Agnieszka Osiecka w 1960 roku (fot. East News)
Giedroyć rozwiódł się z żoną Tatianą jeszcze przed wojną, w 1937 roku. Od tamtego czasu z nikim się nie związał. Liczy się tylko praca. Do dnia, w którym poznaje Agnieszkę Osiecką. Oszaleje na jej punkcie. Ona też będzie nim oczarowana. Tę romantyczną miłość opisuje Manuela Gretkowska w powieści „Poetka i książę”.
„Wieczorne przechadzki po miasteczku, kieliszek w bistrze, a w czwartki targ. Owoce, warzywa i wybieranie kwiatów. Zimą coś dla sikorek, kulkę tłuszczu oblepioną ziarnami. Co za bzdury. Jerzy zmiął pustą paczkę papierosów. Ona tego nie potrzebuje. Tkwić przy mnie, polipie redakcyjnym wrośniętym w biurko” – marzy i zaraz przywraca się do porządku.
Ona to Agnieszka Osiecka, poetka zaangażowana w STS (Studencki Teatr Satyryków). Ma 21 lat. Przyjechała do Paryża na chwilę, świetnie tu pasuje, ale chce wracać do ukochanej Warszawy, bo tam jest jej życie. Otoczona chłopakami, romansuje z kilkoma na raz. Jest Jędrek, jest Witek, no i chyba najważniejszy wtedy dla niej – Marek Hłasko. Lubi, kiedy o nią zabiegają. Nie umie się zdecydować.
On to Jerzy Giedroyć, Książę Redaktor, jak go nazywają, wydawca paryskiej „Kultury”, gdzie publikuje teksty najlepszych polskich pisarzy i myślicieli. Jest od Osieckiej trzydzieści lat starszy. Był żołnierzem gen. Władysława Andersa, wybrał życie emigranta. Założył pismo-instytucję. Nigdy nie wróci do Polski.
Życie Giedroycia kręci się wokół domu w podparyskim Maisons-Lafitte. Mieszka z młodszym bratem Henrykiem, malarzem Józefem Czapskim, jego siostrą Marią, z Zofią i Zygmuntem Hertzami. Razem składają co miesiąc kolejny numer „Kultury”, którą później różnymi kanałami przemycają do Polski. Jest jeszcze jeden domownik – spaniel Black. Giedroyć rozwiódł się z żoną Tatianą jeszcze przed wojną, w 1937 roku. Od tamtego czasu z nikim się nie związał. Liczy się tylko praca. Do dnia, w którym poznaje Agnieszkę. Oszaleje na jej punkcie. Ona też będzie nim oczarowana.
Osiecka do Francji przyjeżdża z misją: przywozi w walizce z podwójnym dnem rękopis opowiadań Hłaski „Cmentarze”, które zostaną wydrukowane w „Kulturze”. Gdy Hertzowie traktują Agnieszkę jak córkę, Książę Redaktor sam przed sobą stara się ukryć szczeniackie zadurzenie, które go znienacka ogarnęło. Ale kiedy Osiecka pojedzie do ciotki do Londynu, on wymyśli głupi pretekst, wsiądzie na prom i popłynie za nią. Choć raczej nie ma w zwyczaju podróżować.
Zofia Hertz, Henryk Giedroyc, Jerzy Giedroyc w Maisons-Laffitte, 1965 r. (Archive ref. FIL00058)
Tę romantyczną miłość opisuje Manuela Gretkowska w powieści „Poetka i książę”. Gdy sięgałam po książkę, z góry zakładałam, że nie mogło wyjść z tego nic dobrego. Bo jak opisać, i to jeszcze w formie powieści, intymną relację dwójki wielkich ludzi, nie popadając w pretensjonalny ton.
Bałam się więc kiczowatego romansidła. Niepotrzebnie. Gretkowska z wielką delikatnością podchodzi do swoich bohaterów. Nie nazywa nawet tego, co ich łączy, romansem. Czas, który spędzają razem, trzeba liczyć raczej w godzinach niż dniach. Zwracają się do siebie na pan, pani. Nie przechodzą na ty. Flirtują słowami. W intymności rozumianej w sensie fizycznym posuną się jedynie do pocałunków w noc przed jej wyjazdem do Polski. Potem Osieckiej przez kolejne sześć lat bezpieka będzie odmawiać wydania paszportu. Pozostanie im pisanie listów.
Gretkowska, jak pisze w epilogu, podjęła tę historię, bo wydała jej się znajoma i przez to pociągająca – sama kiedyś doświadczyła podobnej relacji z dużo starszym mężczyzną, która zaczęła się „od wzajemnej intelektualnej fascynacji”. Miała to szczęście, że poznała „eleganckiego i nieprzeniknionego” Jerzego Giedroycia, bo jeździła do Maisons-Lafitte, by czytać niewidomemu, umierającemu Józefowi Czapskiemu. Osiecką też odwiedziła w jej domu. Książkę komponowała na podstawie udostępnionych listów, dzienników, notatek, rozmów.
Agnieszka Osiecka notowała wszystko. Nie jest więc to opowieść wyssana z palca. Autorka powiedziała w którymś z wywiadów: „Może dziesięć procent to moje domysły i konstrukcja fabuły. Reszta to fakty”.
Gretkowska wyraźnie odmalowuje dom w Maisons-Lafitte. Czytając, krztuszę się dymem papierosowym, bo domownicy palą bez opamiętania. Potykam się o sterty książek, papierów i maszynopisów tych wszystkich, którzy nie mieli szansy na wydawanie w Polsce: Gombrowicza, Miłosza, Bobkowskiego, Herlinga-Grudzińskiego. Ale też Hłaski.
Kiedy na stronach książki Osiecka z Giedroyciem spacerują, rozmawiają, badają się nawzajem, czują się bezradni, czasem zażenowani niezgrabnymi gestami wobec siebie, piją kawę lub whisky, sama czuję motyle w brzuchu.
„Poetka i książę” to dzięki Bogu nie tylko love story. To przepustka do świata Osieckiej i Giedroycia w ogóle. Odkrywamy od zwykłej, ludzkiej strony postacie, które mają dziś swoje pomniki, ulice czy skwery. Osiecka jest dwudziestolatką, robi głupstwa, jak każdy w tym wieku. Marzy, bawi się, ma wady i słabości. Jesteśmy świadkami, jak każde słowo, które usłyszy i wypowie, próbuje naprędce włożyć w wiersz czy piosenkę.
Giedroyć, choć już dojrzały pięćdziesięciolatek i poważny wydawca, też bywa zagubiony i zawstydzony, gdy obok pojawia się Agnieszka. Gdy Osiecka znika, zamyka się w pokoju, pracuje w skupieniu, pilnuje terminów. Podążamy za ich obserwacjami, rozmyślaniami, przysłuchujemy się ich wspomnieniom z dzieciństwa.
Gretkowska wpuszcza nas do światka intelektualistów i elity końca lat 50. minionego wieku, zarówno tych młodych, którzy ciągle wierzą w socjalizm i jeżdżą z występami kabaretowymi po Europie, jak i starszych o pokolenie emigrantów. I może w tym jest największa zasługa autorki. W łatwej, lekkiej formie opowieści o miłości opowiada, podpatrując zza kulis, o ważnym kawałku polskiej kultury sprzed sześćdziesięciu lat.
Maria FREDRO-BONIECKA