Dziś: sobota,
20 kwietnia 2024 roku.
Pismo społeczne, ekonomiczne i literackie
Archiwum 2010-2011
Z Uzbekistanu
HEJNAŁ SAMARKANDZKI
Ksiądz Jarosław Wiśniewski 

Od pewnego czasu otrzymuje listy od Pana Jerzego Skoryny z Meksyku, którego trapi sprawa Hejnału Mariackiego. Podobno, gdy Armia gen. Andersa stacjonowała Uzbekistanie, pewien tubylec, Uzbek, poprosił polskich żołnierzy, by na głównym placu Samarkandy wykonali Hejnał Mariacki, ale w całości. Ponoć znalazł się taki żołnierz, który to potrafił zagrać, ale intrygowało go pytanie: po co? Okazało się, że wśród Uzbeków lub dokładniej mówiąc – wśród Tiurków istnieje legenda, że upadek Imperium Tamerlana dokonał się na skutek przeklęcia, które rzucił na wojowniczych Nomadów polski trębacz z Krakowa, któremu nie dano dograć do końca hejnału, zabijając go strzałą. Jest legenda, że póki polski trębacz nie zagra tego hymnu w stolicy Tamerlana – los turańskich plemion będzie przesądzony na niekorzyść i nie odzyskają one niepodległości.

Nie udało mi się niestety uzyskać żadnych informacji o danej legendzie i o domniemanym koncercie na głównym placu w Samarkandzie, gdzie znajduje się mogiła Tamerlana. Znam natomiast inną legendę. Ponoć archeolodzy sowieccy po raz pierwszy otwarli grób chana Timura 22 czerwca 1941 roku i właśnie w tym dniu na Związek Sowiecki napadli Niemcy, dając nadzieję grupie patriotów na upadek Sowieckiego Imperium i na odzyskanie upragnionej wolności.

Dziwny telefon

Latem tego roku zadzwonił do taszkienckiej kurii pewien kielecki kapłan, który od 18 lat pracuje pod Grodnem. On miał też dużo pytań w sprawie Samarkandy i żołnierzy Andersa. Ciekawiła go miejscowość Jakobak. Wedle słów kapłana, jego wujek, ks. Jan Chrobeński-Chrabąszcz – kapelan wojenny zmarł właśnie pod Samarkandą. Ks. Leszek chciał trafić na jego grób. Pomimo licznych trudności wizowych udało się księdzu Leszkowi dotrzeć do Samarkandy, odszukać grób wujka i nawet złożyć kurtuazyjną wizytę biskupowi w Taszkiencie i pani konsul.

Byłem świadkiem tych spotkań i powiem, że bardzo wzruszający był sposób, w jaki ten ksiądz opowiadał o historii swoich poszukiwań, które rozpoczęły się jeszcze w czasach, kiedy był klerykiem. W rodzinie z oczywistych powodów nie było pełnej wiedzy o żołnierzach Andersa, tym bardziej o losach kapelanów. Mówiło się najpierw, że młodziutki 36-letni kapłan z Grodzieńszczyzny zginął w Katyniu, potem, że na Syberii, aż w końcu, że w Uzbekistanie.

Białoruska Częstochowa

Ks. Leszek ze względu na pamięć o swym wujku podjął się pracy w Kopciówce, czyli w tej samej parafii pod Grodnem, w której ks. Jan Chrobeński-Chrabąszcz w latach 30. XX w. rozpoczął budowę kościoła i nie doprowadził jej do końca. Kościół w czasach sowieckich zamieniono na młyn i aby go przywrócić do celów sakralnych najpierw – trzeba było zebrać wspólnotę, zarejestrować i zdobyć niemałe środki na prace remontowe i budowlane. Patronką przedsięwzięcia była MB Częstochowska. Księdzu Leszkowi udało się, za zgodą biskupa grodzieńskiego, uruchomić trasę pielgrzymkową. Parafian jest obecnie 800., a więc niemało, jak dla podmiejskiej wioski. Wszystko wskazuje na to, że modlitwa z Nieba towarzyszyła tej sprawie. Ksiądz Leszek widząc, że na Białorusi jest już w dostatku powołań miejscowych – planuje powrót do Polski. Jednak na zakończenie swych starań upamiętniających osobę wujka – postanowił odwiedzić Uzbekistan.

