował, aby zasięgać opinii administracji mieszkaniowej, jeśli chodzi o podłączenie dodatkowych urządzeń elektrycznych. Sezon grzewczy planowano rozpocząć dwa tygodnie później, by zakończyć wcześniej. Prezydent Petro Poroszenko powtarzał: „Będziemy marznąć, ale nie zamarzniemy!”
***
Ludzie lubią sobie pogadać. Gadają wszędzie, na ulicach miasta, a już zwłaszcza w sklepie. Oto bas wysokiego mężczyzny góruje ponad naszymi głowami i ladami sklepowymi: „Ты что, хохлом стал?” - mówi do swojego kompana. Tak z pogardą niektórzy Rosjanie wyrażają się o Ukraińcach. A ci rewanżują się im chyba jednak bardziej łagodnie, nazywając ich po prostu „Moskalami”.
Skojarzyło mi się to ze sprawą litewskiej niepodległości, a ściślej, z krwawymi wydarzeniami przed Wieżą Telewizyjną w Wilnie 13 stycznia 1991 roku, kiedy zastanawiano się, czy skierować na tłumy sowieckie czołgi. Opowiadał mi Władysław Mieczkowski, mój stryj, wileński lekarz, który choć miał wtedy wolne, śpieszył taksówką do szpitala.
Taksówkarz, mówiący po rosyjsku, skwitował zajścia: „Так им, литовцам, и надо!”. Do dzisiaj stryj nie może zapomnieć tamtych słów. W takiej sytuacji może należało trzasnąć drzwiami i wysiąść z wozu.
Pierwsza rocznica upamiętnienia wydarzeń Majdanu – fotografie zabitych
Wypowiedzi nieprzychylne Ukraińcom spotykam, niestety, często, tak samo jak i słowa potępienia dla ich aspiracji, by wejść do struktur europejskich. Oto na skrzyżowaniu na światłach staje samochód udekorowany chorągiewkami Ukrainy i Unii Europejskiej. Nie może tego znieść kobieta, która mówi głośno, wprost krzyczy do kierowcy auta: „Что, в Европу со своими флажками захотелось?!” ( Co, zachciało się ze swoimi chorągiewkami do Europy?!). Wśród przechodniów zaczyna się przykra dyskusja. Ale ludzie są tylko ludźmi i znaczna część miejscowych Rosjan darzy wielkim szacunkiem niepodległość Ukrainy.
***
Poruszając się po Kijowie samochodem, widzę, że kierowcy jeżdżą tu zupełnie inaczej niż „w Europie”, po swojemu, a nawet grzecznie. Czuć jednak kozacką fantazję na wschodnią modłę. Jednakże prawdziwym koszmarem bywa parkowanie i nagminne łamanie przepisów - czasy sowieckie podobno utrwaliły w ludziach tę powszechną umiejętność ich obchodzenia. Bywa to przyczyną korków, zwłaszcza podczas zatrzymywania się w niedozwolonych miejscach, jazdy na pół-pasach. Co ciekawe, jest na to ciche przyzwolenie.
***
Język ukraiński jest miły dla ucha, przypomina trochę polski, a co się z tym wiąże - również spuściznę Wielkiego Księstwa Litewskiego, wspólne dzieje naszych krajów w tym regionie Europy. To, co tak bardzo chcieli wymazać Sowieci, nie udało się: i Ukraińcy, i Białorusini, i Litwini, i część Łotyszy, i oczywiście Polacy - przyznają się do tej spuścizny. Owszem, zachowują swój punkt widzenia, ale to już historia.
Miłym akcentem jest to, że gdy mieszkańcy Kijowa słyszą język polski, to ci, którzy między sobą rozmawiają po rosyjsku, często od razu przechodzą na ukraiński.
Oprac. KOS