Tak, to już 100. raz spotykam się z Państwem na łamach „Dziennika Kijowskiego”, z którym mam przyjemność współpracować aż 10 lat! Składam pedantycznie wszystkie numery naszego sympatycznego pisemka i przeglądam je dziś z okazji owego małego jubileuszu. No cóż, nie wypada się chwalić, ale samych tytułów wystarczyłoby na zapełnienie tego artykułu. Także na podsumowanie ich tematyki się nie kuszę, bo jest zbyt obfitym bukietem.
Koniecznie natomiast muszę podziękować wszystkim tym, którym się zechciało drukować moje myśli - przede wszystkim redaktorowi naczelnemu Stanisławowi Pantelukowi i Jego współpracownikom: Andżelice Płaksinie i Borysowi Draginowi. Szczególnie serdecznie dziękuję swoim Szanownym Czytelnikom za chęć czytania moich tekstów i częste wyrazy uznania dla mej pracy.
Praca publicysty, który pragnie być przyjacielem czytelników o różnych poglądach na otaczającą rzeczywistość, nie jest prosta. Podstawowym warunkiem głoszenia swej niezależnej myśli jest niezależność medium, w którym przyszło się „obnażać”. Na szczęście „Dziennik Kijowski” nie jest gazetą służebną wobec jakichkolwiek sił politycznych czy biznesowych. Pewnie dlatego tak długo w niej się pokazuję.
„Dziennik” będący dwutygodnikiem to semantyczna niezgodność, ale i swoisty rarytas zarazem. Niewtajemniczonym wyjaśniam, że tę gazetę powołało do życia 95 lat temu kilku dzielnych patriotów polskich z hrabią Zdzisławem Grocholskim na czele. „Dziennik Kijowski” był wówczas pismem opiniotwórczym Polonii kijowskiej oraz innych skupisk Polaków na Ukrainie, głównie Podola i Wołynia. Garść szczegółowych informacji o początkach „Dziennika” podałem w artykule p.t. ”«Dziennik Kijowski» sprzed lat; o jego czytelnikach, twórcach i znaczeniu” (DK 236/lipiec 2004). Tu przypomnę, że obok Z. Grabowskiego (ziemianina spod Winnicy) wielce zasłużonymi dla gazety u jej zarania byli: Joachim Bartoszcze (lekarz i prawnik, redaktor DK w latach 1906-1912) i Edward Paszkowski (literat, redaktor naczelny DK w latach 1912-1920). Jak łatwo się domyślić, polska gazeta patriotyczna nie mogła się ukazywać w latach antydemokratycznych reżimów. Fakt reaktywowania historycznego tytułu w niezależnej Ukrainie jest szlachetnym gestem zasługującym na przypomnienie. Jeszcze szlachetniejsze byłoby takie finansowe zasilanie tej niekomercyjnej gazety, aby mogła być ona dziennikiem sensu stricto.
Często zastanawiam się nad wpływem statusu medium na jego merytoryczny poziom. W dzisiejszym skomercjalizowanym świecie obowiązuje reguła rentowności (zyskowności) przedsięwzięcia. Samofinansujące się media są niezależne tylko wtedy, gdy mogą się utrzymać z reklam i sprzedaży gazet czy abonamentów (TV, Radio, Internet). Osobiście kupuję o wiele mniej gazet dziś niż kiedyś, bo zniechęca mnie konieczność „przedzierania” się do wartościowych pozycji przez gąszcz reklam i ogłoszeń. Ale to jeszcze pół biedy, gdy gazeta jest bardziej makulaturą niż gazetą z powodu masy ogłoszeń i reklam. Gorzej, gdy utrzymuje się jako usługodawca poza normami etycznymi. O takich mediach mówi się, że „reprezentują jakąś opcję”. Niestety, zdolni niekiedy publicyści idą na lep mamony i tworzą bzdury na potrzeby partii politycznych, lobby, korporacji gospodarczych, etc. Miałem i ja kilkakrotnie oferty intratnej publicystyki „opcyjnej”, ale odrzucałem je, bo nigdy nie była to opcja prawdy, mądrości i sprawiedliwości.
Na podstawie tego, co wyżej napisałem, proszę nie posądzać mnie o zarozumiałość, o to, że mniemam, iż posiadam patent na prawdę, mądrość i sprawiedliwość. Takiego patentu nie ma nikt, ale można przynajmniej starać się o unikanie tendencyjności i płytkich tematów. Kto takich starań nie podejmuje, a wręcz uprawia publicystykę według cynicznej zasady pecunia non olet (pieniądz nie cuchnie), musi odstręczać każdego, dla kogo najważniejsza jest przyzwoitość. Dlatego może to i na dobre wychodzi naszej gazecie, że nie jest w stanie kusić sowitymi honorariami?
„Dziennik Kijowski” jest przyzwoitym pismem, bo tworzą go przyzwoici ludzie - społecznicy, jakim przyświeca prosta idea czynienia dobra bliźnim. Cieszę się, że mogę być w Ich gronie. Z okazji mojego małego jubileuszu życzę Im, moim Czytelnikom i sobie wielu jeszcze miłych „Spotkań z Adamem”.
Adam JERSCHINA
adam.jerschina@onet.pl