Groby żołnierzy

Ksiądz Leszek dzięki pomocy franciszkanina, o. Stanisława Rochowiaka OFMConv (Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych), odnalazł grób swego wujka. Był zaskoczony, że wszystkie mogiły są dobrze oznakowane i utrzymane. Sekret polega na tym, że nasi żołnierze umierali najczęściej w zapomnianych kiszłakach pośród prostych Uzbeków, wyznawców islamu, którzy szanują zmarłych i nie niszczą cmentarzy.

Inna sprawa, że podobne cmentarze istniały też na terenie miast, np. w Margellanie pod Ferganą. Władze sowieckie urządziły na tym terenie bazę samochodową.

Ponoć zabobonni kierowcy starali się swe samochody zawsze stawiać pod ścianą parkingu, by nie trwożyć zmarłych żołnierzy. Ambasada oraz pan Cieślicki, którego firma „Budimex” opiekuje się cmentarzami wojennymi, starali się przez wiele lat, by odnowiono w tym mieście cmentarz, ale sprawa utknęła w biurokratycznej machinie uzbeckich ministerstw.

Zaproszenie

Wracając z Taszkientu, ojciec Stanisław z księdzem Leszkiem odwiedzili jeszcze Yangi Yul, gdzie również jest kilka cmentarzy. Widać było, że między tymi dwoma kapłanami powstała więź sympatii. Księdza Leszka trudno nie lubić za jego rubaszna prostotę. Kilkakroć padały słowa zaproszenia do pracy na tej nowej misji. Ksiądz Leszek bronił się koronnym argumentem, że nie lubi podróżować, tym nie mniej czerwienił się bardzo potwierdzając, że taka myśl jest bardzo logiczna i byłoby ironią losu, gdyby w bezpośrednim sąsiedztwie z mogiłą wujka jego siostrzeniec zajął się duszpasterstwem w Samarkandzie na przykład.

Ja myślę, że czytając moją opowieść – zaczerwieni się niejedna kapłańska buzia w Polsce.

Tak wielu z nas w czasach PRL-u deklarowało gotowość, by iść na koniec świata i służyć wygnańcom, i uczcić pamięć wypędzonych Polaków. Owszem, byli tutaj latem dwaj księża na motocyklach z taką właśnie intencją, by uczcić pamięć. Pamięć jednak zobowiązuje do czegoś więcej. Wdzięczni Bogu za „naszą niepodległość” moglibyśmy wspomnieć znane hasło: „Za naszą i waszą wolność”. Sowieckie republiki, w tym również Uzbekistan (nie bez przeszkód ze strony dawnego gospodarza siedzącego w Kremlu) powoli się podnoszą. Oni nadal są po tamtej stronie „Schengenu”, który jest nową formą dyskryminacji względem wielu narodów, które chcą żyć wedle europejskich norm. Zachowanie wielu polityków na Wschodzie przywraca status-quo z roku 1989, z tą różnicą, że granica jest teraz nie na Odrze, a na Bugu.

Tym nie mniej, wspominając rocznicę upadku berlińskiego muru i naszej niepodległości, warto zdać sobie sprawę, że prócz kwiatków na mogiłach i zniczy „po tamtej stronie” nowej, „żelaznej kurtyny” – warto pomagać tym „Polonusom i europejczykom”, co pozostali i pragną budować nowe życie.

Jeszcze tak wiele kościołów na Wschodzie czeka, by je z ruin podnieść, i tak wiele mogił kapłańskich na „Golgocie Wschodu” wzywa, wręcz krzyczy, dopominając się zadośćuczynienia i modlitwy. Dopominają się, by ich misja trwała i by na ich kościach wróciła wolność, by powstał na nowo zrujnowany Kościół.

Samarkandzki kościół

Wracając do tematu hejnału, to chcę zwrócić uwagę, że miejscowy neogotycki kościół pw. Jana Chrzciciela ma przepiękne formy i tylko jedną wieżę. Stoi w centrum miasta, ale nie na placu wielkim, lecz na bocznej, mało uczęszczanej ulicy, nieopodal pomnika Tamerlana. Podobieństwo z Bazyliką Mariacką jest jednak uderzające. Myśl o tym, aby zabiły na tej wieży dzwony lub by zagrano tam hejnał – sama się naprasza. Gdyby ten hejnał tutaj zagrano, to być może zebrani przy pomniku turyści mogliby go usłyszeć.

