Autor reportażu (P) podczas pielgrzymki
Najpiękniejszym wrażeniem i prawdziwym wyzwaniem z minionego już lata stał się dla mnie udział w Jubileuszowej pielgrzymce na Jasną Górę w dniach 6 – 15 sierpnia.
Corocznie, zaczynając od 1711 roku, w te oksamitne sierpniowe dni z kościoła pw. Ducha Świętego rusza do Częstochowy w daleką drogę Warszawska Pielgrzymka Piesza na Jasną Górę, organizowana przez zarząd warszawskiego Klasztoru Ojców Paulinów.
W tym roku była to więc 300. – Jubileuszowa – pielgrzymka; otwierająca ją Msza św. odbyła się pod przewodnictwem ks.abpa Kazimierza Nycza o 6:00 w sobotę 6 sierpnia, na Święto Przemienienia Pańskiego. Zdawało się, że do kościoła oo. Paulinów tego sobotniego poranka przyszło prawie pół Warszawy! Pogoda dopisywała, i od razu po błogosławieństwie grupy pielgrzymów zaczęły się szykować do wyjścia. Nasza „Szesnastka” pojednała pątników z różnych miejscowości Polski (Warszawa i Rzeszów, Radom i Ostrołęka, Mińsk i Nowy Dwór Mazowiecki) oraz 2 zespoły z Ukrainy (36-osobowa grupa Polskich Rodzin Żytomierszczyzny i 14-osobowa grupa kijowska na czele z prezes Rzymsko-Katolickiego stowarzyszenia „Polonia” panią Ludwiką Nieżyńską). Miło było odczuwać podniosły nastrój pielgrzymów, widzieć jasne, uśmiechnięte twarze, tak starszych ludzi, jak i młodzieży. Szybko włączywszy przenośny system nagłośnienia, rozwinąwszy kabelki i nastroiwszy mikser do mikrofonów i gitary, wyruszyliśmy ulicami stolicy, i w całej drodze ze śródmieścia przez Ochotę, Wlochy i Raków radośnie witały nas tłumy warszawiaków, życząc nam zdrowia i sił, pogodnych dni i przytulnych noclegów, a dużo ludzi nawet podśpiewywało refren naszej pieśni marszowej – hitu tegorocznej pielgrzymki:
Do Częstochowy prowadzisz nas,
Do Częstochowy – przez pola, las,
Do Częstochowy – przez znój i trud,
Przez skwarne słońce i przez chłód.
Do Częstochowy wiedzie nasz szlak,
By Ci, Maryjo, powiedzieć „Tak”,
By na Twą miłość odpowiedź dać,
By przy Twym boku, Matko, stać!
Na pierwszy postój zatrzymaliśmy się przy kościele w Raszynie – to 14 km od centrum Warszawy, ale dalej na trasie mieliśmy postoje co każde 5-7 km. W ten pierwszy dzień rześko podołaliśmy 32km do miejsca noclegu w Józefowicach; jak zauważyłem, nikt się nie zmęczył i nie skorzystał się z możliwości podjechać jakąś część drogi dużym autokarem medycznym, towarzyszącym pątnikom na wypadek potrzeby w opiece zdrowotnej. Nawet na drugi dzień pielgrzymki, gdy mieliśmy pokonać najdłuższy dystans – 40km do Kaplina koło Mogielnicy, prowadzącym grupę kapłanom trzeba było usilnie zachęcać starszych pielgrzymów do oszczędzania siebie. Pewnie, każdy z nas odczuł jakąś nadprzyrodzoną siłę ducha!
W niedzielę i poniedziałek szliśmy przez piękne miejscowości centralnej Polski, wśród rzęsiście owocujących ogrodów, a mieszkańcy pobliskich wsi szczodrze częstowali nas jabłkami i śliwkami. Religijno-pokutny charakter pielgrzymki powiązany był z dość srogą dyscypliną – po pobudce o 4:00 rano pół godziny czytaliśmy wspólne modlitwy, śpiewaliśmy hymny ku chwale Maryi Panny, uczestniczyliśmy we Mszy św. (prowadzonej, z reguły, na pierwszym postoju około 7 rano z wielkiego polowego ołtarza, ustanowionego na specjalnie wyposażonej ciężarówce).
Lecz dzięki rozwadze i umiejętnościom naszych duchowych opiekunów – księży, braci i sióstr zakonnych, przede wszystkim wielce szanownego Ojca Janosza Andrzejewskiego – panująca w grupie i na całej pielgrzymce atmosfera jak najbardziej odpowiadała wszystkim pątnikom, tak starszym, jak i młodym, gdyż bardzo poważne, uroczyste godzinki, koronki i litania alternowały się z wesołym śpiewem ku czci Pana Jezusa, Maryi Panny i świętych, a słowa tych piosenek zostały położone na melodie popularne, marszowe i nawet rap’owe oraz rock-n-roll’owe! Na postojach wystarczało czasu dla dobrego odpoczynku i nawiązania nowych znajomości; w towarzyszących pielgrzymce namiotach handlowych można było kupić smaczne dania, i to nie drogo: np. duża porcja pysznego, gorącego bigosu(którą często brałem na swoją „połączoną obiado-kolację”) kosztowała 7 zł., a mała porcja (ale całkiem wystarczająca na jeden posiłek) – 4 zł. Co prawda, prawie tyle (3 zł. 50 gr.) kosztowała filiżanka kawy, lecz jeśli kto miał ze sobą rozpuszczalną kawę albo herbatę w saszetkach, cukier i termos lub garnuszek, to trochę wrzątku można było poprosić za darmo.