Tekst, który piszę, dawno chodził mi po głowie i zdawało mi się, że rozwinę opowieść na kilka stroniczek. Tym nie mniej – korzystając z rocznicowej chwili – pragnę go zadedykować Rodakom na całym świecie z okazji Jubileuszu Odzyskania Niepodległości w takiej, skróconej formie.

Piękna jest ta wiara, że ofiara trębacza mogła wpłynąć na losy Imperium Tamerlana.

Tak rzeczywiście było. Po jego śmierci nie udało się utrzymać tego wielkiego państwa, a miasto Samarkanda nigdy nie odzyskało swojej świetności.

Podobnie jak Kraków – stało się ono stolicą duchową Uzbekistanu, ale polityczną stolicą stał się potem afgański Girat, Buchara i Qoqand.

Nowa stolica

Z chwilą pojawienia się Rosjan w tych okolicach w 1865 roku, rolę stolicy zaczął spełniać prowincjonalny Szosz – dzisiejszy Taszkient. W Taszkiencie, w okolicach pomnika Tamerlana (jest ich dziś tak wiele, jak niegdyś pomników Lenina, to samo z nazwami ulic) i Hakimiatu, czyli Urzędu Miejskiego, stoją dwie niewysokie wieżyczki, nazywane kurantami. Biją o 12.00 jakąś melodię; nigdy nie miałem okazji jej usłyszeć. Kto wie, może i tutaj kiedyś Hejnał Mariacki zabrzmi. To stać się może tylko pod warunkiem, że nasze relacje z Uzbekistanem będą poprawniejsze, bo jak na razie od kilku lat Ambasadą kieruje „pełniący obowiązki”. Nie ma bezpośrednich rejsów do Warszawy, ani jakiejś konkretnej polityki odnośnie współpracy.

 Owszem, Polska Ambasada reprezentuje w tym roku interesy Unii Europejskiej w Uzbekistanie, ale wkrótce ktoś nas zamieni i rozmowy o hejnałach i wolności będą znacznie utrudnione.

Pięciu Trębaczy

Gdyśmy się z księdzem Leszkiem żegnali, to wręczył on biskupowi grubą tekę dokumentów archiwalnych dokumentujących dokonania i losy ks. Chrobeński ego-Chrabąszcza. Pozostawił też sporo obrazków MB Częstochowskiej a na jednym z nich – listę 5. kapłanów, którzy wspólnie z ks. Chrobeńskim-Chrabąszczem, jako kapelani, stacjonowali z wojskami Andersa i pozostawili na zawsze w tym kraju swe kości. Byli to księża: Piotr Gul, Antoni Hołyński, Stefan Radkiewicz i Franciszek Sorys.

Dwaj z nich spoczywają na cmentarzu w Guzarze, jeden w Kenimech, jeszcze jeden w Dżambule. Najprawdopodobniej już poza granicami Uzbekistanu (Kirgizja lub Tadżykistan). Ksiądz biskup Jerzy Maculewicz odprawił za spokój duszy każdego z nich Mszę św.

Udałem się do Ambasady, by dalej szperać w dokumentach, bo podobno wśród 3 tys. zmarłych w Uzbekistanie żołnierzy gen. Andersa było jeszcze więcej kapelanów. Niestety, niczego nie znalazłem. Może zginęli w Aszchabadzie, w Teheranie czy w Ziemi Świętej. Na załączonej mapce są jeszcze inne polskie cmentarze wojskowe. Kto wie, może uda się z czasem czegoś dowiedzieć także i o nich. Mnie jednak nurtuje pytanie, czy wielu jest jeszcze w Polsce i na świecie takich kapłanów, którzy by przez pamięć o tych poległych kapelanach podjęli się jakiejś misyjnej sprawy, jak zrobił to ks. Leszek.

Przecież to takie logiczne, by nie zapominać, komu zawdzięczamy naszą wolność. Nie zapominać, że należałoby ten katolicki hejnał na szlaku gen. Andersa i całej Golgoty Wschodu dograć do końca!

Ks. Jarosław WIŚNIEWSKI

Передплатити „Dziennik Kijowski” можна протягом року в усіх відділеннях зв’язку України