Po obiedzie, z reguły, słuchaliśmy ciekawych prelekcji, w tym nt. powołań misjonarzy, służby wolontariuszy, rozróżnienia duchów dobrych i złych, egzorcyzmu, historii Warszawskiej Pielgrzymki Pieszej za czasów rozbiorów Polski. Dowiedzieliśmy się, np. o tym niebezpieczeństwie, z którym wtedy wiązało się to pielgrzymowanie – zaborcy mordowali pątników podczas przekraczania rosyjsko-pruskiej granicy, świadomi wielkiego znaczenia, które miała ta pielgrzymka dla podtrzymania ducha polskości i pragnień niepodległościowych.
Wieczorem 8 sierpnia zderzyliśmy się z pierwszym wypróbowaniem: już zbliżaliśmy się do miejsca noclegu w Małoszycach koło Studziannej, gdy zaczęła się okropna ulewa! Rozłożyć namioty nie było żadnej możliwości, bo pole wnet stało się błotem, i tej nocy musieliśmy spać w stodole „jeden u drugiego na głowie”. Przez parę następnych dni było podobnie: okrutny upał w ciągu dnia i przenikliwy wiatr z deszczem w nocy, ale nikt nie narzekał, bo co te „cierpienia” znaczą w porównaniu z trudem i męczeństwem przeszłych pokoleń pątników!
Przy okazji chcę podziękować przewoźnikowi bagaży „Szesnastki” Michałowi Tkaczowi z Iwano-Frankiwska (dawniejszego Stanisławowa), który nie tylko sumiennie pełnił swoje obowiązki, lecz i pomagał nam we wszystkim, nawet suszył nasze przemoczone namioty, śpiwory i kobierce w ciągu dnia, tak żebyśmy wieczorem po kolejnym przemarszu zawsze byli w dobrym humorze. Nie zważając na tak zmienną pogodę, w naszej grupie, o ile wiem, nikt się nie przeziębił i nie miał żadnych innych problemów ze zdrowiem, oprócz chyba odcisków na stopach.
W południe 9 sierpnia, idąc przez las między Kraśnicą a Kunicami, mieliśmy za sobą połowę naszej drogi. W środę 10 sierpnia większość postojów była nie w lesie, a przy kościołach kolejnych miasteczek (Psary, Paradyż, Skórkowice, Skotniki), i to była piękna okazja nie tylko z bliska podziwiać cudowną architekturę tych zabytkowych kościołów, obejrzeć ich wnętrza i pomodlić się w nich, a i dobrze naładować swoje komórki, żeby móc nareszcie się skomunikować się ze swymi krewnymi i przyjaciółmi.
Następnego dnia, po Mszy św. w lesie przed Przedborzem, weszliśmy na teren diecezji częstochowskiej. Gwoli prawdy trzeba powiedzieć, że od tego czasu, choć jest to nieco dziwne, u niektórych nieuczciwych pątników, w tym z obydwu części ukraińskich naszej „Szesnastki”, zaczęły przejawiać się nie najlepsze cechy charakteru. Szczególnie młodzieńcy, zbliżając się do punktu postoju, prawie ścigając się biegli zajmować lepsze miejsca. Jeszcze inni, nie chcąc marnotrawić swego drogocennego czasu na czekanie w kolejce do toalety, ruszali do krzaków. Kilka starszych osób z grupy żytomierskiej (i to chyba na trzeźwo - na pielgrzymce przez cały czas obowiązywał zakaz używania napoi wyskokowych) zaśpiewało... hymn ZSRS i inną podobną chałę, a jeden rosyjskojęzyczny „homo sovieticus” z Kijowa pozwolił sobie szydzić z mieszanego (bo z rodziny ukraińsko-polskiej) pochodzenia niżej podpisanego i napastliwie wytykał mi nieścisłości mowy. Po co tacy ludzie chodzą do świętych miejsc, sam Pan Bóg wie!
Nie potrafiło to jednak zepsuć ogólnych miłych wrażeń, gdyż przeważająca większość pątników to byli ludzie otwarci na potrzeby bliźniego, o czystym sercu, idący na tę pielgrzymkę z szczerymi intencjami z troską nie tylko dobro swoje i swoich krewnych, lecz całego społeczeństwa. Mieli oni szczególnie ciepłe ustosunkowanie do nas, urodzonych tu na dawnych kresach byłej Pierwszej Rzeczypospolitej wielu narodów. Jak powiedział jeden z tych moich nowo poznanych braci: „nie trzeba dzielić Polaków na kresowych i innych; jesteśmy przecież dziećmi jednej Matki”.
I słowa te jak najbardziej odpowiadały duchu tegorocznej Jubileuszowej pielgrzymki, co naprawdę potrafiła w dużym stopniu zmienić moje życiowe orientacje.
Szczerze mówiąc, aż do ostatnich dni tego pielgrzymowania nie byłem do końca pewien, czy będzie ono tylko tegorocznym przedsięwzięciem (podjętym dla urozmaicenia swego życiowego doświadczenia, bo wcześniej uczestniczyłem tylko w autokarowych pielgrzymkach). Teraz jednak nie mam żadnych wątpliwości, że Matka Boża Częstochowska będzie mnie corocznie wzywała w tę drogę; więc, korzystając z okazji, chcę zachęcić innych Czytelników (i, w ogóle, wszystkich chrześcijan Ukrainy) do uczestnictwa w kolejnych pielgrzymkach.
Włodzimierz IWAŃCZENKO
Wicemarszałek Kijowskiego polskiego zgromadzenia szlacheckiego „Zgoda” im. Mariana Malowskiego
CDN